Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Piesn Venuah

Mknęli przez las co sił w kopytach. Zefir pomimo swej potężnej budowy przemykał między drzewami ze zręcznością jelenia. Linda uczepiona jego śnieżnobiałej grzywy nie musiała go nawet popędzać. Rozumieli się w lot.

W tej części puszczy nie istniały gościńce czy trakty i kierowali się jedynie słońcem i własnym przeczuciem. Zefir przeskoczył powalony dąb nie zwalniając niemal tępa. Nagle targnął łbem. Linda poczuła to również. Orki. Odór był świeży i nabierał mocy z każdym susem. Zanim podjęła jakąkolwiek decyzję wyskoczyli na przestronną polanę. Już na pierwszy rzut oka można było zrozumieć, że był to regularny obóz z namiotami, pałatkami i całym goblińskim majdanem. Linda i Zefir pojawili się tak nagle, że jedyną reakcją gromadki stojących na ich drodze orków było rozdziawienie pysków.

Elfica wychyliła się i sztyletem chlasnęła gębę pierwszego z nich. Nie było na co czekać.

Wiedziała, że nie jest w stanie stawić czoła im wszystkim, ale postanowiła usiec ile tylko się da. Zefir zwinnym susem przefrunął ponad stertą beczek i wylądował  na szaroskórym goblinie. Parsknął tylko z zadowoleniem i zaraz skoczył w bok. Linda ze zwinnością swej rasy sięgnęła po zakrzywioną szablę powalonego i wrzasnęła śpiewnie wywijając orężem nad głową. Co bliższe orki przygięły się do ziemi bo głos elficy zasiał dziki lęk w ich sercach. Jeden, któremu starczyło odwagi dostał szablą między oczy. Przemknęli przez polanę. W obozie za nimi zawrzało od wrzasków paniki i szczeków.

Mogła poprowadzić rumaka w las i uciec. Nie była w stanie stawić czoła całej watasze regularnego goblińskiego wojska. Mimo to zatoczyła łuk i najechała ponownie. Cięła szarą gębę na wprost. Zefir stratował kolejnego. Skoczyli ponad namiotem z brudnego brezentu rozrzucając szpaler włóczni na stojakach. Biła na prawo i lewo przerażone goblińskie głowy i karki. Lżyła im w elfiej mowie, a to działało na nich równie skutecznie co razy. Zefir to gnał, to tańczył w miejscu parskając. Górowali nad brunatnym motłochem jak błyskawica nad sadzawką. Koń spinał się na tylne nogi, a Linda siekła każdego będącego w jej zasięgu orka z dziką zręcznością.

 Ujrzała go kątem oka i od razu zrozumiała, że jest ich wodzem. Znacznie większy od pozostałych i odziany w brudno purpurowe łachmany przetykane to tu to tam kolczugą. Stał w miejscu i czekał na nią. Obok siedział potężny dzik, zapewne jego rumak. W jej sercu zapłonął ogień. Zefir zawrócił w miejscu bryzgając darnią. Ruszył prosto na orka. Nie nabrał jeszcze pełnego pędu gdy dowódca gobliński wyrwał dłoń zza pazuchy i cisnął czymś w ich kierunku. Zagrzmiało Zefirowi we łbie. Wydawało mu się że biegnie, lecz zamiast tego zarył pyskiem w błoto i ogarnęła go ciemność.

 

- Bardzo mi przykro. Naprawdę. Moje przeprosiny nigdy nie będą dostateczne. Rozumiem to i dlatego jest mi naprawdę, ale to naprawdę przykro. Linda siedziała na siedzisku zrobionym z przeciętej beczki w namiocie generała Knuta. Ork patrzył na nią krzywo, czy może to jej wydawało się że tak na nią spogląda. Nie była pewna, czy właściwie odczytuje wyraz jego twarzy.

Ledwo zdążył powstrzymać swoich żołdaków przed rozszarpaniem jej na strzępy, gdy wystrzeliła z grzbietu Zefira lądując mu pod nogami. Wojsko Knuta było jednak karne jak mało które. Starczyło jedno warknięcie. Potem się przedstawił i w głowie

Lindy zapaliła się latarnia. Jak mogła nie rozpoznać sztandarów. Czarna ość na purpurowym polu. Generał Knut był jednym ze sprzymierzeńców Meuih. Dowodził jedyną sprzyjającą imperium hordą goblinów po tej stronie Sinego Łańcucha.

Knut uniósł szeroką dłoń, jakby przeprosiny elficy sprawiały mu kłopot. Rzeczywiście sam głos księżniczki elfów drażnił jego czułe uszy i nie mógł doczekać się aż przestanie wreszcie mówić. Warknął wiec po raz kolejny, że nie czuje się obrażony i że takie incydenty się zdarzają. Miał dość towarzystwa elficy. Blasku jej szmaragdowych oczu i kłującego jak sztylet głosu.

-         Twoje zwierze dojdzie do siebie tej nocy. W tym czasie nie zalecam błąkania się po obozie – wychrząkał. – Za tymi drzewami, na wschód jest jezioro, jeśli pragniecie...zmyć błoto.

Rzeczywiście z białego stroju Lindy tylko niewielkie skrawki pozostały tego koloru. Zarówno twarz jak i włosy oblepione miała brunatną gliną i juchą. Z umiarkowaną radością przyjęła informację o wodzie. Mimo wszystko martwiła się o zdrowie Zefira. Knut wprawdzie zapewnił ją że jedna kulka czopogrzmotu nie zaszkodzi tak pokaźnej bestii i że odzyska pełnie sił niebawem, to i tak świadomość, że mogła go stracić przygnębiała ją i dorzucała się do ciężaru  całego zajścia.

Zanim ruszyła nad jezioro, upewniła się że ogier ma się dobrze. To znaczy, że jego stan się nie zmienia. Leżał na trawie nieopodal miejsca w którym padł. Na jej prośbę, a za rozkazem generała Knuta, orki z nie lada trudem przetargały go na miękką darń. Leżał w magicznym transie z jęzorem na wierzchu i ślepiami wywróconymi ku górze. Oddychał miarowo- co uspokoiło nieco elficę. Co jakiś czas poruszał delikatnie kopytami jakby w spowolnionym galopie. Pogłaskała jego wielki łeb i ucałowała czoło. Orki przyglądały jej się z dystansu, zajęte naprawami. Pięciu ich kompanów poszło do piachu, kilku lizało rany. Gobliny nie czują sentymentu względem poległych. Jeśli już, jest to bardziej drwina niż współczucie, ale sama obecność elficy dokuczała ich zmysłom. Bali się jej, przez co nienawidzili, ale jeszcze bardziej bali się Knuta.

 

-         Okazja jakich mało- Niezwykłych rozmiarów dzik burczał gardłowym głosem. Był wspólnikiem Knuta od lat i niejedno razem przeżyli. Niektórzy złośliwcy twierdzili, że to właśnie Haman jest mózgiem tego duetu.  - Wiesz o tym. Za sakwę tego towaru dostaniesz taką samą sakwę złotych monet. Gardzisz złotem może?

-         Nie gardzę – Knut nie gardził złotem. Było mu potrzebne jak każdemu dowódcy. Jego chłopcy byli karni, ale złoto i to co można było za nie nabyć pomagało znacznie w utrzymaniu dyscypliny i wysokiego poziomu operacyjnego watahy.

-         Zresztą sam bym sobie zapalił tego gówna, przyznaję, a ty nie?

Knut też miał na to ochotę. Dobrze wysuszony elfi tunk był rarytasem i najbardziej ekskluzywną używką wśród wszystkich burych plemion. Niektórzy to jedli, niektórzy palili, inni znów wpychali to sobie do nosa. Jak by nie robił, efekt był zapewniony. Knut lubił palić. Dzik też. Dawno już nie palili sobie razem dobrego tunku. Bardzo dawno.

Ork poderwał się na tę myśl.

-         Pewnie już polazła, jak myślisz?

-         Polazła. Może pójdę z tobą, lepiej to wyniucham.

-         A ona wyniucha ciebie na staję. Zostań, uwinę się raz dwa... Mam nadzieję, że jej się zachce psia jej rasa... – Knut skrzywił się i ruszył do wyjścia namiotu.

-         Weź sakwę! – Przypomniał mu Haman.

 

Rozejrzał się dookoła po obozie. Jego chłopcy zajęci robotą pilnie unikali wzroku dowódcy. Burknął z zadowoleniem i wszedł w las. Trop elficy praktycznie nie istniał, za to jej zapach wpadł mu w nozdrza od razu. Szła tędy, nie miał wątpliwości. Splunął i ruszył knieją. Mimo pokaźnej i rzec by można niezręcznej budowy, Knut potrafił poruszać się w terenie zręcznie i bezszelestnie. Znał jednak elfią czułość zmysłów i wolał utrzymać dystans. Nie widział jej ani nie słyszał, ale jej wstrętny zapach unosił się wokół, a nos miał ork czujny jak wilk.

Orki uwielbiają porównywać się do wilków. Uznają ich za pobratymców i praprzodków.

Jeśli prawdą jest, że wywodzą się od plugawych elfów to równie prawdziwe musiało być, że drugą połowę ich natury darowały im wilki, z czego orki były najbardziej dumne.

Co jakiś czas rozglądał się po krzakach, żeby nie przegapić tego co naprawdę go interesowało i po co właściwie ją śledził. Elfica jednak nie zatrzymała się po drodze ani razu. Poczuł wodę jeziora i zaraz ułapił delikatny plusk. Przywarł do ziemi i ruszył jeszcze ostrożniej do przodu.

Niewielkie oczko okolone cisami i tatarakiem z jednej strony zamknięte było wysoką szarą skałą, z której spadała wątła strużka źródlanej wody.

Elfica zanurzona po szyję zaczęła już przepierkę swego odzienia. Widział jak macha nogami w toni dla utrzymania się na powierzchni i jak nie przeszkadza jej to w zamaczaniu i wykręcaniu białych szmat. Gdy już nawykręcała dostatecznie, zwinęła ciuchy w kulę i cisnęła nimi na brzeg. Sama za to oddała się kąpieli. Pluskała się i pląsała jak wodny szczur. Knut nie mógł zrozumieć jak można znajdować przyjemność w topieniu się w zimnej wodzie. Po co, co chwilę zanurzać łeb i czego szukać na dnie? Może omułków? Elfica jednak nie wynosiła nic na powierzchnię i nie widział żeby chrupała muszle. Widział za to od czasu do czasu jej wielkie białe dupsko. Wypięte wprost ku niemu. Tak wielkie, że chyba większego nie widział – Nie licząc tego razu, gdy przypadkiem podejrzał górską trollicę. Na samo wspomnienie niebezpiecznej przygody włosy zjeżyły mu się na karku. Chciał splunąć, ale się powstrzymał.

Czas mijał, a ona wciąż pluskała się w najlepsze. Wyciągała białe stopy nad wodę i myła je skrzętnie jak nutria. To stopy to dupsko i tak na zmianę. – Bielsza już nie będziesz – pomyślał głośno Knut. – Psia twoja jucha. Nagle naszła go myśl, czy aby elfy nie robią tego w wodzie!

To oznaczałoby porażkę. Mruknął pod nosem niezadowolony. Nie miał zamiaru włazić do wody i nurkować. Nagle elfica wyciągnęła się na całą długość na plecach. Jej dojce unosiły się ponad taflą wody jak dwa rozpłaszczone pęcherze. Obracając ramionami jak łopatami młyna dobiła do brzegu bajorka. Tam wylazła i wykręciła długą kitę. Kucnęła. Knut wytężył zmysły. Nie. Układała tylko wyrzucone na brzeg łachmany. Zebrała wszystko i poszła w kierunku skały. Ork patrzył jak przygląda się kamiennej ścianie i jak nagle ginie w jej środku. Aż rozdziawił ze zdziwienia gębę. Z jego pozycji nie widać było żadnego wejścia do groty.

Jeśli to nie elfia magia, to wejście jednak musiało tam być.

 Było. Podkradł się jak najciszej i dostrzegł je dopiero z niewielkiej odległości. Po cóż ona tam polazła? Nikt rozsądny nie pcha się do obcej pieczary. Można w niej zastać niedźwiedzia, albo nawet trolla. Knut nie słyszał nic na temat trolli w tej okolicy, ale nigdy nie wiadomo. Nagle doszedł go jej głos. Elfica gadała do kogoś w środku. Knut podkradł się bliżej i wytężył słuch. Wszystko stało się jasne. Bez wątpienia umówiła się tutaj z kimś potajemnie. Knują przeciw niemu i jego sforze? Widocznie przymierze z szarymi orkami znudziło się pachnącym elfom. Nie znał języka elfów, ale wiedział doskonale co znaczy słowo „nauhir”. Sprawdził czy szabla wychodzi lekko z pochwy i najciszej jak tylko potrafił zakradł się do środka.

 

Pieczara tak naprawdę była niewielką niszą. Wiatr napędził tu stertę liści i słomy. Być może to miejsce nie raz posłużyło jakiemuś zwierzęciu za schronienie, ale w tej chwili nie było zamieszkane przez żadne stworzenie. Woda kapiąca strużyną ze sklepienia wygrywała na posadzce smętną melodię. Lindzie przypominała ona pieśń Venuah- smutną balladę o splądrowaniu  Sessandrimu. Lubiła tę pieśń, zanuciła więc do rytmu.

                               Nauhir! Nauhir! Perim ganni nauhir..!

We wspólnej mowie szło to mniej więcej tak:

                              Orki! Orki! Przeklęte, podstępne orki!

                              Królestwo zgubione, ciasnym kręgiem otoczone

                              Serce i Kwiat Południa utracone.

                              Kto poda mi dłoń?

                              Wywiedzie z płomieni

                              Gdzie włócznia i koń

                              Srogim bojem strudzeni.

                              Orki! Orki! Krwistookie orki!

Przerwała pieśń i odwróciła się zwinnie. Knut schował się za skałą, ale pojął daremność tego czynu i wyszedł z ukrycia.

-         Och! To wy! – Lindzie ulżyło na widok generała. Była naga więc zasłoniła się trzymanym w dłoniach zawiniątkiem z mokrej odzieży. Knut skinął wielkim łbem.

Rozglądał się po grocie jakby czegoś poszukiwał.

-         Słyszałem głosy – wyburczał nieco poirytowany.

-         Głosy? Ach! To ja, śpiewałam starodawną pieśń.

-         Pieśń? –Poskrobał się po rzadkiej czuprynie ork. – Zdawało mi się że z kimś gadaliście.

-         Nie ma tu nikogo. Nikogo prócz nas dwojga.

Ork był najwyraźniej zbity z tropu. Szeroką łapę trzymał wciąż na rękojeści szabli.

- Jestem wdzięczna, że osobiście dbacie o moje bezpieczeństwo i tym bardziej pali mnie okropne poczucie winy. Stwierdzenie, że zachowałam się pochopnie i grubiańsko wobec was i waszych podwładnych nie odda nawet w połowie powagi mojego postępku. Nie przestanę za to przepraszać, będąc tym samym świadoma, że nie łatwo mi będzie zmazać pamięć o tym niechlubnym incydencie. Jeśli jest coś co mogłabym dla was zrobić zrobić..?

 

Elfica znów zaczęła mówić nieprzerwanym potokiem słów, które raniły jego uszy jakby wlewano w nie lodowatą wodę. Była niemal o połowę wyższa od niego więc mówiąc pochylała się jakby gadała do jakiegoś smarkacza. Jej dojce wyskoczyły przy tym zza chudych ramion i dyndały mu przed nosem. o dziwo, na ten widok poczuł świerzbienie gdzieś pod jajcem. Starał się jej nie słuchać i wiele by dał, żeby nie słyszeć brzmienia jej głosu. Gapił się w różowe sutki jak zaczarowany, a one podskakiwały bezczelnie ponad jego ślepiami. Nagle elfica zamilkła. Zdał sobie sprawę, że chyba zadała mu jakieś pytanie. Bo patrzyła mu w oczy oczekująco. Burknął coś nie wyraźnie pod nosem.

–        Zasługujecie na zadośćuczynienie. Rzeknijcie, a zrobię co będę mogła.

W głowie zaświtała mu myśl. Dobrze się składało. Już miał otworzyć gębę, ale mu przerwała.

- Dobrze więc – powiedziała mierząc go poważnie. Odrzuciła białe zawiniątko swych

łachów i sięgnęła po jego ramiona. Zrazu chciał się cofnąć zaskoczony. Tym bardziej, że jej cyce niemal dotknęły jego czoła. Drgnął, gdy złapała go za nadgarstki i ułożyła jego dłonie na swoich wielkich wymionach. Otworzył tylko gębę ale nic nie powiedział. Poczuł jak jego sławetna pyta nic sobie robi z obrzydzenia, które wyraził zmarszczeniem pyska. Nogawka napięła się niewygodnie. Elfica wodziła jego dłońmi po swoich gruchach pochylona, gapiąc się przy tym prosto w jego ślepia. Poczuł jak ślina powoli zamienia się w pianę.  Zacisnął dłonie, aż różowe brodawki rozciągnęły się i wyprężyły. Elfica jęknęła. Zostawiła jego dłonie i sięgnęła mu do pasa. Chciał oblizać sterczące sutki, ale się powstrzymał. W tym momencie klamra puściła i pas z szablą chrzęstnął o skalistą podłogę. To jakby ocuciło go trochę. Cofnął łapska.

Pyta prężyła się już bezczelnie w galotach, a jajco swędziało dziko, gotowe do potarcia nim o podłoże. Elfica popatrzyła na niego raczej niepewnie. Dotknęła delikatnie jego wypchanej nogawki. Zsunął pospiesznie portki uwalniając skrępowaną lagę. A niech to szlag! Nikt go przecież nie widzi. Musnęła płaski łeb kutasa dłonią. Swędzenie stało się nieznośne. Knut burcząc i warcząc oddał się pocieraniu o ziemię. Elfica patrzyła na niego przez chwilę z wyraźnym zakłopotaniem. Wreszcie odwróciła się i stanęła na czterech łapach.

 

Knut był sławny ze swego wielkiego jajca. Jak każdy ork posiadał tylko jedno wielkie jądro, skryte w wielkości dojrzałego melona mosznie. Każdy samiec w stanie podniecenia pocierał swym workiem, znacząc teren. Knut z racji niezwykle pokaźnych rozmiarów torby zwany był też „Byczym Jajem”. Tarł jajcem o posadzkę, charcząc przy tym i stękając. Czarna pyta wysunęła się już ze swego skórzastego pokrowca i prężyła się lśniąca spod pękatego brzucha.

Linda nie była pewna czy postępuje właściwie. Nie miała pojęcia o zwyczajach orków i nie chciała w żaden sposób pogorszyć dodatkowo stosunków między nimi jakimś grubiańskim zachowaniem. Gdy obnażył swą ciemnoskórą lagę zawahała się. Nie była pewna czy orki uznają za przyjemną pieszczotę ustami. Wreszcie uczyniła to co wydawało jej się najwłaściwsze. Uklękła łożąc mu się od tyłu.

 

Ork zachowywał się dziwnie. Zrzucił z siebie ubranie i jął szorować tyłkiem po ziemi. Ostry zapach owiał jej zmysły i poczuła rosnące podniecenie. Powąchała dłoń, którą musnęła przez chwilę jego organ i silne mrowienie ogarnęło jej twarz i kark. Przyglądała mu się dyskretnie stojąc na czworaka. Charczał i parskał. Jego ciemny, cylindryczny członek sterczał łagodnym łukiem. Wreszcie, ork zbliżył się do niej i wpił pysk między jej pośladki. Zaskoczył ją dotyk jego chropowatej skóry. Knut parsknął głośno i solidnie prosto w jej srom. Z jej piersi wyrwało się mimowolne krzyknięcie. Nagle poczuła jak gruby język omiata ją szorstką pieszczotą. Ork sięgał nim od łona po tyłek i to mlaskał przy tym, to prychał. Tarmosił jej pośladki, rozciągał je jakby nie starczało mu długiego ozora.

 Ale ozora starczało na tyle, że Linda czuła go w środku, kolejno w obu jej szparkach i szybko rozpaliło ją to dzikie lizanie. Piersi stwardniały i dreszcz przemknął wzdłuż całego ciała. Przebiegła ją rozkosz, tak nagła i intensywna, że poczuła drżenie w kolanach i udach i gdyby nie to że klęczała właśnie, chyba by nie ustała. Oparła czoło na przedramieniu i wypinając się jak tylko mogła najbardziej, zupełnie oddała się tym karesom. Ork parsknął głośniej. Czuła jak rozwiera ją obydwoma kciukami. Zaraz potem wspiął się na jej pośladki depcząc w ferworze aktu jej łydki i wziął ją z dzikim chrapnięciem. Wyśliznął się po chwili, gdyż jego ruchy przepełnione były frenezją. Zaraz znów odnalazł właściwą drogę i wpijając mocne palce w jej ciało, wszedł w nią całą swą sprężystą długością. Westchnęła śpiewnie.

 Gdy tylko się wepchał, wystrzelił z rykiem.

Lindę zalało jego nasienie i niezwykle intensywna rozkosz. Cechą orków bowiem, jest niezwykła właściwość ich soków, która powoduje natychmiastową ekstazę samicy.

 

Jej wielkie, białe dupsko wypinało się przed nim bezczelnie. Toczył już pianę z pyska i wiedział, że nie uda mu się powstrzymać. Wylizał ją i posmakował. Pyta wydawała już swoje rozkazy. Odnalazł jej dziurę i zasadził. Czuł jak jajco pompuje bryzgę w jej cipsko.

Elfica przygięła się do ziemi. Nie pozostała nieczuła na jego czar, jak żadna zresztą suka.

Jęknęła aż zakłuło go we łbie. Parsknął na jej blade plecy płatami piany i przyspieszył.

Postanowił pokazać jej jak rucha generał Knut. Jak rucha prawdziwy basior! Wpychał się do końca obejmując sękatymi ramionami jej wielkie pośladki. Jęczała głośno i boleśnie. Złapał ją za białe kudły i pociągnął jak za wodze. Wyprężyła się do tyłu, a on rżnął ją, jak przystało na wodza. Mścił się na jej dupsku za te piski, za jej zapach, za szmaragdowe ślepia, za tę długą kąpiel, za wspomnienie o trollicy, za wszystko! Do rytmu spadającej wody dodali ich własny, głośniejszy. Echo potęgowało wszystkie dźwięki przepełniając niewielką pieczarę głośnymi klaśnięciami, rykiem i przeciągłym śpiewem. Gdy zalał ją ponownie, padła na mokrą posadzkę zdyszana. Zapewne nie miała już sił, ani gardła na śpiewanie. Wyjął z niej cieknącą jeszcze lagę i odcharknął. Jemu też jakby zaschło w gardle. Odwróciła się patrząc na niego rozmytymi oczyma. Pomiędzy jej udami roztaczała się spora kałuża. Dyszała tak ciężko, że uśmiech przyszedł jej z największym trudem.

Knut przywdział kaftan połatany kolczugą i galoty. Podniósł pas z szablą. Przyszło mu do głowy, że jeszcze musi jej powiedzieć co mogłaby dla niego zrobić.

 

c.d.n.

 

 




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





starski

Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach