Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Pan moj i Bog moj (fanfic Wampir Armand - A.Rice)

Zaprowadzono mnie do jakiegoś chłodnego pomieszczenia, ale nie wiedziałem dokładnie gdzie. Ci nieznajomi wyjątkowo brutalnie mnie potraktowali, ledwie byłem w stanie iść o własnych siłach. Dodatkowo miałem zawiązane oczy, więc co chwilę potykałem się o własne nogi lub ślizgałem na wilgotnej posadzce. W powietrzu w ogóle było pełno wilgoci, a z czasem zacząłem podejrzewać, że prowadzili mnie przez jakiś wydrążony w skale korytarz, bo co chwilę lodowate krople spadały mi za koszulę albo na włosy, przyprawiając o silne, nieopanowane dreszcze. Nie minęło wiele czasu a zacząłem cały dygotać z zimna. Jednak chyba nikt się tym specjalnie nie przejął, a co więcej, zaczęto mnie wreszcie na siłę popychać i bito mnie po twarzy, kiedy przewracałem się na kogokolwiek przede mną. Czułem się okropnie. Bałem się tego, co nieznajomi o dziwnych oczach mogli ze mną zrobić. Byłem prawie półnagi, bo tylko w przydługiej cienkiej koszuli i krótkich spodniach, w których uprowadzono mnie z własnego domu, z mojego własnego ciepłego łóżka w samym środku nocy! Jak to się mogło stać? Wybili moje straże bezdźwięcznie, bo w nocy budziło mnie przecież nawet ciche szuranie cienkiej kolczugi, którą rośli mężczyźni, strzegący drzwi mojej sypialni lekko ocierali o ścianę, gdy nie mogli już wystać nad ranem.
Po dłuższym czasie chyba byłem na miejscu, czyli tam, dokąd chciano mnie przywieźć. Rzucono mnie na kolana, na twardą podłogę. Omal nie zawyłem z bólu. Zaraz też zdarto z moich oczu szmatę, która wtedy uniemożliwiała mi dojrzenie choćby cieniutkiego promyczka światła, choćby z błysku ich nienaturalnych tęczówek.
Moje oczy nie musiały się do niczego przyzwyczajać, w tym pomieszczeniu panował jedynie półmrok, bo wielką komnatę rozświetlały niezliczone ilości świec. Poczułem się co najmniej dziwnie. Mimo tak wielu płomyków w tym miejscu panował przerażający dla mnie chłód. Wtedy ujrzałem też, ża cały byłem mokry, mokry od tej cholernej wody, która kapała na mnie ze sklepienia podczas drogi. Zastanawiałem się nad tym jak długo mogłem iść, bo przecież w cale nie czułem innego bólu w nogach jak ten spowodowany upadkiem.
W głębi komnaty ktoś wstał z ciężkiego zdobnego fotela. Pierwsze, co pomyślałem – to jakiś władca, bo tak prezentował się mimo potarganych i wygniecionych ubrań.
On był przepiękny! Tak, to na pewno był mężczyzna, nie miałem żadnych wątpliwości mimo jego bardzo mylącej urody. Twarz miał, co prawda zszarzałą nieco z brudu, włosy pokryte cienką warstwą kurzu, ale był przepiękny! Ogniste loki opadały mu na ramiona, oczy miał czarniejsze niż śmierć, otoczone gęsto jasnymi długimi rzęsami. Usta miał sine, ale z daleka im się przyglądając, można było wyobrazić sobie ich gładkość i delikatność. Poczułem nieopanowaną chęć rzucenia się mu na szyję mimo porcelanowo białej cery, która trochę mnie w nim przerażała.
Wiedziałem już, czym są stworzenia, co mnie tu przywiodły. To wszystko były wampiry, podopieczni, dzieci albo poddani czerwonowłosego cherubina, dla którego mnie tutaj przyprowadzili. Zastanawiałem się jednak, dlaczego. Nie byłem ani urodziwy ani też niezwykle męski, wręcz przeciwnie. Miałem krągłe bardzo kobiece ciało, krągłą, wręcz pyzowatą buzię i czarne proste włosy do ramion, które bez przerwy wyglądały jakbym kiepsko je domył. Zgryzem nie straszyłem, ale nie miałem idealnego uśmiechu, ba! Daleko było mi do jakiegokolwiek z wyimaginowanych przez ludzkość ideałów piękna.
To był Król Nocy, moim zdaniem w pełni zasłużył na to miano. Za moment bardzo mnie wystraszył, niemal ogłuszył swoim diabelnym wrzaskiem, ale i tak uległem dziwnemu czarowi, jaki na mnie rzucił. Gdy już wszyscy naokoło pochowali się po kątach, zbliżył się do mnie powolnym nonszalanckim krokiem. Widziałem w nim jakieś boskie światło, coś anielskiego. Ludzkość powinna modlić się do niego przez jego cudowną urodę, naturalną niby, ale naprawdę przedziwną, którą na zawsze chciałem zapamiętać. Tak jak jego zapach, który za moment poczułem, gdy objął mnie bardzo agresywnie. Był głodny, widziałem, a przynajmniej domyśliłem się, gdy jego oczy zmieniły barwę na szkarłatną jak krew. Wiedziałem, co się ze mną stanie i mimo, że nie opanowałem cienkiego głośnego krzyku, mój umysł był całkowicie spokojny. Zapragnąłem go pocałować.

- Słodki… - mówił do mnie, ale nie poruszał ustami. Zastanawiałem się, co to był za czar. Dlaczego on zabijał? Zasługiwał na miano anioła, jeśli nie Boga.


Za moment chwycił mnie mocno za gardło, wtedy zakaszlałem ostro. Zakrztusiłem się powietrzem i przymknąłem mocno powieki, tak mocno, że spod nich pociekły mi ciurkiem łzy. Zaraz potem zsunął dłoń na moją klatkę piersiową i rozerwał moją koszulę. Wstydziłem się, bardzo, ale coś jakby sparaliżowało moje ciało. Było mi bardzo zimno, czułem, że pocę się ze zmęczenia, ze strachu możliwe też i nie dałem rady nawet poruszyć małym palcem, a co dopiero skrzyżować ręce, aby się zasłonić.
Chciałem odskoczyć, ale ledwie drgnąłem Książę Nocy pojawił się za mną, obejmując mnie ciasno. Przywarł wargami do mojej szyi. Kolejny raz krzyknąłem, ale nie z bólu. Nie czułem absolutnie nic prócz zimna, ale i niesłychanego podniecenia.
Co mnie zdziwiło, odsunął się ode mnie, ledwie usłyszawszy mój krzyk.


- Boli cię… - spytał czy stwierdził, nie wiedziałem, ale cudownie było zobaczyć kątem oka jak jego słodkie usta wreszcie otwierają się i mówią do mnie naprawdę. Wreszcie zdałem sobie sprawę, że nie jestem obłąkany. Byłem po prostu więźniem, więźniem wampira i nie wiedziałem nawet czy skończę tylko, jako jednorazowy posiłek czy jako jego dziwka. Ani jedno ani drugie nie było zbyt przyjemną wizją, ale jeśli już musiałem być jego, wolałem z nim sypiać niż raz oddać mu życie. Za bardzo bałem się śmierci, albo raczej bólu, który mógł być z nią związany.
Jego oczy wciąż zdobił szkarłat, intensywniejszy niż ten, który spowijał jego anielskie loki, ale ta twarz nabrała znacznie łagodniejszego wyrazu.


Jego białe dłonie zaczęły błądzić po moim ciele, pieścić mnie w takich miejscach, w których nigdy wcześniej nie spodziewałbym się żadnej przyjemności. Nie potrafiłem opanować cichych westchnień, które (jak widziałem momentami po twarzy wampira) bardzo go fascynowały. Jęczałem cichutko, cienko nieco, trochę jak kobieta i zapewne powstydziłbym się tego kiedykolwiek wcześniej, ale widząc jak bardzo go to cieszy i bawi, nie krępowałem się w cale.


- Bolało? – teraz zapytał, byłem tego pewien.


- Nie… - zaprzeczyłem. To była prawda, bo trudno było mi wtedy nawet wyobrazić sobie ból. Myślałem tylko o tym, aby mnie miał, a potem zaraz o śmierci. Nie myślałem o bólu, myślałem w sumie o samym strachu, który opanował moje ciało, ale jednocześnie był zupełnie sprzeczny z tym, co podpowiadał mi mój umysł.
Znów zacząłem obawiać się o swoje zdrowie. Może jednak byłem obłąkany?


- Siedź spokojnie, książę… - szeptał mi słodko do ucha, gładząc namiętnie dłońmi po całym ciele. Oparłem głowę na jego ramieniu, oddając mu się całkowicie. Nie obchodziło mnie czy pozostali to widzą, byłem tu tylko dla niego, dla czerwonowłosego Księcia Nocy. To on był tu księciem, nie ja. Nieważne, kto był moim ojcem, bo to on zasługiwał na to miano. Był taki piękny…


-…nie ruszaj się nawet. Nie zabiję cię, nie poczujesz nawet jak wyssę z ciebie krew. Dostaniesz nagrodę tak wyborną, że twój tępy umysł tego nie pojmie.


I oddałem mu się wreszcie bez żadnych oporów, bez zahamowani i myśli o czymkolwiek. Przed oczyma miałem jego uśmiech na porcelanowej twarzy. Widziałem ogniste loki, łagodne, choć nieco przerażające spojrzenie, czułem słodycz jego zapachu, która była wręcz absurdalna, biorąc pod uwagę jego płeć.
Bardzo szybko skończył. Czułem się trochę słabo i widział to na pewno, bo wziął mnie na ręce i zaniósł gdzieś w odległy korytarz, ten zupełnie inny niż mokre śmierdzące paskudztwo, przez które prowadzili mnie wcześniej jego ludzie.


Zaraz poczułem pod sobą niewyobrażalną miękkość i słodki zapach lawendy.
Pochylił się nade mną, okrył mnie szczelnie i pocałował z czcią najpierw moje czoło, potem dłonie, a na samym końcu odważył się musnąć moje usta. Chwyciłem rękaw jego koszuli.


- Zostań ze mną… - błagałem w niewyraźnych szeptach.  Kręciłem głową niczym chory w gorączce, drżałem bardzo mocno, czułem to.


- Jak masz na imię… - szeptałem, majaczyłem wręcz – aniele! – zawołałem nagle. – Boże mój! Wyjaw mi swe imię, błagam cię! Błagam cię na całe życie tego świata, na wszystkie rozkosze i całe jego piękno, które tu żyje!


Jego twarz śmiała się przecudnie. Oczy zmieniły kolor na złocisty i wtedy wreszcie poznałem prawdziwe piękno, tak prawdziwe, że omal nie umarłem za strachu, spoglądając na niego. W tym momencie był dla mnie bogiem, modliłem się do niego w cichych westchnieniach, ale zdenerwował się wtedy.


- Zamilcz wreszcie!  - zrobiłem, co mi nakazał natychmiast i bez grymasu. – Nie bluźnij! Nie jestem żadnym bogiem… - wreszcie znów mnie pocałował, a wtedy już mówił o wiele spokojniej.


Jego głos był jak najbardziej boska melodia dla moich uszu, jak miód na spękane serce. Pokochałem go całym ciałem, całą duszą i całym swoim niewyobrażalnie chorym umysłem. Nie obchodziła mnie już moja rodzina,nie obchodziło mnie, że za parę lat mam przejąć tron ojcowski. Wszystko miałem głęboko, bardzo głęboko…

- Bliżej mi do diabła, choć może być ci bardzo trudno w to uwierzyć.


Zaprzeczałem natychmiast i bardzo gorączkowo.
- Nie! – zacząłem krzyczeć z gniewem i rozpaczą.– Nie! Jesteś Bogiem!


Widziałem, jak oparł twarz na dłoni jakby ze smutkiem i chyba jednak zapłakał, a płakał straszliwie, bo krew ściekała mu po przegubie dłoni.


- Przestań natychmiast! – zaczął mnie błagać, a tego nie byłem w stanie przeboleć. Przepraszałem go najgoręcej, wreszcie się podniosłem. Zacząłem całować jego ręce i ramiona z czcią, jaka mu się należała. Całowałem jego twarz, jego usta, jego włosy. Powstrzymywał mnie.


- Kochaj mnie. – poprosił w szepcie. – Kochaj mnie najmocniej, jak potrafisz, ale nie waż się mnie tak nazywać, bo Go widziałem*.


Nie zrozumiałem do końca tego, co powiedział, ale postanowiłem mu być bezwzględnie posłuszny.
- Tak, mój aniele najsłodszy.


Ułożył mnie na siłę spowrotem w swojej królewskiej pościeli i ucałował namiętnie moje usta, pogładził po włosach bardzo delikatnie i czule. Uśmiechał się bardzo boleśnie, ale nie potrafiłem płakać. Na to nie miało już siły moje ciało. Byłem zbyt wyczerpany po podaniu mu jedynego jego pożywienia.


- Śpij, ukochane me dziecię. – Szepnął do mojego ucha, a potem jego wargi spotkały się z moim policzkiem. Delikatnie umazał mnie swą krwawą łzą, nie ścierałem jej, bo była dla mnie boska.


- Już niedługo będziesz taki jak ja… - obiecywał mi, a ja uspokojony jego słowami zamknąłem wreszcie zmęczone oczy i pogrążyłem się w swoim własnym świecie. Nawet tam stał przede mną i posyłał mi słodkie uśmiechy. Tam nadal mnie całował i obejmował, mówił do mnie słodko. Tylko tam pozwalał jednak mówić do siebie „Boże mój, boże… „. 




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Danny Crowe

Stare (2013), fanfic d. "Wampira Armanda" A. Rice. Nie mam do końca pewności czy to opowiadanie już gdzieś nie wrzuciłem, ale co tam... 

Może być traktowane jako bluźnierstwo, więc wszystkich wierzących (kulturalnie) wypraszam. 

*Właśc. Jego ponoć widział Lestat, jednak w którymś z tomów Kronik Wampirów, jak na de Lioncourt'a przystało, musiał się tym pochwalić. Legenda głosi, że ktoś mu uwierzył... 


Komentarze

Isengard14/06/2016 Odpowiedz

Przypuszczam, że jesteś równie cudowny co Twoje opowiadania.
Tulę mocno.

Szczerze mówiąc wątpię, ale nie mnie to oceniać >_>
Dziękuję i sorki za takie spóźnienie.


Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach