Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Kocie wspomnienia, vol 4: W ludzkiej skorze

Zimno ma za zadanie wyżreć wszystko, ale zabiera tylko ciepło. Ciało uparcie nie chce się skupić jedynie na nim, z powrotem sprowadza wszystkie myśli do głowy. Ma nawet przygotowaną wersję na to. „No już kotuś, widzę, że zimno, chodź, wytrzemy Cię bo masz gęsią skórkę” zakończone buziakiem w czubek głowy, gdy wielkie ramiona owijają moje ciało ręcznikiem. Mocniej się więc kulę, chowając twarz w kolanach. Czemu, po tym wszystkim, nie jestem szczęśliwa z wolności?
Otulił mnie swoją kurtką, zanim podniósł. Widziałam, ale nie słyszałam to wszystko. Jak ludzie krzyczą, jak Pani Zuzia próbuje go zatrzymać, jak Pani Alicja stoi przy drzwiach patrząc w naszą stronę nie wiedząc co zrobić, jak inni „właściciele” uciekają przed nim w panice. Wszystko było spowolnione, jakby puszczane z taśmy. Jak układa mnie na miejscu pasażera, jak ruszamy stamtąd i jedziemy w noc. Kiedy jednak wspomnienia wracają, znów jestem tamtą dziewczyną, którą porwał. Panikującą, krzyczącą i szlochającą. Przecież to Pan. Ten sam, który zawsze robił nam najlepsze posiłki i rozpieszcza samym mizianiem i słowami. Ten, który tuli po kąpieli do siebie, całując w uszka i stópki, zakłada majteczki mówiąc o tym, że słodko wyglądam. Biorący w swoje wielkie, bezpieczne ramiona by zadusić życie skrzywdzonej Amiry i Judyty, bo czuje się winny. Roztrzaskujący potęgą swych ramion głowę własnego brata, za to, że zrobił to co mógłby z głupiego kaprysu on. To nie był „pokaz siły”, to była furia, która została uwolniona. Co będzie ze mną? „Zabrałem tą kruszynkę, bo nie mogłem jej zostawić po tym co zobaczyła” tak określił ten akt litości, po którym zostałam jego kotem, czyż nie? Zatrzymuje się łagodnie, w ciemności rozświetlanej tylko żółtą lampą.
- Pół kilometra w tamtą stronę jest szpital. - wskazuje palcem w prawo – Pomogą Ci. - znów ten głos, jak gdy tworzył cały sens mojego kociego życia – W kieszeni znajdziesz portfel. Będzie tam nieco pieniędzy w banknotach, ale zainteresuj się kartą. Pin to dziewiętnaście sześćdziesiąt osiem. Zastrzelenie Luthera Kinga. Tam będzie więcej pieniędzy. - ręka mu nie drgnie, chociaż ją szarpie i trzymam z całej siły – Opróżnisz to konto, zrobisz co zechcesz. - widzę jak druga ręka zaciska się na kierownicy, ta trzeszczy niepokojąco – Człowiek zawsze był zwierzęciem. Inteligentnym, lub nie, ale zwierzęciem. A je da się oswajać. Ale czy takie zwierze może czuć z tego jakąś radość, by być szczęśliwe razem z swoim Panem? - odwraca się ku mnie i widzę, że też płakał – Byłaś moim cudownym kotkiem, Sara. Takim, o jakim się zawsze marzy. - pochyla swoją twarz, a ja się nie odsuwam, gdy nasze wargi się stykają po raz pierwszy, tak prawdziwie, jak pocałunki jego i Pani Alicji, ale jednocześnie słyszę jak otwierają się za mną drzwi i odsuwa, patrząc gdzieś w głąb mnie swoimi oczami – Wracaj na wolność, śliczna. - ale nim zdążę mu odpowiedzieć, leżę na poboczu patrząc na odjeżdżający w dal samochód.
Wolność, co to znaczy? Nie wyobrażałam sobie, że wrócę do życia Marty. Nie dlatego, że tamte przeżycia były trudne, ale... No dobra, to był główny powód. „Hej mamo, to ja, twoja zaginiona przed...” boże, mieszkaliśmy razem niemal trzy lata, a w dodatku teraz pięć jestem wolna i nadal dostaje kręćka, „... córka. Wiesz, mnie i tego głupka, którego nie lubiłaś porwał Mulat należący do grupy bogatych ludzi robiących z innych seks niewolników. No! Ale on mnie nie gwałcił, żyłam u niego jako jego ozdoba domu, kot. Za to odkryłam, że chyba jestem biseksualna. Tak. Miałam tam dziewczynę, która też była jego kotem. Kochałyśmy się. A poza tym udowodnił mi, jak bardzo marnowałam swoje życie, ale dzięki niemu jest lepiej. Teraz jestem bogata i mogę robić co chce. Uwolnił mnie, bo zamordował własnego brata gołymi rękami i zabił tą moją kochankę. Tak, smutna historia, ale wiesz, ja rozumiem czemu to zrobił. Tęsknie, bo nie wiem co powinnam robić.”. Może bym to mogła opowiadać w białym pokoju wyłożonym poduszkami po jakiś lekach, w wygodnym kaftaniku bez rękawów?
Wychodzę spod prysznica, niepewna czy bardziej jestem mokra od płaczu czy wody. Staje przed lustrem. Żaden, cholernie żaden krem nie potrafił usunąć z powrotem tych wszystkich pieprzyków, przebarwień i całego innego syfu. Jednolity, śliczny kolor zniknął. Tatuaż, który znów się ujawnił jak skaza, zasłoniłam nowym, przestawiającym, ha ha, kota łaszącego się o pieszczoty. Myślałam, że się tym odetnę. Nawet sierść, pardon, włosy regularnie układane przez fryzjerkę były paskudne. Jak kopa siana, kiedyś tak cudownie miękka i puchata, że każdy jej uwielbiał dotykać. Dobrze, że chociaż laserowa depilacja... Droga, czasochłonna, ale przynosiła podobny efekt do tabletek, więc w miarę gładko wyglądam. Boże, kim ty jesteś, paskudo w kryształowym zwierciadle? Wyglądasz jak smutny peterbald, który myśląc, że jak ucieknie z domu to będzie mu lepiej.
Nie zapomnijmy o cioci. O tak, też wrócił. Nie ma tabletek, jest tsunami. Szaleństwo, ból i rozpacz. Coś, co przez osiem lat dla Marty było normą, znów było zaskoczeniem jak dla dziewczynki. Kiedy pojawia się jednak, wsuwam sobie kubeczek i mam dozę spokoju, jaki dawał jej. Kusi mnie wizyta u psychiatry, nakłamie o czymś tam, bo nie powiem przecież prawdy, może dostanę jakieś antydepresanty i nagle znów będzie fajnie? Albo kupię coś u jakiegoś dilera na poprawę humoru? Nie! Nie, nie, nie! Pan by się zdenerwował, jakby się dowiedział! Ale go nie ma od bardzo długo... Argh!
Opadam na dłonie i kolana. Apartament w Amsterdamie! To sobie wybrałam luksusowy karton do życia! Nic w nim z domu, który był... W Europie czy w Azji? W jakim cholernym kraju mieszkaliśmy? Gdzie? Porzucił mnie niedaleko Obwodu Kaliningradzkiego, w Polsce. Ale długo jechaliśmy, nie? Mogliśmy więc być gdziekolwiek na tym lub drugim kontynencie. Nie jest domem, bo nie ma tu ręki, do której da się przyjść. Mogę mieć kupioną sobie butelkę z sklepu dla niemowląt, ale mleko z kartonu... No tak, tamto to było „specjalne mleko”, bo „krowy” były wyjątkowe. Jeść na podłodze z miski, do której sama przygotuje posiłek, ale jest pozbawione smaku. Nie umiem gotować jak on. Nie chce zdejmować swojej obróżki, która mi zostawił, nawet do spania. I tak pięć lat, dzień w dzień. Rozpacz i koszmar.
Wskakuje do łóżka, wciąż nago. Sunę w górę, przytulam się do wielkiej poduszki. Brakuje mi Amiry. Jej ciepłego oddechu, pocałunków, przytulania się do siebie czy delikatnych pieszczot. Codzienna próba osiągnięcia przyjemności przez wsunięcie sobie ręki pod brzuch i dotyku. Wyobrażam sobie, że leżę na niej z twarzą w jej piersiach. Obejmuje mnie. Jej dłoń dotyka mnie z góry, gdy poruszam nadgarstkiem. Jesteśmy tak blisko. Mogę pocałować ją między piersiami pachnącymi tak ładnie. Jej ciepły oddech w włosach. Obrócę dłoń i to jej zacznę dotykać. Zrobi się wilgotna szybko, łatwo. Ale nie przestane, więc i ona przyspieszy ruch. Kręcąc kółka dwoma palcami, naciskając i rozciągając moją muszelkę w dół, na boki, wsuwając opuszki do wnętrza. Uniosę głowę i wymienimy długi pocałunek. Tak, by zawsze gdy będziemy się całować, będziemy czuły jakbyśmy się znów dotykały w ten szczególny, delikatny sposób. Jeszcze odrobinkę, jeszcze chwilkę... Proszę... Zostań ze m....
Cholera. Nic. Żałosne fiasko. Lekkie podniecenie, które opada, gdy zaczynam płakać. Siadam na łóżku, znów się kuląc jak pod prysznicem. Przez ten czas zdążyłam znaleźć i skorzystać z usług kilku dziwek dla lesbijek, żadna nawet wybitnie robiąc minetę czy używając strap-ona nie była w stanie przynieść niczego zbliżonego do tamtych przeżyć. Tak, od pięciu lat w swojej frustracji nie osiągnęłam orgazmu, który przychodził, gdy tylko Pan mył mi cipkę i całowałam się z nią!
Marzę, że drzwi się otwierają. Biegnę tam na czworaka i widzę, jak wchodzi pochylając głowę by zmieścić się w nich zmieścić. Uśmiecha się. Klęka, rzucam się mu w ramiona. Łaskocze mnie w brzuch, drapie po nerkach i dupce. Trzyma chwile przy sobie, jak małe dziecko, pozwalając rozkoszować sobą. „Wracamy do domu” powie, „Wracamy do naszego domu, kotek”.
Zamówię pizze. Poproszę o upieczenie serduszka, zadzwonię do jakieś call girl, obejrzymy razem Wallego jedząc. Kładłyśmy się z Amirą na łyżeczkę przy nim, a jego ręka czesała nasze włoski i boczki. Mówił, że to piękny film, póki nie wkraczają ludzie. To wszystko psuje. Może skończy się ten seans w łóżku? Poproszę, by mnie dominowała jak Pani Alicja i...
Domofon. O tej porze to coś nowego. Tym bardziej przed telefonem po pizze i kurwę. Pospiesznie wciągam pistacjową koszulę nocną z nadrukowaną dziewiętnastką, która przysłania co powinna i biegnę, gdy już brzęczy trzeci raz. Ktoś jest bardzo bardzo niecierpliwy.
- Sara Kot. – nie mogłam się oprzeć by zostawić to w ten sposób, a przecież i tak nie wiedzą tutaj co oznacza „kot” - Hoe kan ik helpen?
- Siku, siku! - cukierkowy głosik brzmi rozpaczliwie, chociaż jest obcy – Proszem, proszem, proszem!
- Musiała się pani pomylić... - dawno nie używałam tego języka – Jeśli...
- Pan powiedział, że to tu! - upiera się głosik – I pani Sara, jego kotek! Muszę siku! - piszczy – Albo Pani powie, że mam zrobić tutaj, to zrobię. Pan kazał robić co pani powie. Mam?
- Ja... - Pan powiedział jej że tu, głupku, to znaczy, że... - Ermhm... - spokojnie Sara, wdech i wydech, tak, dobrze, myślę – Musisz wjechać windą B, ta A nie działa. Na trzecie piętro, za rogiem w prawo. - Pani Sara, jego kotek, taa, myślę, będzie tego żałowała bardziej niż nie wizyty u psychiatry – naciskam guzik od elektrycznego zamka.
W drzwiach jest ich aż pięć. Poza rozczarowującymi płatnymi wizytami unikam ludzi jak się da. A teraz. Gdy otwieram drzwi, następuje gong przyjazdu windy i zza rogu niczym niegdyś Majka na Pana wypada postać w czarno-białej bluzeczce o gołych, bosych nóżkach i biegnie w moją stronę, mija w progu i rozgląda się w panice
- Siku, siku! - jęczy znów tak cukierkowo dziewczyna – Tak jak w domku?
- Ta... - ale nim zdążę dokończyć, postać znika za jedynymi drzwiami w mieszkaniu – Ahm... - brakuje mi przestrzeni myślowe.
Ma łaciatą bluzę. I zachowuje się śmiesznie, tak samo zresztą mówi. O, wie o Panu i, że byłam jego kotem. Jak nie jest przybyszem z innej planety lub jej nie wymyśliłam z rozżalenia to zostaje jedynie prawdopodobna opcja, że....
Wychodzi dysząc. Ciężko powiedzieć ile właściwie ma lat. Szesnaście to za dużo. Dwanaście? Makijaż ma jej pewnie kilka dodać, bo ma taką dziecięcą buzię. Zdarty wysoko nosek, wąskie wargi i cudowne, identycznie jak Pana, brązowe oczy potraktowane pomarańczowym cieniem i czarnym tuszem. Wygląda jak ludzka wersja mopsa. Śmieszne to, może nawet nieco brzydkie, ale słodziutkie. Orzechowe włosy są ścięte na dziewczęco. Jasna skóra ma ładny odcień. Bluza w łatki sięga jej podobnie jak moja koszula nocna poniżej połowy uda.
- Prawie pociekło! - mówi niemal z pretensją – Teraz dostane batonik? Pan trzyma je wysoko, bym sama sobie nie brała, ale... - znika w kuchni jakby była u siebie, zatrzaskuje drzwi i mknę za nią, przyłapując ją na zaglądaniu do jednej z szafek
- Dobra, do cholery. - biorę się pod boczki by groźniej wyglądać – Kim jesteś, co tu robisz, skąd wiesz to wszystko i... - mogłam przemyśleć kolejne pytania – Mów, albo.... - i groźby
- No, tak, tak. - mruczy przybysz – Sara da Ci batonik jak powiesz dokładnie co Cię nauczyłam. - odwraca się ładnie twarzą do mnie, unosi swoje chude dłonie przed nosek, porusza ustami patrząc na nie, marszczy się, zbliża je mocniej, uśmiecha się, cofa i znów rusza ustami – Pan Dawid... - zaczyna, a ja już czuje dreszcz na wspomnienie tego imienia – bardzo za tobą tęskni, ale nie chce zabierać Ci znów wolności. Chce, byś wybaczyła mu co zrobił. On sam też nie umie sobie... - znów spogląda na łapki – porazić? Ah, poradzić! - uśmiecha się jakby zadowolona – Ale czuje, że jesteś samotna. Dlatego przesyła Ci prezent... Pokaż na siebie i powiedz o sobie... Aha! - pokazuje na siebie jakby była towarem na sprzedaż - Mój numer to H042089, ale nazwano mnie Estera. Można to zmienić. Jestem krową mleczną, a mój wiek biologiczny to trzy lata. Nie rozwinęłam się prawidłowo, ale potrafię dać około litra mleczka na dzień. Mam robione dla tego dwa razy dziennie automatyczny zastrzyk. - odsłania swój kołnierz pokazując obrożę, grubą czerwoną z wypustkami po lewej i prawej oraz dzwonkiem zamiast plakietki – Trzeba mnie karmić trzy razy na dzień, a mleko daje rano i wieczorem. - chowa łapki za plecy – Dostanę batonik? - zamyka oczy i otwiera buzię.
„Nie mamo, tamto życie było naprawdę cudowne. A wiesz? Dzisiaj mój były właściciel daje znać, że żyje, bo przysyła mi stworzoną w laboratorium dziewczynkę, której jedynym zadaniem jest produkcja mleka z cycków. Tak, jak krowa. Po pięciu latach, gdy jedynie marzę o tym, by znów mnie zabrał ze sobą, robi mi taką niespodziankę! Niesamowite, prawda?”. Nie, jej tu nie ma. Zwariowałam. Przecież jest tak samo wysoka jak ja, ale pewnie masywniejsza o kilka kilogramów. I te cycki rysujące się pod bluzą. Pewnie są rozmiar większe niż moje. Tak, to odpowiedź. Nie ma jej. Ha! Jak ją uszczypnę to pewnie...
- Auaaa! - jęczy otwierając oczka – Przecież nic nie zrobiłam. - jej buzia zmienia się w podkówkę – Wydoi mnie pani? Bimbałka boli. - uciska lewą pierś, a na bluzie pojawia się wilgotna plama – Mój laktator jest w tym śmiesznym pudełku, zostało w tym ruszającym się czymś. I mamy zrobić takie bip-bip-bip-bip. – pokazuje na dłoni jakby używała komórki – By powiedzieć, czy mogę zostać. Batonik?
- Gdzie. Jest. Pan. - wbijam palce w jej ramiona, na co jeszcze bardziej się krzywi i przyciskam ją do kuchennych blatów – Nic mu nie jest? Skąd wie, gdzie mieszkam? Obserwuje mnie? Chce mnie zabrać do domu? - jej buzia zamyka się nagle, oczy rozszerzają jak w strachu, a policzki nadymają – No mów.
Bzyczenie rozlega się na granicy słyszalności. Widzę, jak jeszcze bardziej puchnie na mordce, tak, że usta zmieniają się w ciupek i.... Ma wylew czy jak? Poci się, wywaliła jęzor, a oczy uniosła nieprzytomnie do góry. Nie, chyba tylko orgazm. Jęczy, ślini się nieco, cycki jej puchną, a nogi zaciskają. Ta... Zaraz, ja też tak wyglądałam na stole u Pani Zuzi?
- Aaaammffiuuuu... - zlizuje ślinkę – Teraz naprawdę chce batonik. Dostawałam go zawsze po zastrzyku. Ammamama! - zamyka oczy i wystawia jęzorek
Tak, bez wątpienia jest krówką. Myślałam, że pani Alicja żartuje, ale przecież patrzę na nią, trzymam ją w rękach. Pan zrobił Cię z kilkoma identycznymi siostrzyczkami w brzuchu innej „krowy”, potem jak się urodziłaś to umieszczono Cię w pojemniku do rozwoju. A potem zabrał, nazwał i dał mi, ot po prostu po pięciu latach na wolności Sarze przyda się krowa zamiast spotkania ze mną. Chowam głowę w jej szyi i zaczynam płakać. Robi to samo, tylko głośniej wyjąc.
- Czemu płaczesz, głupku? - pociągam nosem
- Bo Pani płacze, więc zrobiłam coś źle i dostane karę. Nikt mnie nie chce, bo nie umiem dać galonów mleka. A w domu dostawałam batonik i wszyscy się cieszyli. - czuje, jak mam wilgotne ramię – I bimbałka booli. A laktatorek jest wciąż w tym pudełku, które tam stoi, bo mieli z nim zostać jak biegła siku.
Odpycham ją tak, ze upada. „Mieli z nim zostać”. Czemu nie zaczęła od tego? Dobiegam i otwieram drzwi, wypadając wprost na plastikową, różową skorupę walizki stojącą na wycieraczce. Do rączki doklejono kopertę. A więc był tu. Albo byli. Kto? Pan? Pani Alicja? Cholera. Osuwam się na miękkich nogach, wyjąc. Kiedy po tym długim czasie mam go znów zobaczyć, zostawia mnie z tym czymś i odchodzi. Tego się nie robi kotu. Nie wiem, czy tylko płacze, czy wyje jak zarzynane zwierze. Pewnie to drugie. Wreszcie jednak decyduje się oderwać kopertę, podpisaną lakonicznie, odręcznym, łagodnym pismem „Sara”.
- I kot będzie miał swój dom, gdzie zawsze wraca, bo jego Pan tam jest i czeka na niego z miseczką mleka. - odczytuje sobie na głos zawartość kartonika z wnętrza – Ale wiesz, że to kłamstwo? To nie nasz dom. Ciebie tutaj nie ma. A moja miseczka jest pusta.
Wstaje z podłogi i biorę walizkę do środka. Wracam do kuchni. Estera, jak się przedstawiła krówka, wciąż leży na podłodze, a wysoko uniesione bose stópki odsłoniły fakt, że prócz bluzy nie ma na sobie pewnie niczego. Boże, nawet jej łysa cipka wygląda jak dziewczęca, aseksualna bułeczka, a nie coś co znalazło się między moimi nogami po miłych zabawach ze strony pani Alicji. Zasłania się łokciami na twarzy, jakby bojąc się ciosu. Żałuje, że nie mam dwóch metrów plus, by czuła respekt od samego cienia padającego na nią.
- Batonik? - rozlega się z podłogi, niewinnie, z obawą.
- Po pięciu latach stwierdza nagle. Ej, Sara ciągle siedzi sama, to pewnie jest smutna. Dam jej krowę. - zastanawiam się na głos – Taka, która umie tylko batonik i bimbałki, ale daje mleko. O, doskonały pomysł, sam nie pójdę by ją zobaczyć, po prostu ją zostawimy i...
- Bardzo kocha Sarę. - nie podnosi się z podłogi jak normalna osoba by zrobiła -Nie wiem co to znaczy kocha, ale zawsze mówi „kochana Sara”, „moja malutka kochana Sarenka”, „wyjątkowa, kochana Sara”. Mówi też coś, co się nazywa krzywda i...
- Co ja mam z tobą zrobić, co? - wzdycham przerywając jej, czując, że nie mogę się gniewać wiedząc czym jest
- Dać batonik i wydoić? - podwija bluzkę wyżej, ukazując podobne do dorodnych gruszek piersi z bledziutką, wypukłą sutką chyba jedyną dorosłą rzeczą na jej dziecięcym ciele – Pan tak robił. - naciska palcami sutek, a ten od razu strzela mlekiem na kilka centymetrów.
Dobra, może mnie poniosło. Może to fakt, że nie szło mnie zaspokoić. Dawne instynkty, marzenia i inne takie. To przecież krowa, ma dawać mleko? A ja jestem kotem, koty piją mleko? Boże, jest obrzydliwie dobre w swej prawdziwej postaci. Nostalgiczne w smaku. Jej sutka pęcznieje mi w ustach. Jak smoczek, który pierwszy raz wepchnął mi do suchych ust, bym zjadła swój pierwszy posiłek w nowym życiu. Gniotę mocniej pierś między dwoma pięściami i mleko wpada prawie wprost do gardła. Więcej, cholera, więcej. I jest więcej. Słysze jak jęczy, gdy to robię. Nie gryzę, ssę. Po kolejnych kilku łykach pozostają jedynie smętne kropelki.
- Brakowało mi tego... - powiedziałam to na głos? - Mogę drugą też?
- Njs... Njsszsss... - ah, znów mina pełna naturalnej, prymitywnej rozkoszy, więc po prostu głaszcze jej pulchny brzuszek, jest słodziutka – Arghhum.
- Aż tak przyjemnie? Że zastrzyki i dojenie?
- Jak batoniki. - mamrocze z siebie – Ale dużo naraz, włożonych do buzi. Czekolada i różowe się zbijają w kulkę i nie da się ich połknąć. To boli, ale jest dobre. - ziewa – Bimbałki na przemian. Jedna na obudzenie, druga przed spaniem. - układa się na boczku – Ale buzią jest więcej batoników niż laktatorkiem. Będzie robiła tak Pani częściej? - zwija nóżki pod siebie, przyzwyczajona pewnie do spania po dojeniu.
Otwieram jej walizeczkę. Prócz urządzenia o którym ciągle gada, jest niewiele więcej. Opakowanie popularnych batoników malinowych, z doczepioną adnotacją „trzy dziennie max”, kartonik z nabojami podobnymi do tych na sprężone powietrze i drukowaną instrukcją wymiany z informacją, że trzeba to robić co 72h, plastikowy pojemnik różowej maści podobnej do wazeliny opisany flamastrem jako „Estera piersi na mokro”. I na dnie, to. Pozioma ramka z zdjęciem. Leże na kanapie w salonie z wyciągniętymi w przód łapkami, ubrana w wielki czerwony sweter w białe norweskie wzorki. Ogon mam przerzucony przez udo, uśmiecham się przez sen ssąc butelkę ułożoną przed twarzą. Pewnie zrobił je zimą, zanim przyszła do nas Amira. Chociaż staram się zetrzeć łzy, Estera podrywa się na mój szloch.
- Nie smakuje? - wygląda na przestraszoną – Nikt nie mówił, czy jest dobre... - też zaczyna płakać – Chciałam by pani Sara mówiła „kochana Estera”, jak on o niej, a ja jestem bez.. bezu... bezuneczna, jak mówili i nawet nie dostałam batonika.
Tak się czuł, tak? Kiedy go drapałam, szarpałam, krzyczałam i gryzłam? Nie chcesz zranić takiego słodkiego stworzonka, a ono nie wie co się dzieje i panikuje. Musisz je jakoś uspokoić, ale nie wiesz jak. Ale dał mi fory, bo mam batoniki. Co on miał dla Marty, prócz faktu, że mogła się bać?
Przytulam ją do siebie, gładząc po pleckach. Zębami i drugą dłonią otwieram złote opakowanie i macham batonikiem przed jej nosem. Przestaje płakać natychmiast i niucha.
- Pan wkładał po kawałku do pyszczka. - pokazuje do wnętrza buzi – Mówił, że to dlatego, iż przyjemność powinna trwać długo...
-... bo wtedy jest wyjątkowa. - ułamuje niewielki kawałek i wkładam jej do buzi, a ona ciągnie ustami i języczkiem po palcach, co jest przyjemne – Też mi to mówił. - uśmiecham się i powtarzam, czując coś przyjemny dreszcz, gdy je mi z dłoni – Też będę Cię nazywała Estera. To ładne imię. - całuje ją w czółko, gdy przeżuwa batonik – No ostatni kawałeczek i idziemy spać.
- Miałam takie miękkie coś do leżenia w dużym pokoju. Przychodził z laktatorkiem, przebierał mi to – macha swoją bluzą - przykładał buzię o tu tak przyjemnie, mówił „Dobranoc gwiazdeczko” i robiło się ciemno, a ja zasypiałam.
- Mhmm..My będziemy spały razem, może być? - uśmiecham się do niej, nadal drapiąc jej plecki, a ona odruchowo chyba się przytula – Chodź, poszukamy Ci jakąś piżamkę.
W mojej koszuli nocnej, która ciasno przylega do ciała, wygląda całkiem ładnie. Na pewno obrysowują się wszystkie jej dziwne kształty. Kładę się na łóżku, a ona niepewnie wchodzi. Patrzy na mnie przez moment, więc unoszę ręce jak Pan do nas, zachęcając do przytulania. Włazi w nie, przytula się dokładnie jak ja do piersi, zamykając oczy z uchem na sercu i łapką na moim brzuchu. Drapie ją po plecach. Ten prosty, głupi gest z jej strony... Czuje ciepło w środku. Czy też je czuł, gdy to robiłam? Dlatego nas miał? Całuje ją w obnażone czółko.
- Dobranoc, gwiazdeczko. - nie przerywam drapania na wysokości nerek i dupki – Może jednak Pan po mnie wróci, ale póki co... Dał mi swoje uczucia. - uświadamiam sobie dopiero po chwili co powiedziałam.
Markus według opowieści karmił swoje suki spermą i jedyne co z nimi robił to gwałcił, a ja widziałam, że dodatkowo tłukł. Pani Alicja tresowała sobie niewolników, czy to do alkowy, czy podobnie jak Tobi do domu, bo fascynowała ją dominacja. Pani Zuzia czuła istotny pociąg do kobiet, nawet suczek czy kotek, ot zwykłe uczucie pożądania i przyjemności, któremu dawała upust. A on? Jawił się pewnie im wszystkim jak outsider. Jak to ujęła Majcia? „Jedyny na świecie ma kotki”. A Amira? „Wystarczy go nie denerwować.” Proste, nie? A jednocześnie był cholernie skomplikowany. Przecież mógł to sobie upraszczać, bijąc i raniąc. A jednak, prócz sporadycznego klapsa, gdy było to konieczne, nigdy nie podnosił swych rąk. Jaka więc była jego nagroda, za posiadanie? „Ładny widoczek”? Nie podglądał tego, jak kochamy się z Amirą. Zachowywał się jakbyśmy naprawdę były parą kotów, które trzyma się w domu. A po co się ma kota w domu?
- I gotowe. - uśmiecham się do nieobecnej gwiazdeczki, pokazując jej pojemniczek z mleczkiem – Zobacz, więcej niż pół. - bardzo dotkliwie przeżywa ilość swojego mleka, więc jakoś staram się jej rekompensować to – Te twoje bimbałki to cudowna rzecz.
- Mniuuu... - oblizuje mi policzek – Teraz będzie batonik?
- Nie kochanie, teraz będzie śniadanko. Jak będziesz jadła tylko batoniki, to Ci jeszcze bardziej brzuszek urośnie i co wtedy? Zmienisz się w świnkę, a świnki nie robią mleka. - podnoszę się z podłogi i otwieram lodówkę przelewając mleko do szklanej butelki – Zrobimy sobie z tego domowy jogurt. Taki malinowy.
- Jogurt? - przekręca główkę jakby zastanawiając się co to – To coś co lubią kotki?

- Bardziej niż krówki batoniki. - odpowiadam jej – Ale musimy moją śliczność umyć i ubrać. Zostaniesz troszkę sama dzisiaj, bo muszę jechać do miasta. Ale włączę Ci bajki?
- Bajki, bajki! - podskakuje na dupce – Tą o myszce, która gotuje?
- A tą o myszce, która gotuje. - drapie ją za uszkiem, przesuwając dłonią po tej dziecięcej buzi, na co przytula się, cholera, satysfakcjonujące – Będziesz musiała być grzeczna. - wyłączam płytę indukcyjną z owsianką i wlewam ją do miseczek, po czym układam w lodówce na przestudzenie – Jak wrócę i wszystko będzie dobrze, to jutro sobie zrobimy wycieczkę. Pojedziemy za miasto na łączki, nazbieramy kwiatków do wazonika. Może znajdziemy dzikie maliny? - znów ją głaszcze po głowie - No, ale sio mi do łazienki. Lubisz jak Cię myje, prawda? - „Lubisz się myć, co kotek?”
- To tak fajne jak ba... - chomicza mina, bzzzz, biedny chomiczek ma wylew od orgazmu, wyrzucając jęzorek, pocąc się i jęcząc – Jaajćść... Miuuu... - wyjękuje po zastrzyku – To też fajne. Jak gdy Pani przytula albo daje batonik. - po chwili spogląda na mnie – Ale łapki pani Sary lepsze. - po czym ciszej, odwracając głowę bokiem, jakby wierząc, że nie słyszę mówi – Nie smućcie się batoniki, wy lepsze.
Nie sposób się nie roześmiać. Czy tak właśnie się czuł słysząc jak mówimy do siebie z Amirą? Nie karał nas za to, bo przecież nie była to mowa bezpośrednio do niego, tylko „miauk” dwóch kotów między sobą. Poganiam ją klapsem w gołą, okrągłą dupkę.
Samodzielnie rozbieram ją z koszuli nocnej. Kupiłam jej specjalnie kilka większych do spania, chociaż skutecznie wzbrania się przed bielizną. Wrzucam ją od razu do kosza na brudy. Posłusznie, samodzielnie wchodzi do brodzika, siadając w nim, by zrobić się nieco niższa. Brakuje mi wielkiej wany, w której mogłam wprost pływać i tych wszystkich zapachów. Mimo to, przyjemnie jest ją szorować i wciągać słodki zapach.
- Masz śliczne oczka. Zupełnie jak Pana. - biała piana pokrywa jej włoski – Ciekawe, co teraz robi. W domu pewnie Cię kąpał w wannie co? Była kiedyś taka piękna pani, Kleopatra. Kąpała się w mleku by mieć ładną skórę. Ale pewnie by Ci zazdrościła, taka jesteś ładna.
- Pewnie miała dużo krów. Tak jak na zielonym. - pozwala mi wypłukać swoje włoski, które nabierają ładnego zapachu – I robią dużo mleka. - unosi łapki pozwalając się gąbką umyć pod pachami i plecach, ale wystarczy, że dłoń przejdzie na drugą stronę by... - Mniuśś! Złe łapki pani Sary, nie ma już mleka w bimbałkach! Ahrm... - to ostrożne, koliste ruchy, które sama lubię, co raz mniejsze, ale płynne, masujące i relaksujące, wiem to – Nie wolno. - mruczy, gdy masuje jej brzuszek, robiąc te same ruchy – Bimbałki nie zab... - spogląda na moją rękę, która kieruje się w dół – Nje, nje... - Tak kochanie, tak – Njeeeeeeeemlsmlm – delikatnie, pieszczotliwie od uda do uda, potem jeszcze lekko pionowo, z mocnym dociskiem, widzę jak odpływa nieco w błogostanie, układając wilgotną buzię na mnie
- No już, już. - uspokajam ją głaskaniem po szyi i policzku dłonią, zsuwając rękę niżej, ku udom – Nie było źle, co?
- Y y. - unosi nos, patrząc na mnie tymi niewinnymi oczkami – Jeszcze raz. - ha, też bym chciała.
- Nie, gwiazdeczko. Wieczorem Ci zrobię złe łapki, co? - myje jej nóżki – Będziemy leżały i zamiast laktatorka nakarmisz panią i będzie Cię głaskała po bułeczce. Pasuje? - opuszcza łepek – Kupiłam Ci taką czerwoną sukienkę, przymierzysz i może jutro ubierzesz na wycieczkę.
Grzecznie wychodzi do ręcznika, którym ją otulam i mocno trę. Naprawdę to czuł? Ta głupia, małostkowa satysfakcja z posłuszeństwa. Że chcemy się przytulać, lubimy jego dotyk, że może nas wytrzeć i... No tak, lubimy jak kot mruczy. Nakładam krem na różowe bimbałki, robiąc okrężne ruchy dookoła sutki, potem rozcierając w dokładnie w górę skóry. Syka cicho, gdy to robię. Podoba jej się. Mi też. Całuje ją w mięciutkie wargi szarpiąc za sutkę niczym guziczki. Moja słodka, słodziutka gwiazdeczka.
Po śniadaniu na dywanie przed kanapą, ubrana jedynie w miękką bluzę (raz miała ubrany stanik to beczała, bo gniecie bimbałki) i przeforsowaniu, że w dzień musi nosić majtki grzecznie siedzi oglądając jak zahipnotyzowana Ratatuj. Dałam jej jeszcze batonika w nagrodę, zjadła leżąc mi na udach z nosem w podołku. Myślę, że byłoby możliwe zamówić strap-on i po prostu ją sobie wziąć na łóżku. Możliwe byłoby też wepchnąć jej dłoń do tej ślicznej cipki, nie zważając na nic. Niemniej, im bardziej o tym się myśli, tym bardziej widzisz tą niewinną, uroczą istotkę, która po prostu Ci ufa i Cię kocha. I pielęgnujesz te uczucia, chociaż wiesz, że chcesz wyładować to napięcie, ba możesz, masz prawo. Ale dajesz temu delikatne pieszczoty w nagrodę, by czuło się dobrze. Przyjemność buduje relacje między wami.
- Nikomu obcemu nie otwieraj drzwi. - poprawiam pasek bucika na stopie – Słyszysz, Gwiazdeczko? W kuchni masz swoją butelkę z soczkiem, jakby Ci się chciało pić. Bądź grzeczna. - nie odpowiada, więc idę do niej i wychylając się przez kanapę całuje mocno w policzek, zostawiając szminkę – Moja słodziutka krówka. Jakby była taka prawdziwa, to bym zjadała. Jak kotek wołowinkę. Miau, miau.
Chichocze, ale nie odkleja wzroku od ekran. W białej, letniej sukience w kwiatki i okularach zerówkach wychodzę, zamykając drzwi. Jest, jak zawsze, za dużo rzeczy do zrobienia i nie chce jej zostawiać na długo samej. Brakuje mi takiej pani Alicji, która by z nią teraz została. No, może bez męczenia tego słodziaka. Przy odrobinie szczęścia zdążę akurat przed końcem bajki. Zjeżdżam winda w dół. Mam wrażenie, że Gwiazdeczka to słońce, które przyszło po długiej burzy i wyczarowało tęczę.
Zakluczyłam drzwi. Na pewno. Przecież nie mogłam tak po prostu zostawić otwartych. Estera raczej nie złamała polecenia. A klamka jednak łatwo ulega naciskowi. Z salonu leci końcowa piosenka po francusku. Miałam dość czasu by nauczyć się języka by rozumieć jej sens.
- Estera? Czemu otworzyłaś drzwi? - zamykam je, kładąc siatkę zakupów koło butów – Mówiłam, byś tego nie rob...
Nie ma jej ani na kanapie, ani na dywanie. Zaglądam do kuchni, ale tam też pusto. Jest. Leży na brzuszku w sypialni z twarzą brudną od czekolady. Tak uroczo, że nie mam siły się gniewać. Niemniej, otworzyła drzwi i prawdopodobnie dopadła schowane batoniki.
- Esterko... - siadam obok, drapiąc ją między łopatkami – Czemu drzwi są otwarte?
- Mlmmmm. - mruczy zaspana – Batonik. Pani Sara też je łamie. - uśmiecha się przez sen – Smutna, bardzo smutna. Chce do Pana.
- Estera... - trę ją po pleckach – Co się stało?
- A myszka gotuje, chociaż wszyscy mówią, że nie może. - gada dalej przez sen, przewracając się na boczek - Ale skoro ona to kocha, czemu tego nie może? Pan też mówi, że kocha Sarę. A ona mówi, że kocha mnie i mleczko. Ja kocham batoniki?
Chociaż to zabawne, cóż, trzeba jednak trochę brutalniejszych metod. Przykładam rozprostowane palce do jej brzucha i robię największą torturę, jaką znały ręce pana. O tak, bez litości. Zaczyna chichotać, trzęsąc swoim brzuszkiem i bimbałkami, aż wreszcie wybudza się.
- Pani Sara! - niemal krzyczy z radości, więc pozwalam się jej przytulić – Dostanę batonik?
- Sądzę... - oblizuje jej kącik ust z czekolady – że... - drugi – masz ich... - z dołu – dość. - z góry. - Dobrze, teraz co tu się stało?
- A, bo Pani poszła i oglądałam myszkę. I potem przyjechała Pan.....
- Jak to Pan tu był?! - dociskam ją do łóżka swoim ciałem
- Przywiózł naboje do obróżki, dał mi batonik. - wygląda na zdziwioną tym, że nie rozumiem że tutaj był – Potem oglądaliśmy chwilę myszkę, powiedział, że zrobi nam obiadek. Siedział chwilę w sypialni trzymając ten obrazek – wskazuje ramkę z zdjęciem na szafce nocnej – Przyszłam do niego, bo ten zły pan groził myszce, że zamknie restauracje, a zawsze mnie wtedy Pani przytula. Dostałam drugi batonik, położyłam się obok niego, głaskał mnie i potem Pani mnie obudziła. - rozgląda się – Gdzie on jest?
- Ty mi powiedz. - wzdycham, nie mając do niej siły, przecież to tylko głupia krówka, może wygląda jak człowiek ale pozostaje krową - L’espoir est un plat bien trop vite consommé. - mruczę za piosenką z telewizora, czując jedynie smutek.
Unosi się i całuje mnie na zgodę lub pocieszenie. Odwzajemniam to lekką pieszczotą pod postacią drapania po pleckach. Może by zauważył, że zmieniłam uczesanie. I mam nowy tatuaż. Ale nadal jestem jego koteczkiem. Chce nim być. Wycieram łzy z twarzy, a Estera szuka jeszcze okazji do pieszczot, jak ja niegdyś.
- Czyli nie zjesz ze mną jego obiadku? - nadal drapie ją po plecach przez bluzę – Tyle batoników zjadłaś, że oho... - wstaje z kanapy, a ona się odsuwa – Kupiłam Ci nawet malinki świeże, pomyślałam o tym, że jednak zrobimy lody zamiast jogurtu. A Pan pewnie zrobił coś pysznego i...
- To samo co myszka dla złego pana! - uśmiecha się – Mówił, że Sara się ucieszy. Pani Bobelek mu pomagała robić siu siu siu. – pokazuje jakby kroiła warzywa – Mówiła na niego bujek.
- Wujek. - uśmiecham się, wyobrażając sobie starszą Majkę – Pani Maja, jego siostrzenica. - idę do kuchni, gdzie unosi się zapach pieczonych warzyw a w dwóch srebrnych miseczkach ułożone jest jak w bajce ratatouille, ale tak by można podnieść bez rąk czy widelca – Mieszkają teraz razem? Nie opowiadałaś. - stawiam sobie porcję na podłodze pod stołem, po czym po namyśle przelewam mleko z szkła do swojej butelki dla niemowląt i stawiam obok jak za dawnych czasów – A taka duża pani z czarnymi włosami? Pewnie śmiesznie mówiła. Też z nim mieszka?
Nie czekając na odpowiedź, unoszę kawałek do ust. Pycha. Jest jak prawdziwy Remy. Unoszę kolejny kawałeczek do ust, pozwalając mu się rozpływać na języku i pod podniebieniem, długo. Proszę. Pozwolę się związać Pani Alicji, tłuc, traktować wszelkim prądem i nawet niech mi włoży najdłuższy wibrator prosto w jelita, ale przestań się tak znęcać.
- Ciocia Ala urodziła mu dziecko. - rozlega się dziewczęcy głos nienależący do Estery – Taka mała Asenta. Bardziej opalona, niż ciemna z czarnymi kudełkami. - wysuwam się ostrożnie widząc ładne buciki i chude, jasne nóżki – Nie mieszkają razem, ale wujek przeprowadził się z nami na południe Francji. Mamy teraz duży, ładny dom. Mama ma nową dziewczynę, wujek się od nas nieco izoluje, ale dla swojego Bąbelka zrobi wszystko. - klęka – Cześć Sarenka.
Jest jeszcze bardziej podobna do matki, niż wcześniej. W jasnej sukience wygląda dorośle, ale nadal ma pewnie dwanaście, może trzynaście lat. Nadal te rude włoski są jej ozdobą.
- Mam teraz kotka, Tule. Nie jest tak fajna jak Judyta, ale urocza. Wujek jej nie lubi i mówi na nią Buła. „Buła, won mi stąd” i już wiem, że pił. A ona na niego prycha i go raz ugryzła. To ją złapał i dał jej takie lanie, że miała siniaki na dupie. - chichota - Mam jej zdjęcie. - wyciąga z torebki telefon i pokazuje na ekranie ciemnowłosą ślicznotkę o lekko wpadającej w brzoskwiniowy cerze w białej bluzeczce i pasującej pod kolor obroży, która może być w moim wieku – Powiedziałam, że ma Cię zabrać z powrotem do domu, to się upiera, że nie może. No ale nauczyłam Esterę, że jest niby prezentem od niego i wywierciłam mamie dziurę w brzuchu, by ją przywieźć. Myśli, że ją oddaliśmy na farmę. - znów chichota - Był ciekaw jak żyjesz i nie mógł się oprzeć by zrobić Ci obiad, a przy okazji dowiedział się, że masz Esterę. Zdenerwował się i siedzi teraz w samochodzie z mamą i marudzi. Pije już tyle, że zapomniał, że nie noszę już okularów tylko soczewki, więc skłamałam, że zostawiłam okularki, ale chciałam Cię zobaczyć.
Chowa telefon do torby. Uśmiecha się jeszcze i wyciąga ręce. Ostrożnie, wolno podchodzę i pozwalam się jej przytulić. Nie wiem czemu to robię.
- Wujek źle się czuje z tym, co zrobił. - szepcze mi do ucha – To dobry człowiek, ale bardzo samotny. Myślą, że tego nie rozumiem, ale ja wiem. Nigdy nie potrafił dobrze pokazywać co czuje. Ale tak naprawdę, zawsze mu zależało na jednym. Móc budzić się przy boku kogoś, kto go kocha. Tula się go boi, a on się boi przygarnąć nową kotkę. Wróć do niego, Sara. Zrób to dla niego.
- Chce. - odpowiadam jej cicho – Ale on mi nie pozwala. Woli, bym męczyła się jako człowiek, chociaż mi to zabrał. Nie chce nim być. To za trudne. I nie ma tu was. - wycieram łzy w jej rękaw
- Ćśś.. - czuje jej delikatne dłonie na głowie i łopatkach – Ćśśś... - przytula mnie mocniej – Oddał Ci wolność, prawda? Teraz to ty decydujesz, nie jego polecenia. - odsuwa twarz od mnie i patrzy mi w oczy – Nie można rozkazać nic człowiekowi. On sam decyduje, co chce. - uśmiecha się – Nawet, jeśli mu zabraniają, może próbować. Jeden raz zdążył puścić kota wolno, by zobaczyć, czy wróci.
Wysuwam się z jej rąk, rozumiejąc. Ma rację. Nie on może decydować co mam robić. Uwolnił mnie. Jestem mu równa.
- Une vie à me cacher et puis libre enfin! - krzyczę radośnie, podrywając się z ziemi, a ona uśmiecha się
- Biegnij do niego, ja jeszcze chwilę zaczekam z Esterą. - puszcza mi oko – Wujek i mama to dwie marudy, zawsze na siebie strasznie psioczą.
Nie jadę windą. Biegnę schodami. Pokonuje po dwa, trzy stopnie naraz. Wolność to tylko wybór. Można wybrać ludzkie prawdy, że ktoś nas krzywdzi. Albo kocie przyjemności w ramionach swego właściciela. Można wierzyć w uczucia, myśleć jak jest się wspaniałym. Albo pozwolić komuś zabrać nas do świata, który jest naprawdę wspaniały. To zawsze był tylko wybór.
Pochyla się idąc, głowę ma nisko. Pozbawiony swej kurty wygląda jak wielki strach na wróble. Twarz ma pokrytą gęstą, długą na kilka centymetrów szczeciną, podobnie głowę. Nie widzi mnie. To dobrze. Staje wprost przed nim.
- Zabierz mnie ze sobą. - mówię wprost ku niemu, do jego opuszczonej twarzy – Zabierz mnie do cholernego domu. Głaskaj, kąp, przytulaj i karm. Pozwól spać ze sobą, włączaj te wszystkie dokumenty. Będziemy chodzili na spacery, czytali książki. Chce tego życia, które mi dałeś, bo tamto, które zniszczyłeś i tak było nic nie warte. I wara mnie jeszcze raz porzucisz, to Cię pogryzę i dam szlaban na drapanie po dupce i mizianie po brzuszku. I będę chodziła się kochać z Zuzią w jej łóżku, nawet w trójkącie jeśli będzie miała ochotę. Nie zabronisz mi.
Unosi lekko głowę i patrzy na mnie. Stoimy naprzeciw siebie. Jego oczy. Nawet przekrwawione są piękne. Zaczyna się śmiać. Pierw cicho, spokojnie, potem głośniej. Udziela mi się to. Oboje śmiejemy się bardzo głośno. Wreszcie jednak przestaje, jeszcze chwile chichocząc.
- I kot... - zaczyna.
- ...będzie miał swój dom, gdzie zawsze wraca, bo jego Pan tam jest i czeka na niego z miseczką mleka. - dokańczam za niego, a on przytula mnie swoimi wielkimi łapami do siebie, tak, że znów zabieram z niego cały ten zapach – A Estera nadal jest moją krówką. Nie oddam jej.
Oto więc byłam głupim człowiekiem. Może nadal bym nim była, mając małego Krzysia i Martę, ale czy byłoby to prawdziwe życie, jak to, które mi podarował on? Chociaż mogę mu mówić po imieniu i nie nosić obróżki, to dla mnie są one zaproszeniem na wielką ucztę, z moim najukochańszym Panem.

Koniec.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Konrad Milewicz

Uoh. Opowiadanie powstało w chyba 13 różnych "wersjach", gdzie starałem się ubrać w myśli słowa. Ostateczna, 14 [powstała przez komentarz pod volem 3 i po zakończeniu "13" z stwierdzeniem "lepiej nie będzie, jutro wrzucam" obudzeniu się rano "mogę to napisać lepiej] jest przez was czytana.
Inspiracja, jedyna nowa to Estera, powstała niestety nie w oparciu o żadną modelkę/gwiazdę porno a raczej zdjęcia małolaty wrzucone do sieci (znaleźć je można tutaj: https://tiny.pl/g66t6 )

Niestety, przygody Kotki Sary kończą się tutaj. Dziękuje tym, którzy czytali od początku, zostawiali komentarze i twierdzili, że im się to podoba (oraz tym, których wyświetlenia po prostu się pojawiły, bo odrzucali tekst po kilku(nastu) zdaniach). Pisanie "pornografi" (chociaż opisy seksu i stosunków są raczej erotyczne) było odstresowującym zajęciem między próbą znalezienia inspiracji do normalnych tekstów. Początkowo nawet nie chciałem ich publikować, potem miało się skończyć na Vol 3 (które miało właśnie skupić się na postaciach właścicieli), ale ostatecznie Vol 4 został epilogiem. Vol 5 nie będzie, na pewno. Z ręką na wątrobie. W czasie powstawania opróżniona została litrowa butelka aloholu i 2 buteleczki liquidów do e-fajek.

Spis wszystkich części to:
Wspomnienia kota [czyli nieoficjalny Vol 1, kiedy nie wiedziałem, że będę pisał dalej]
Kocie Wspomnienia Vol 2: Ja i inne zwierzaki
Kocie Wspomnienia Vol 3: Zwierzęcia i Ludzie - opowiadanie z powodu długości jest jako część I/II i II/II
Kocie Wspomnienia, vol 4: W ludzkiej skórze


Komentarze

Weronik8/08/2018 Odpowiedz

Dziękuję :)
Piękne.
Popłakałam się.

To ja dziękuje za pozytywny odzew na moje historie. :) Mam nadzieje, że kolejna seria również wzbudzi zainteresowanie.

Jest mi cholernie smutno, że kończysz tą świetną serię. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się kolejna, w podobnym stylu bo naprawdę potrafisz pisać wciągające historie.

No mogę powiedzieć z przyjemnością, że powoli zbieram pomysły do kolejnej serii (tak, będzie w stylu Kota, ale ten raczej zachęcił mnie by pisać tego typu opowieści). Z nieukrywaną radością, że mam tak wiernych czytelników, zachęcam do wypatrywania na stronie opowiadań, które roboczo na razie nazywam \"Własność\" pisanych nadal pod tym pseudonimem. Pozdrawiam, K.M.

To jest prześwietne, dawno nie czytałam tak dobrego opowiadania. Twój styl jest nieziemski. Szkoda, że to już koniec :(

Opowiadania świetne... z niecierpliwością czekam na kolejne ;)

Mar20/08/2018 Odpowiedz

Na podstawie jakiego komiksu się wzorowales?

KM20/08/2018 Odpowiedz

Głównie czerpałem świata z Fansadox Erenisch - Sluts In Training część 1 i 3 (założenia human pet i kneless oraz mleczarni) dodając własne elementy (m.in. również samce jako zwierzęta, wszelkie zabiegi itd) oraz całej masy różnych innych pierdół z serii Fansadox, z czasem jednak co raz bardziej odchodziłem na rzecz własnych pomysłów.

Kociak22/08/2018 Odpowiedz

Błagam Cię, powiedz że wydasz kiedyś książkę ze swoją twórczościa. Zabije za autograf. Jedno z najpiękniejszych opowiadań jakie czytałam. Pełne prawdziwosci i emocji!

Przyznam się bez bicia, że jestem owszem, pisarzem amatorem, acz książki z tymi lub podobnymi treściami raczej nie planuje (przynajmniej w najbliższym czasie), ale jestem bardzo wdzięczny za wszelki pozytywny odzew na swoją twórczość nawet w takiej postaci. Zachęcam do śledzenia kolejnych opowiadań, bo nowa seria już się pojawia, a w zapasie jest jeszcze jedna.

LS25/08/2018 Odpowiedz

Tak tu zaglądam i widzę, że mojego komentarza nie ma... meh, meh...
Napiszę jeszcze raz.
Po pierwsze, wybaczam, już Cię nie nienawidzę, podoba mi się to rozwiązanie. Ogólnie bajer!
Trochę mógłbyś bardziej rozwinąć zakończenie i napisać jak teraz wyglada jej życie, czy coś się zmieniło czy powróciła do początku. Ale to uwaga spowodowana skazą własnego stylu pisania ;)
Czekam na kolejne opowieści.

PS: Ale to nie przez mój komentarz zdecydowałeś się napisać kolejne zakończenie?

Też podglądam czy są nowe komentarze, bo lubię czytać te wirtualne pochlebstwa, miłe opinie i niecierpliwie czekam na ich zaakceptowanie przez moderacje.

Jak pisałem, chciałem by opowiadanie zamykało się na Vol 3, które miało się skupiać na postaci Dawida. Zdecydowałem się jednak na otwarte zakończenie, by móc dopisać epilog z Vol 4. I tak wiele dni męczyłem się pisząc to samo, poprawiając co rusz gotowe fragmenty, szukając lepszych opisów, rozbudowując, przerabiając i mając w głowie tylko fakt, że Sara jest samotna, ale Estera pozwala jej zrozumieć troskę Dawida o nią. Pisząc 14 wersję trafiłem w pewnym momencie nawet miałem kolejną pułapkę Otwartego Zakończenia.
Chodzi konkretnie o fragment, gdy Sara usypia Esterę. Da się nawet odczuć to rozgraniczenie. Patrzałem na to długo i nie chciałem pisać dalej. To było idealne miejsce, by skończyć. Piękny widoczek, jak teraz ona ma kogoś, kim może się teraz zająć. Cały dzień chodziłem, myślałem i kombinowałem. Przemogłem się i zacząłem pisać dalej. Początkowo to sam Dawid miał przyjść do niej, ale zdecydowałem się wstawić w to miejsce Majkę, jako \"neutralną\". On czuł się winy zrobienia Sarze krzywdy, chciał by znów była Martą, ona jednak do niego w dziwnym syndromie sztokholmskim ciągnęła. I tak właśnie rudy Bąbelek stał się spoiwem dla tej dwójki na powrót.

Zachęcam do czytania \"Właścicielki\", kolejnego cyklu, chociaż jeszcze szlifuje inny cały czas - bardziej \"realny\" i w pewnym stopniu inspirowany Sunstone, ale na razie bez szczegółów.


Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach