Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Mam na imie Matylda, cz 2 (ost)

Chłód i ciemność stanowiły moich towarzyszy w podróży powrotnej. Gęsta, biała mgła przenikała ubrania jak papier i osadzała się na skórze. Jak na złość, nie nadjeżdżał żaden samochód, mogący mnie dobić tego wieczoru. Brakło mi sił na płacz i krzyk. To wszystko zostawiłem w kołdrze, niemym świadku nocnej agonii.

Ten czas od tego jak wyszła, a potem wróciła wydawał się niezmiernie długi. Ból nadgarstków w które wbijały się kajdanki, niewygodna pozycja i ten nieopisywalny, wyniszczający i wracający na każde wspomnienie tego co się stało. Niezliczone momenty kpin, wyzwisk i innych obelg były niczym z tą nocą. Spędzoną leżąc z twarzą w mokrej poduszce od własnych łez. Nie mogąc uciec, zapomnieć lub chociaż usnąć. Ta, której tak chętnie i z niecierpliwością wypatrywałem w lustrze, ta piękniejsza część mnie już nie istniała. Znów byłem sam, jak zanim w moim życiu pojawiła się dobrotliwa pani Wanda.

Drugi akt upokorzenia nie był ani trochę lepszy niż pierwszy. Ból sięgał po serce, rzeczywistość zaciskała się dookoła niego długimi lodowatymi paluchami szkieletu. Każdy ruch jej cielska wydawał się metaforycznym młotem walącym w kwiatową rabatkę. Dopiero, gdy jej się to znudziło, odpięła mnie z kajdanek i przysunęła kosz z moimi prawdziwymi ubraniami. Bawiło ją patrzenie, jak nieudolnie zasłaniam się i kryje w wstydzie. Trzymając mocno za ramię, odprowadziła i dosłownie wyrzuciła za drzwi. I nie wracaj, brzmiały ostatnie słowa. Długo odbijały się echem w mojej głowie, gdy wymiotowałem stojąc już za bramą.

Światła nadciągającego zza pleców samochodu oświetliły drogę daleko w przód. Wystarczyłoby więc niewiele, przesunąć się w lewo, upaść na jezdnie i to zakończyć. Nie będzie ważne, kto zapłacze. Silnik jednak przycicha, gdy auto zwalnia, łatwo mnie wymija i zatrzymuje się błyszcząc czerwienią. Drzwi pasażera otwierają się, gdy jestem blisko. Wewnątrz gra rockowa muzyka. Proszę, mam już dość, chce znaleźć się w domu, wziąć długi prysznic i schować pod łóżkiem z pluszakiem...

- Podwieźć Cię do miasta? - pyta znajomy, zachrypły głos z środka – Jeszcze daleka droga, a jest cholernie zimno. - jasne oczy patrzą na mnie z naturalną wesołością – Jak tego nie zrobię, spędzę noc leżąc w łóżku, przewracając z boku na bok i martwiąc, że coś Cię rozjechało albo się rozchorujesz.

Niewinna, owalna buzia nie pasuje do kreowanego wizerunku mężczyzny. Odrobina tuszu na rzęsach, tylko tyle, całkowicie zburzyłoby tą iluzję. A mimo to, ścięte włosy, luźniejsze męskie ubrania mające przesłonić zaokrąglony biust, sposób mowy i zachowania... Ona pragnie być mężczyzną. Mi makijaż, peruka i spódniczka z rajstopy pozwalały uwierzyć w fakt, że jestem dziewczyną. Ale to tylko wiara. Patrzy jeszcze przez chwile, odpina pasy, wysiada zza kierownicy i obchodzi samochód. Na drżące ramiona narzuca mi swoją skórzaną kurtkę z kożuszkiem w środku. Płaczącemu kolejny raz, pomaga wsiąść na miejsce pasażera bez większego oporu z mojej strony.

Kiedy znów siada na swoim miejscu, nie próbuje magicznego „uspokój się”, nie ruszamy. Ścisza tylko łagodnie odtwarzacz, przesuwa ogrzewanie na mnie. Siedzimy w samochodzie, słuchając tej piosenki zmieszanej z rzężeniem silnika. Kiedy widzi, jak wycieram wnętrzem dłoni oczy, wyciąga zza siedzenia paczkę chusteczek i mi wręcza. Kiwam z wdzięcznością głową, używając jednej. Łzy, tusz, szminka. Pewnie wyglądam jak przerażający klaun. Kątem oka spoglądam na nią. Chociaż nie uśmiecha się już, nie wydaje się zła. Raczej zatroskana.

- Will mówi, że prawdziwy dżentelmen umie zawiązać krawat i pomóc kobiecie, gdy jest smutna. - mówi, opierając dłonie na kierownicy – Z pierwszym w sumie dalej mam problemy, ale drugie... Znam miejsce z dobrą gorącą czekoladą... Oczywiście, jeśli tylko masz ochotę? - znów milknie – Wanda mówiła, że wciąż się wstydzisz, więc... Możemy Cię trochę doprowadzić do ładu, nim wrócisz tam.

Odruchowo chowam twarz w kołnierz kurtki, który pachnie tą wodą kolońską. Nie wiem co mam Ci odpowiedzieć. Jestem tu ja, prawdziwy ja, wyrzuć mnie za drzwi, kolejny samochód mnie rozjedzie. Nie ma tu nikogo, prócz obolałego piętnastolatka, myślącego, że lepiej mu jako dziewczyna. Ta, z którą tańczyłeś, jej nigdy nie było. W oczach zbierają mi się następne łzy.

- Wilhelm i Wanda byli parą, wiesz? - mówi znów spokojnie – Opowieść jak z romansidła. Ona, primabalerina i on młody fizyk szykujący się do doktoratu. W końcu jednak wybrała faceta, który sam wylądował w trumnie, a ją pozostawił na wózku. Mimo to, Will przyjeżdża do niej, siada i rozmawiają. Zapytałem, czemu nie odpuścił. Teraz, głupi chłopcze, ta kobieta potrzebuje mnie najbardziej. - unosi twarz, patrząc przed siebie – Nie opuszcza się damy, gdy cierpi.

Pani Wanda nigdy nie wspominała o wypadku, który uczynił ją niepełnosprawną czy o swoim mężu. Większość rozmów dotyczyła mnie. Gdy przymierzałem kolejne sukienki, spódniczki, uczyłem się spacerować w różnego rodzaju obuwiu. Starała się ze mnie zrobić dystyngowaną damę. Zachęcała do książek, ganiała do nauki. Przychodziłem tam, spędzałem całe dnie w przebraniu Matyldy i chłonąłem każdą chwilę. Dlatego marzyłem, że zostanę nią na stałe, ale czy bym potrafił? Głodzenie, kłamanie i miotanie po świecie. Czy zgodnie z obietnicą poprawiłem oceny? Nie. Czy zapisałem się na kółko, o którym ciągle jej mówiłem? Też nie. Czy użyłem karty bibliotecznej by przeczytać którąkolwiek z książek, jakie mi poleciła? A skąd.

Skoro miałem makijaż, odpowiedni strój i perukę, byłem wolny. Uciekałem przed rzeczywistością, która dopadła mnie w moim raju. Zatrzymywałem się przed lustrem, bo w nim byłam najpiękniejsza. Ostatni raz obcieram zgniecioną w dłoni chusteczką oczy. Jak zareagujesz, gdy powiem prawdę? Lepiej zrobię co zawsze. Tak bezpieczniej.

- Nie wiem czy powinienem... - mówię wreszcie, czując, że mój głos jest jeszcze gorszy niż zawsze – Powiedziałem mamie, że jadę tylko na noc do kolegi i...

- No to mamy jeszcze trochę czasu, jeśli nie było obietnicy powrotu przed siódmą. - tym razem brzmi weselej – Zapnij pasy, jak zmienisz zdanie po drodze, odstawię Cię do centrum czy gdzie będziesz miała ochotę. - posłusznie wykonuje polecenie – Matylda... Coś cudownego jest w tym imieniu. - niczym kierowca rajdowy wrzuca bieg, a samochód rusza w ciemność rozświetlaną swoimi światłami

Ryneczek jest opustoszały, gdy staje przed długą linią kawiarni i sklepików z pamiątkami. Lampy odbijają się w dużej szybie otoczonej czerwonym drewnem. „Chocolatrie”, mówią eleganckie złote litery na niej. Wysiada, ale nim zdążę wypiąć z pasów, otwiera mi drzwi. To głupie. Od początku wiedziała, że nie jestem dziewczyną i... Zamyka samochód, gdy otulam się pożyczoną kurtką narzuconą na bluzę.

- Pozwolisz? - pokazuje dłoń, którą wkłada pod pazuchę swojej kurtki i wyciąga klucze na smyczy – Bez nich nie wejdziemy. - otula mnie łagodnie ramieniem na wysokości łopatek, jak prowadząc na parkiet, prowadząc do równie czerwonych drzwi z drewna z dużymi szybami, na których pisze, że „Czekoladziarnia czynna od dwunastej do dwudziestej pierwszej” - Karola pewnie właśnie przewraca się na drugi bok, więc mamy cały lokal dla siebie. - otwiera dwa zamki i zaprasza do środka – Uważaj na stopień.

Lokal jak na zawołanie zalewa światło. Wiszące na żyłkach pod sufitem długie węże z białymi punkcikami zdają się tworzyć wzór. Podobnie jak te doklejone do ściany i lady. Ściany, białe, pokrywają malowidła, pozbawione kontuarów plamy kolorów tworzą kształty. Pani Wanda powiedziałaby pewnie, że ktoś chciał uzyskać styl akwareli. Da się dopatrzeć w niej te inspirowane śmiercią makijaże z Ameryki Południowej. Niewielkie stoliczki otaczają wygodne siedziska, pod wystawowym oknem jest szeroka lada z poduszkami. Że też nigdy tu nie byłem?

Wskazuje jeden z stolików, gdzie ostrożnie siadam. To wciąż trudne i bolesne, ale zaciskam w sobie. Podaje mi kartę, eleganckie menu.

- Polecam Amazoński Afrodyzjak. - pochyla się, opierając nieco podbródek o mój bark, pokazując listę „Czekolada pitna”, chociaż większość pozycji w większym i mniejszym stopniu odnosi się do tego łakocia – Rozgrzewa bardzo skutecznie, a poza tym przypisuje się temu właściwości magiczne. - odsuwa się i uśmiecha, będąc blisko mojej twarzy, tak blisko jak się da - Mogę sprawdzić też, czy zostało nam jakieś tiramisu w lodówce.

- Ja... - cholera, Beata miała rację, umiem tylko piszczeć jak gumowa świnka, powinienem zacząć brać hormony, przeboleć pryszcze, ale nie wydurniać się z tym wszystkim – Myślę, że... - kłiiik, kłiiiik – Tak... Łazienka?

- Czerwone drzwi – wskazuje miejsce przy ladzie – Raczej nie mamy tam mleczka do demakijażu, ale zobaczę, czy Karola nie zostawiła gdzieś kosmetyczki. - uśmiecha się znów przyjaźnie

Chód ma prosty, wyzbyty kobiecego kołysania bioder. Niemal sztywny. Waham się jeszcze chwilę i idę. Pierw lustro, oczywiście. Jak ona może mi mówić, że jest dobrze? Wyglądam jak trup dziecka ubrudzonego błotem. Ciemne zacieki na policzkach. Oczy przekrwawione. Nos czerwony jak u pijaka. Przegryziona warga zdążyła już zacząć się regenerować. Brzydactwo. Zaciskam powieki i sięgam na szczyt głowy. Zaciskam palce na peruce i opasce, podnosząc ją do góry. Zdzieram z swojej głowy ten skalp szybko, by nie bolało. Odkręcam wodę, robię z dłoni miseczkę i nabieram ile się da. Chlaszczę w twarz, rozcierając. Powtarzam kilka razy. Jesteś chłopcem, nigdy nie miałeś być dziewczyną. Może nie wyglądasz, ale cholera jesteś. Pogódź się z tym. Znów się odzywa cała masa bólu wewnątrz ciała. Jak komuś to może się to podobać? Wpycham brązowe, podobne do zdechłego zwierzaka włosy do kieszeni kangurowej bluzy i wracam.

Blondynka siedzi przy stole obok parujących kubków i ozdobne słoika wielowarstwowego deseru. Nie wygląda na zaskoczoną moją zmianą. Znów jedynie przyjacielsko się uśmiecha, gdy siadam naprzeciw niej, zaciskając zęby. Czemu nadal się zgrywasz z tym, że niby jestem ładną dziewczyną? Teraz widzisz prawdę. Społeczeństwo dało nam jakąś rolę, mamy ją realizować. Przygotowuje się psychicznie na własny głos, nim powiem to głośno.

- Nawet w tak krótkich włoskach wyglądasz całkiem uroczo, wiesz? - przesuwa gliniany kubek w moją stronę, a ja czuje ciepło rumieńca na twarzy – Wiem, nie powinienem... Tak już jednak mam, że lubię ładne rzeczy. - spod łba dostrzegam jak opiera podbródek na dłoni – Jak mówię to dziewczynom, zwykle pytają „a ty jakaś lesba czy co” albo „ee, dziękuje”. - unoszę wzrok i dostrzegam lekki uśmieszek – Jest coś złego w docenianiu piękna?

- Chyba nie... - wyrywa się mi z ust zbyt wysokim głosem – Przepraszam... - połykam kilka łez – Wszyscy uważają, że mam straszny głos. Nawet nauczyciele nie lubią ze mną rozmawiać i...

- Wysoki, owszem, ale straszny? - wzrusza ramionami – Will zawsze powtarza, że mój jest przepity. Albo chłopcze, odstaw wreszcie te marlboro, bo się wykończysz. - śmieje się – U Ciebie słychać ładny, dziewczęcy głos. - czuje pod stołem jej dłoń, gdy głaszcze mnie po pięści, trąc to miejsce między kciukiem i palcem wskazującym – Naprawdę uroczy. Nie musisz się go wstydzić. Oni powinni, że z niego szydzą. Mam nadzieje, że posmakuje. Jest bardzo charakterystyczna. - wycofuje dłoń, długo jeszcze ciągnąc palcami

Wszystko wygląda na dobre, ale... Przez resztę dnia pewnie będę wymiotować na brązowo i to nie tylko z bólu. Z drugiej strony, jeśli teraz odmówię sprawie jej przykrość. A jest pierwszą, prócz mojej pani mentorki, miłą dla mnie osobą. Otulam kubek obiema dłoniami, schowanymi wciąż w rękawy i dmucham ostrożnie. Pomału unoszę do ust. Gorąca, jasna pianka parzy leciutko w wargę. Pierwszy łyk. Myśl o pralinkach, były dobre. Za dobre.

Najpierw smakuje jak zwykła gorzka czekolada, ale potem wkraczają kolejne smaki. Cynamon, gałka muszkatołowa, lekki karmel i kilka innych... Najwyraźniejszy i najdłużej pozostający na języku, pobudzając go na inne pozostaje wyraźnie ostry smak chilli. I skłamię, jeśli powiem, że nie jest to okrutnie dobre. Każdy kolejny łyk tylko potęguje tą smakową bombę.

Ma rację. Ciepło zalewa moje wnętrze poczuciem jeszcze chwile temu obcej przyjemności. Znów prowadzi mnie w walcu, pośród obcych ludzi. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Jest czuły, bliski i nie przejmuje się brakiem moich zdolności. Z boku pewnie to wyglądało filmowo, ale czy to źle? W jeden wieczór dwakroć zrobiono ze mnie prawdziwą kobietę. Damę i kurwę. Otwieram oczy i odstawiam delikatnie kubek, na stolik. Dotykam warg opuszkami palców.

- To jest przepyszne... - mówię wreszcie, patrząc na jej zadowoloną twarz – Widziałem kilka razy takie na mleko i wodę gotowe w sklepie, że czekolada do picia z chilli, raz nawet taką kupiłem i...

- Oh, oni zazwyczaj dają tanie kakao i złe proporcje dodatków. - jasne oczy błyszczą na pochwałę – Czekolada to, nieskromnie, nasza specjalność. Ludzie pytają, czy serwujemy kawę albo herbatę, a potem są zdziwieni, że nie. Powinnaś przyjść w czwartkowy wieczór, rozstawiamy sprzęt do czekoladowego foundee i bawimy się w improwizacje. - lubię też ten jej uśmieszek – Ludzie się już co prawda ledwo mieszczą, ale i tak... Ostatnio odgrywano morską bitwę słoni-piratów na oceanie dżemu. Karola miała zostać złożona w ofierze pradawnej Marmoladzie, ale dzielny kapitan Półcios i jego Trąbiąca Załoga ruszyli jej na pomoc. - nie może się przestać śmiać

Też zaczynam chichotać, nie wiedząc czemu. Zdejmuje łyżeczkę z wierzchu szklanego pojemnika z deserem i nabieram pierwszą porcje sowicie obsypanego kakao białego kremu. Już mam ją wsunąć do ust, ale obracam ramię i niczym samolocik prowadzę łyżkę w jej stronę. Uśmiecha się, pochyla lekko głowę i połyka jej zawartość. To słodkie. Nim zdążyłem wycofać dłoń, odebrał mi łyżeczkę i role się odwróciły. Słodka masa kremowa i cudowna czekolada rozpływając się wewnątrz ust. Nawet nie wiem, kiedy zjedliśmy w ten sposób cały deser.

Zwykła, głupkowata radość. Ta sama co przed lustrem poprawiając perukę lub ręka pani Wandy tworzyła makijaż. Nie, tego już nie ma. Przestań o tym myśleć. Pewnie robię żabę, tak jak to zawsze mówi pani Wanda.

- Ten słodki, nieśmiały uśmieszek będzie mi się teraz śnił po nocach. - mówi, gdy łyżeczka z brzdękiem trafia do słoiczka – Mogę sobie zrobić zdjęcie na tapetę w telefonie? Kiedy będzie mi źle, spojrzę sobie na tą słodką Matyldę i wróci mi dobry humor.

- Ja... - nie jestem nią, nigdy nią nie byłem i pewnie nie będę, nawet jeśli znów przywdzieje damskie ubrania, perukę i makijaż, będę tylko obrzydlistwem, które przez kilka chwil się dobrze bawiło, ale przez oszustwa – Przepraszam, ale.... - opróżniam kubek z resztką tej rozkoszy w płynie naraz – Dziękuje za miły czas, ale powinienem już iść i... - boże, przestań tyle gadać, uszy jej popękają od tego piszczenia, pani Wanda pewnie też udawała, że jej nie przeszkadza, uświadamiam sobie, że nadal mam na sobie jej kurtkę, taką, którą powinienem samemu nosić – Przepraszam... - zdejmuje ją z barków i układam na siedzisku obok siebie

- Trudno jest być sobą, gdy jest się innym. - mówi, znów mając swoją zatroskaną minę, jak wtedy w samochodzie – Na początku wakacji, gdy miałem dziewięć lat, przeprowadziliśmy się z rodzicami i bratem. W kuchni, nad zlewem wisiały nożyczki. Pierwszy raz samemu obciąłem sobie włosy, z długich do łopatek zrobiły się krótkie do karku. Jak matka mnie zobaczyła, stłukła dupę pasem, a ciocia fryzjerka powiedziała, że jedynie może obciąć na chłopczycę, by jakoś to wyglądało. I tak całe wakacje biegałem w ciuchach brata, mając dostęp do miejsc i rzeczy, które były zakazane. Nikt nie mówił nagle „nie możesz, bo dziewczynkom nie wypada” czy „zachowuj się normalnie”. To tylko kolejny dzieciak z osiedla, który kopie najmocniej piłkę, pije całą puszkę coli naraz i głośno beka, wpada w bójki, łazi po drzewach i przesiaduje w warsztacie starego Mietka ucząc się przeklinać i naprawiać samochody. Kim ma być, jak nie chłopcem? - wzrusza ramionami – Potem, gdy zaczął się rok szkolny, wszyscy moi wakacyjni koledzy patrzeli na mnie w żeńskim mundurku z podbitym dzień wcześniej przez grubego Benka okiem, co mama próbowała zapudrować. Patrzcie, Marcel to dziewczyna! - wzdycha -Wszystko znów było do dupy. Ubierz sukienkę, bo jedziemy do babci, a wiesz, co ona mówi na dziewczynki w spodniach. Nie, nie możesz iść grać w piłkę, bo padał deszcz i jest błoto, będziesz brudna i co? Dziewczynki tak nie robią, więc ty też nie rób. W końcu z tego wyrośniesz, zobaczysz. - wywraca oczami w drugą stronę – Dopiero Wilhelm zaczął mówić na mnie chłopcze. Wszyscy się śmieli, bo co pan, ślepy, ma przecież takie cycki, że widać od razu, że to dziewczyna. Nie, ja tu widzę chłopca, który mógłby zostać mężczyzną. - uśmiecha się – Tak się zaczęła nasza męska przyjaźń. A ty?

Mój organizm nie produkuje testosteronu, więc mam zastępczą terapie hormonalną. Po tabletkach się źle czuje i niby efekty będą widoczne dopiero po roku, więc z nich rezygnuje. Mama nadal marzy jednak o posiadaniu pełnowartościowego syna, ale ja się do tego nie poczuwam. Ludzie często mnie mylą z dziewczynką, zwłaszcza obcy. Lubię te damskie ubrania. Tak jak swoją kolekcje pluszaków, które mama i ojczym uważają za głupie. Żałuje, że nie chciałem zamieszkać z tatą i jego nową żoną, mógłbym bawić się z swoją przyrodnią siostrzyczką. Chodziłem do pani Wandy, bo czułem się tam bezpieczny, miałem swój wytworny kostium Matyldy. Teraz go już nie ma.

- Mama nie chce, bym zapuścił włosy chociaż do karku, bo wtedy ludzie pomyślą, że jestem dziewczyną. - wykrzywiam twarz w grymasie – Pani Wanda kupiłam mi tą czekoladową peruczkę, którą widziałaś i nieco ubrań, które trzymałem u niej, bo mi się podobały... - gapie się w blat – Myślałem, czy może nie zrobić sobie pełnego zabiegu gdy będę już pełnoletni, ale Beata ma rację. Jestem tylko głupim dziwadłem, które nie umiałoby być prawdziwą kobietą. Zawsze to podkreślała, mając rację. Nawet nie lubię o sobie myśleć, jako...

- Nie. - znów kładzie mi dłoń na dłoni – Udawanie kogoś jest złe, to prawda. Gdybyś miała brodę i pełen makijaż, przesadnie gustowne kreacje, to byś udawała, byłaby to poza artystyczna. Ale ten skromny strój, delikatny makijaż prezentował młodą, uroczą dziewczynę. Widziałem ją na przyjęciu, nieco zagubioną, trzymającą nieśmiało lampkę szampana i unikającą konfrontacji. Dlatego określiłem sobie ją w głowie Kopciuszkiem, skromnym, ale przez to pięknym. Nie wiedziałem co zrobi, gdy poproszę go do tańca. Ale też skłamię, jeśli powiem, że było wybornie. Znów ją widziałem, płaczącą, bo musiała ulotnić się z przyjęcia i po nocy wraca do domu. Martwiłem się o nią, a tu spotykam ja na drodze i spędzam z nią kolejne kilka cudownych chwil. - głaszcze mnie delikatnie – Powiedz, czy miałbym jakiś interes w udawaniu tych uczuć?

Unoszę głowę i wpatruje się w niego. Ona nie udaje mężczyzny. Ona nim jest. Szlachetnym, pełnym cnót rycerzem gotowym postawić na jednej szali swoją męskość przeciwko całemu złu. Nie dzięki wyglądowi, biologi, nie tym, że mówi o sobie w męskim rodzaju. Nie, ma znacznie więcej. Ma odwagę to uzewnętrznić. Ból tam, niczym złośliwy chochlik, wyrywa mnie od tych myśli. Chcę już do domu, pod prysznic i pod łóżko. Paskudne jęknięcie wypada z moich ust na to.

- Przepraszam, wciąż... - odczuwam skutki gwałtu – Źle się czuje. - trzymam dłoń na brzuchu – Naprawdę dziękuje za czekoladę i podwiezienie... I... - jesteś najmilszą osobą od czasu pani Wandy, którą poznałem – Jesteś wspaniałym mężczyzną. - boże, powiedziałem to na głos? - A to wszystko, co dla mnie zrobiłeś... - podnoszę się, on również i podchodzi do mnie – Nie ma słów, które by to określiły.

Otula mnie lekko rękami. Odpowiadam na ten uścisk. Żadne z nas teraz nic nie mówi. Po prostu, jak wtedy przy tańcu przy muzyce, tak teraz w ciszy przerywanej tylko oddechami i uderzeniami serca, stoimy razem. Ma miękkie piersi, wyczuwalne tak dobrze przez sweter. Ale to mężczyzna, najwspanialszy mężczyzna jakiego było dane mi poznać.

- Nie wstydź się tego, kim jesteś. - mówi wreszcie – Nigdy. Pewnie znów się spotkamy u Wandy... - Nie, tam już nigdy nie wrócę - Albo zawsze możesz mnie znaleźć tutaj. Świat jest zbyt kolorowy, by widzieć tylko czerń i biel. Nie ważne co Ci powiedzą, jak będą z Ciebie kpili, ranili i upadlali. - to ostatnie już zrobiono, na zawsze – Prawdziwe piękno widzi się tylko przez ułamek sekundy, samemu. Nikt inny nie zobaczy go tak jak ty. - połykam kilka łez – Pamiętaj, by się uśmiechać, Matyldo. To najlepsze, co możesz sobie i innym zrobić. - dopiero wtedy mnie wypuszcza i znów się uśmiecha – Jak poczekasz pięć minut, to Cię mogę jeszcze podrzucić gdzie tam chcesz.

- Nie... - uśmiecham się do niego – Nie mam już daleko. - kieruje się do drzwi, odwracam jeszcze raz patrząc na mojego pięknego księcia – Wiesz, mam na imię...

- Matylda, wiem. - uśmiecha się – Jakże mogłoby być inaczej? - podnosi kubki i słoiczek – Do zobaczenia, ma piękna pani. - kłania się jak królewnie - Obyś wyleczyła swój ból.

- Tak... - uśmiecham się, wciąż trzymając brzuch – Żegnaj, Marcel, mój waleczny książę. - wychodzę w chłodny poranek październikowej soboty

Dni zmieniały się w tygodnie, a te miesiące. Ból odszedł na dobre po kilkunastu dniach, każda wizyta w łazience okupiona była wtedy łzami. Na zewnątrz spadła masa śniegu, który zakrył świat białą puchatą kołdrą. Wraz z nią nadeszła tęsknota, gniecenie w dłoni kluczyka od szafki. Teraz, prócz rajstop i tuszu była tam też już cała Matylda, niczym poćwiartowane zwłoki. Nie miałem odwagi wyrzucić tej peruki, spalić czy też zniszczyć. Tkwiła tam, przywołując na nowo ból straty i upokorzenia. Czas jednak, zgodnie z prawdą, leczył rany.

Chciałem znów go spotkać, pokazać mu się od najlepszej strony. Dać nam, raz jeszcze, uroczą dziewczynę widzianą przeze mnie w lustrze, dla niego uchwyconą w chwili pierwszego spotkania Tą, której mówił te wszystkie miłe rzeczy. Jak niby miałbym jednak to zrobić?

Kto mnie umaluje i uczesze? Nie umiem tego robić tak dobrze jak pani Wanda. No zobacz, nadal wyglądasz jak głupek bez płci, czyli jak zawsze. Tylko trochę tuszu na rzęsach, by podkreślić oczy, tyle wystarczy by zobaczyć w tobie kobietę... „Jak prawidłowo się malować”, szukaj... „Triki makijażu”, szukaj... Dobra, może z drugim okiem pójdzie lepiej... To można coś takiego z brwiami zrobić? Wow… Mama chyba ma w łazience kredkę... Coś z ustami... Mama ma same ciemne szminki... No dobra, ta czerwona. Ale nie dużo, tylko by usta miały odcień dorodnej truskawki... Jak bardzo źle, jak na pierwszy raz? Mleh... Dobra, zmyje to nim wróci mama albo Tomek i mnie przyłapią. Co ja sobie myślałem... Nawet nie miałbym co założyć na takie spotkanie. Chyba, że....

Ubrać coś z szafy mamy? Na przykład ten ciemny sweter rozpinany z przodu i białąbluzke pod spód. Chyba mam jeszcze te stare czarne rurki na dnie szafy, mogłyby zastąpić spódniczkę lub spódnice, nawet ubiorę pod nie rajstopy by mi nogi nie zmarzły. Bielizna? Znajdzie się jakiś podkoszulek, oczywiście, ale… Nie oszukujmy, nie chce po prostu wciągnąć na swój kościsty zadek bokserek... Mama nosi M-kę, a ja S-kę... Ściągnąłbym gumkę mocniej, chociaż nadal będą luźne... O i do tego ten jej płaszczyk z kaszmiru, którego już nie nosi... Nie, to idiotyczne...

Ostatni raz poprawiam guzik w koszuli. Znów spoglądam na perukę leżącą na pralce. Wyjąłem z niej opaskę i trochę przygładziłem grzebieniem. Sam sobie znów robię krzywdę. Na własne życzenie. Pewnie o mnie już zapomniał, i narobie sobie wstydu idąc tak przez miasto. Zwłaszcza, gdy ktoś mnie rozpozna. Obejmuje ją dłoniami, unoszę nad głowę. Nabieram głęboko powietrza i zamykam oczy. Opuszczam ramiona, zginając w łokciach niczym skrzydełka. Ostatnia szansa by się wycofać. Jak otworzysz oczy, zobaczysz trupa, którego dawno powinieneś pogrzebać.

Otwieram powoli. Boże, jaka ja ładna. Tylko nie płacz głupia, bo cały makijaż rozmażesz i cała praca pójdzie na marne. Wyszczerzam do siebie zęby, śmiejąc się sama z siebie. Będzie zły, bo go nie odwiedzałam. Tak, zawiedziony. Bardzo. Spoglądam na butelkę Chanel no 5. Ale tylko troszeczkę, na szyje. Nie więcej. Wychodzę do korytarza i wsuwam botki mamy, potem wełniany płaszczyk i otulam szyje szalikiem. Jeszcze jedno spojrzenie na uśmiechniętą dziewczynę w lustrze. Nieźle, jak na kogoś kto spędził początek zimny w trumnie, chociaż może mróz konserwował. Wymarsz, póki mi się nie odwidziało. To najgłupsza rzecz, jaką robię. Zarazem jest najcudowniejsza.

Czekoladziarnia jest niemal pusta, z środka wychodzi rozbawiona kobieta z białym pudłem przewiązanym sznurkiem. Wewnątrz zaś nie ma Marcela. Za ladą stoi wysoka szatynka z włosami do ramion. Ma wyrazisty makijaż. Kolorowa suknia jest ładna, kryje mankamenty braku biustu i talii. Jest pewnie w jego wieku. Uśmiecha się do mnie radośnie, gdy wchodzę do środka. Ugryzienie w głębi serca przypomina, że to prawdziwa kobieta, a nie przebieraniec.

- Dobry wieczór! Czym mogę pomóc w tak chłodny wieczór? - wita się dźwięcznym barytonem, całkowicie zaprzeczającym jej wizerunkowi

Dopiero po chwili sobie uświadamiam, że nie było to odtworzenia nagrania ukrytego pod ladą, ani nie jest ona lalką brzuchomówcy. To jej prawdziwy głos. Albo jego. Po dokładnym przyjrzeniu się z bliska, da się dostrzec jej delikatnie męskie rysy twarzy i jabłko Adama pod brodą. Mimo wszystko, stworzył iluzję pierwszego momentu, dokładnie tak jak Marcel, która upada dopiero po dogłębniejszej analizie.

- Szukam... - boże, nie wiem jak on naprawdę ma na imię – Blondynki. Ma krótko ścięte włosy, kolczyk w wardze i chyba tu pracuje...

- Marcela? - unosi brew w zdziwieniu – Ugh! - wykrzywia twarz w grymasie obrzydzenia - Przysięgam na Boga, jak jesteś kolejną dziewczyną, której ten potwór złamał serce, to osobiście go zabije szpilkami. Powinni go naznaczyć jako drapieżnika seksualnego, albo wykastrować. Wszędzie rozsiewa te swoje feromony i sprowadza kolejne dziewczyny jak jakiś Don Juan. A w dodatku podkręcił ogrzewanie po raz kolejny. - wachluje się leżącym obok kasy czasopismem dla kobiet – Jak zaraz przyjdzie i jak będzie zaprzeczał, to będziemy go dźgały tak długo, aż powie prawdę. Jak masz na imię, kochanie?

Ciężko mi się nie zaśmiać. Nie, nie z powodu jej głosu, ale z tego jak go wykorzystuje. Szybko, cięto, momentami nawet jakby naprawdę miała być wobec niego taka okrutna. Ale zdaje się, że to wie, bo gdy kończy uśmiecha się do mnie radośnie.

- Matylda, proszę pani. - wciąż chichoczę – Przepraszam, ale...

- Nie przepraszaj kochanie, on jest naprawdę niebezpieczny. - mówi nadal się wachlując – Wczoraj specjalnie zamówił dużą pizze z podwójnym serem, oliwkami i szynką, chociaż wie, że się odchudzam. Złośliwiec zapytał, czy mam ochotę! - uderza gazetą o stół wyraźnie zła – Nawet specjalnie wziął dodatkowy sos! Powinni go trzymać z dala od kobiet. - wykrzywia się w grymasie złości – Dzisiaj rano nawet złośliwie pozbierał i posortował wszystkie skarpetki, chociaż od tygodnia go doprosić nie mogłam by je posprzątał.

- Pani jest jego... - partnerką, dziewczyną, mężem, boże jak mam zapytać?

- Nie mów mi pani, Karola jestem. - wychodzi zza lady kręcąc bioderkami – Mieszkamy razem jako współlokatorzy i prowadzimy to. - kręci ręką dookoła - W sumie ja prowadzę, a on bardziej pomaga. Namalował to paskudztwo na ścianie, zrobił oświetlenie… Za grosz talentu do pracy w kuchni.

- Ah! - przypominam sobie to imię - Byłaś damą w opałach, którą ratowali słonie piraci! - przypominam sobie

- Oh, dawne dzieje. - znów się uśmiecha – Na minionym wieczorze nasz Marcel grał jaskiniowca, który trafił do współczesnego supermarketu na zakupy. Pasował idealnie do tej roli z tym swoim prymitywnym zachowaniem. Ludzie oklaskiwali go na stojąco z łzami w oczach ze śmiechu. - aż żałuje, że tego nie widziałam – Oh, już jest. - wskazuje światła samochodu za oknem – Nie martw się, zaraz wszystko wyjaśnimy. Pozwolę Ci nawet użyć ostrych przedmiotów do bicia go, jak chcesz...

Znów się śmieje. Drzwi się otwierają i do środka przyprószony śniegiem wchodzi on. Niesie pod pachą jakiś średniej wielkości karton. Spogląda pierw na swoją znajomą, potem na mnie. Pierw wygląda na zdziwionego, a potem jego twarz rozjaśnia się szerokim uśmiechem.

- A jakaż to piękność nas nawiedziła. - mówi idąc w naszą stronę z owym kartonem

- Przecież cały czas tu jestem. - odzywa się Karola – Wytłumacz mi, czemu nagle przestawiłeś się na dzieci. Ile ona ma lat? Jedenaście? Dwanaście? Nie ma tak słodkich osiemnastolatek. - dźga go paluchem, gdy stawia na ladzie pudełko – Co jej naopowiadałeś? Że jeździsz jaguarem, namalujesz ją nago jako swoją muzę czy po prostu kupiłeś jej kilogram cukierków? - nie przerywa dźgania go – Jesteś okropny! Tylko mnie irytujesz! Iiiii….

- Oj, Karolciu… - odsuwa się od niej na bezpieczny dystans - Gdybym nim nie był, kto by płacił Ci za Netflixa, odtykał prysznic i zabijał pająki? - znów uśmiecha się do mnie – Musisz jej wybaczyć, mamy comiesięczną wizytę ciotki Irmy, a Karolka strasznie ją przeżywa. - mówi mi z uśmiechem – Jest rozdrażniona, ciągle marudzi na gorąco, nastrój jej się zmienia co chwile i pewnie już wyjadła mi lody z zamrażarki… Strach pomyśleć, co będzie dalej...

- Nie! - warczy na niego – Nie oczerniaj mnie przed gościem! - wskazuje na mnie palcem - Zresztą zjadłam tylko truskawkowe! Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! To biedne dziewczę nie powinno być krzywdzone przez takiego potwora jak ty! To mały słodki cukiereczek, który...

Ta ich kłótnia... Patrze na to, wewnątrz tarzając się ze śmiechu. Oni się po prostu doskonale się bawią ze sobą, jakby rola „kobiety” i „mężczyzny” nie miała tutaj znaczenia, liczyła się jedynie dobra zabawa.

- Nie jestem prawdziwą dziewczynką. - mówię wreszcie, a wzrok Karoli pada na mnie, Marcel też się uśmiecha, gdy zaczynam się głupio śmiać, już nie mogąc się powstrzymać –

Przytulam się z całej siły do Marcela, czując, że tak powinnam zrobić. Ciągle się śmieje jakby ktoś mnie łaskotał. Czuje jego dłonie na plecach. Nie da się wymazać tych wspomnień, ale czy nie można budować nowych? Oni potrafią codziennie. Nie wstydzą się tego, jacy są. Cały świat był ich domem pani Wandy, gdzie pewnie codziennie czuli ból, ale też radość.

- Oh, a dasz się teraz zaprosić na kobiecy wieczorek relaksu? - mówi Karola wyraźnie uszczęśliwiona – Wreszcie nie będę musiała słuchać jego marudzenia, gdy pije kolejne piwo przed telewizorem. - unoszę wzrok do góry, a Marcel puszcza mi oko – Zrobimy sobie maseczkę z czekolady i obejrzymy najlepszy film świata z Johnem Deppem i Juliette Binoche. - tym razem dyskretnie kręci głową, bym się nie zgadzała – Widziałam to! Ja Ci nie marudzę, jak oglądasz żużel!

I chociaż początkowo zakładałam, że to będzie krótka, szybka wizyta, tylko się przywitać i pokazać, ale... Cholera, skoro umiałam się podnieść po tym wszystkim, to może powinnam wreszcie umieć przestać kłamać? Wstydzić? Oni są przecież tacy jak ja...

Ich mieszkanie tylko podkreśla, jak bardzo są odwrócone role. Karola w białym szlafroku i ręczniku w turban na głowie miesza w niewielkiej miseczce brązową maź pędzelkiem, której połowę już jej sama nałożyłam na twarz. Obok stoi oczywiście pudełko z lodami. Marcel, ubrany w białą koszulkę przez którą prześwitują wyraźniej jego piersi z przebitymi sutkami, czym wydaje się nie przejmować w naszej obecności, oraz krótkie spodenki o luźnych nogawkach siedzi w fotelu trzymając w ręku szklankę z piwem. No i jeszcze ja, z włosami upiętymi wysoko nad głowę gumką, chciałam je nawet zdjąć, ale Karola powiedziała, że nie muszę, w pożyczonej od niej koszulce z baraszkującymi kotkami, otulona ręcznikiem pod szyją, czekam, aż ze mnie też zrobi murzynka.

- Byliśmy ostatnio z Willem u Wandy. - odzywa się wreszcie Marcel, gdy ręka Karoli zaczyna nakładać maseczkę od nosa, a mój wzrok przesuwa się na niego – Martwiła się o Ciebie, że przestałaś do niej przychodzić. Narzeka, że nie ma z kim teraz rozmawiać, chociaż ma Ewelinę.

- Eweline? - pytam go, gdy Karola łaskocze pędzlem robiąc kółka dookoła oczu, a ja wsuwam palce z odrobiną maseczki do ust, słodkie – Kto to?

- Zwolniła Beatę, więc potrzebowała kogoś nowego. - odpowiada, uśmiechając się – Podobno poszło o podkradanie pieniędzy, ale powiedziała też, że Matyldzie nie smakowało to co gotowała. No i od wypadku ciężko było zrozumieć co mówi. - popija piwo z szklanki – Will też mnie mocno zrugał, że złamałem jej nos, ale skoro tak bardzo chciała być facetem, to chyba zasłużyła.

Otwieram usta i patrze na niego niedowierzając. Uśmiecha się w odpowiedzi, w taki łobuzerski sposób. On wie. Wyciąga rękę i głaszcze mnie po udzie, delikatnie opuszkami palców. Też uśmiecham się, chociaż w oczach stają mi łzy. Dziękuję...

- Oj nie płacz, zobaczysz, jeszcze znajdzie ulubiony smak dla Rouxa. - mówi Karola, wskazując końcem pędzla na ekran – Marcel by się rozchorował, jakby miał mieć chociaż trochę jego uroku i romantyczności. - pokazuje mu język i znów oblizuje pędzelek – Potem możemy obejrzeć Dziennik Bridget Jones i....

- Nieeeeee! - mówi Marcel – Tego już nie zniosę! - a ja się znów zaczynam śmiać, czując się tu, najlepiej w swoim całym życiu i tylko trzask pękającego wewnątrz strachu jest przyjemniejszy.

W okolicach święta Trzech Króli samochód wjeżdża na wysypane kamieniami podwórze. Marcel wysiada pierwszy i jak zawsze otwiera mi drzwi. Karola nauczyła mnie jak zrobić dość łatwe, ale pyszne pralinki dla pani Wandy. Całe ich pudełeczko trzymałam w rękach. Kupiona w sklepie nowa spódniczka w szkocką kratkę, bluzeczka i sweterek według Karoli są „oszałamiające, kochana, wyglądasz jak laleczka! Tylko schowajmy Cię przed tym podłym gwałcicielem Marcelem, który chętnie by ją z Ciebie zdjął”, podobnie jak płaszczyk i botki. Pierwszy raz też, nie mając na sobie peruki, wciąż czuje się Matyldą. Mama ciągle coś psioczy coś fryzjerze, ale udało mi się zapuścić taką długość, że po odpowiednim potraktowaniu grzebieniem, wyglądam jak ładnie obcięta dziewczyna o kruczych włosach. Do tego oczywiście odpowiednie cienie do powiek, tusz, czarne szminka i lakier do paznokci...
Żałuje, że pojechała do rodziny na święta, więc spędzamy ten czas tylko z Marcelem, i mnie teraz nie widzi. To ona pomaga mi dobierać kosmetyki do makijażu i uczy się odpowiednio malować. Od kiedy po Nowym Roku wprowadziłam się do taty, jest jakoś łatwiej spędzać czas będąc sobą. Oboje doradzili jednak, by z wielkim coming out na razie jeszcze poczekać, choćby do wiosny.

Brodząc w śniegu idziemy do posiadłości. Drzwi otwiera szczupła blondynka w stylu hipiski, zapewne Ewelina. Wita nas z uśmiechem, wydaje się bardzo sympatyczna. Wymienia uścisk dłoni z Marcelem, potem przytula mnie lekko.

- Matylda, prawda? Pani Wanda uwielbia o tobie opowiadać same dobre rzeczy. - wciąż się uśmiecha – Ale nie spodziewałem się tak ślicznej dziewczyny.

- Dziękuje. - czuje rumieniec na buzi – Ale to w sumie najbardziej zasługa pani Wandy i Karoli. - uśmiecham się pod nosem – Pewnie jej przeszkadzamy?

- A skąd. - macha dłonią – Od rana siedzi z panem Wilhelmem przy kominku. Piją grzane wino, słuchają muzyki i trzymają się za dłonie. - puszcza nam oko – Z pewnością się ucieszy na twój widok.

Spoglądam na miejsce, gdzie powinien być mój koszyk. Na schody, po których szłam się przemieniać w siebie. Na wejście do sali balowej, gdzie jest kominek i gra muzyka, a skąd ufnie wyszłam niczym jagnię na rzeź. Skromne, świąteczne dekoracje, pewnie zarządzone przez Ewelinę, by poprawić humor pani Wandy. Marcel dotyka dłonią moich pleców, obejmując. Dawno tu nie byłam. Spoglądam na jego twarz. Łobuzerski uśmieszek. Ten, który lubię. Odpowiadam na niego. Idziemy razem, gdy przytulam się do jego boku.

- Marcel! Jak dobrze Cię widzieć! - śmieje się pani Wanda – Will chyba próbuje tak rozśmieszyć, bym się udusiła. - ociera oczy, unosząc okulary palcami – Zabierz tego potwora od mnie, bo brzuch mi pęknie. - opadają powrotem na nos i patrzy na nas – A co to za ładną dziewczynę masz przy boku, co tak się klei do Ciebie?

- Dzień dobry pani Wando.... - mówię uśmiechając się do niej szeroko – Wesołych świąt.

Wpatruje się we mnie długo milcząc. Czuje trochę niepokoju w tym milczeniu, ale po chwili na jej usta wraca uśmiech. Wyciąga rękę, a ja wolno podchodzę, tak jak mnie nauczyła.

- Zrobiłam sama dla pani czekoladki z okazji świąt, nauczyła mnie moja nowa przyjaciółka... - stawiam delikatnie puzderko na jej kolanach i klękam z złożonymi kolanami – Wiem, że dawno u pani nie byłam i... - kładzie mi palec na ustach

- Od kiedy mój pisklak tak ślicznie fruwa? - uśmiecha się – Ledwo dostrzegłam, że wypadł z gniazdka, a on przylatuje do mnie jako taki piękny ptak?

- Ktoś mi powiedział, że nie powinnam się tego bać. - spoglądam na Marcela – Był to wielki orzeł, którego będę zawsze już podziwiać. - odwracam znów do niej twarz – Ale nie mogę zapomnieć o tej, która mną się opiekowała jak jajkiem. - uśmiecham się – Czytałam wreszcie te wszystkie książki, łącznie z Małym Księciem...

- Lecz oczy są ślepe. Szukać należy sercem. - mówi, głaszcząc mnie po głowie dłonią, chociaż brzmi bardzo smutno

- Nawet się z tym zgodzę. - mówi pan Wilhelm, kładąc jej dłoń na dłoni, tak jak robi to mi Marcel – Ale według fizyki kwantowej...

- Oh, nie psuj momentu, mój ty intelektualisto. - mówi pani Wanda, a zaraz potem wymieniają ku mojemu i Marcela rozbawieniu delikatny pocałunek – Wypijecie herbatkę, albo może zostaniecie na obiedzie? Ewelina świetnie gotuje, lepiej niż ta flądra... - spogląda znów na mnie - Chociaż moja sikoreczka pewnie nadal nie je?

- Je, je. - śmieje się Marcel – Zamawiam sobie pizze, jak siedzi u nas, to potem z Karolą we mnie biją piorunami oczami, póki nie zapytam czy nie chcą trochę. Nie, nie, dieta, tak sałatka, mhm. A za chwile połowy nie ma, tylko buzie od sosu i złość, jak mówię, że następnym razem wezmę dwie, aż poduszki latają. - odwracam się patrząc na niego zła - Albo chce wieczorem sobie obejrzeć mecz, to nie ma, one oglądają coś tam i dosłownie dwie dzikie bestie na mnie warczą. - nawet pan Wilhelm zaczyna się śmiać - Matylda z dziewczynki zaczyna stawać się nastolatką i szczerze, przeraża mnie to będąc jedynym mężczyzną w domu. - wstaje od niej i podchodzę do niego, dźgając palcem pod żebra - Aua, aua, druga Karola.

Ciężko jednak mi to przyznać, ale ma rację. Cudownie jest spędzić ten dzień w ich towarzystwie, gdy dom wypełniają śmiechy i przyjacielskie rozmowy. Pani Wanda nie może się nachwalić na moje czekoladki, gdy siedzimy razem, pan Wilhelm i Marcel rozmawiają razem o nauce i samochodach. Zdaje się, że nikt by nie uwierzył, gdybym opowiedziała, jak spędziłam to południe. Tylko widok ich przyjaźni, która rozbudziła dawne uczucia jest lepszy.  

Po powrocie do ich mieszkania nad lokalem znów staje przed lustrem. Uśmiecham się do siebie. Spoglądam na Marcela zdejmującego duże wojskowe buty i łapie go za rękę i ciągnę, by stanął obok. To głupie, ale naprawdę wyglądamy jak para, gdy jest wyższy od mnie o głowę.

- No, ładna dziewczyna i jakiś facet. - mruczy – Pomachamy im?

- Nie dałam Ci nic na gwiazdkę. - odwracam się do niego – A zrobiłeś tak dużo...

- Nie e. - uśmiecha się – Po prostu chciałem zobaczyć, jak ta przerażona dziewczyna z szampanem się śmieje. - głaszcze mnie między łopatkami – A teraz widzę jak zawsze się uśmiecha, jak jest z siebie dumna. To prezent, który chciałem. - opuszcza ręce – Idź się przebierz, bo już prawie siedemnasta, a sama mówiłaś, że masz czas do dziewiętnastej. Karola wróci pewnie jutro, to znając was, zrobicie sobie obowiązkowy damski wieczorek. - zdejmuje sweter ukazując zapinaną na guziki koszule z prześwitującym najprostszym możliwym biustonoszem, który jak znam życie, denerwuje go, ale sam uważa, że mastektomia jak bardzo kusząca, to niesprawiedliwa wobec kobiet, u których jest koniecznością a nie kaprysem, po czym spogląda jeszcze raz na mnie błyszczącymi niebieskimi oczami – Miło, że Willowi w końcu się udało odzyskać serce Wandy. Długo o to się starał. - znika w swoim pokoju

Patrzę za nim. To głupie, daj sobie spokój. Po prostu idź do łazienki, gdzie są spodnie i normalna bluzka, które ubierzesz przed powrotem do domu. Tak, nadal tam będę Matyldą, mając męskie ubrania i muszę mówić jak Marcel. Boże, jak mogłam w ogóle pomyśleć o czymś takim. Jak niby to by wyglądało. Prawda? Nie ma szans, by się udało.

Też zdejmuje sweterek i układam obok jego, składając oba w kostkę. Wsuwam się do pokoju, gdzie on przegląda swoją kolekcję płyt. Serce bije mi jak oszalałe. Idiotyczne, że chociaż o tym pomyślałam. Tylko mnie lubi, jak przyjaciółkę, nic więcej. Nie chce bym się bała, tylko czuła dobrze.

- Włącz tą ładną, która lubię. - mówię podchodząc do niego od tyłu i przytulając twarz do jego pleców, unosząc ręce na jego biodra – Tą, co zaczyna się jakby szukał stacji radiowej.

- Wish you were here? - pyta, a ja kiwam głową trąc policzkiem o koszulę – Lubisz ją, bo leciała wtedy w samochodzie, co? - znów kiwam głową potwierdzająco – Ma ładny tekst.

- Wiem. - nadal trzymam go w pasie – Wtedy gdy powiedziałeś, że złamałeś nos Beacie... - zamykam oczy – Powiedziałeś...

- Prawdę. - nie odwraca się, a ja wciąż do niego tule, gdy zaczyna się delikatna gitarowa melodia ballady – Mogłaś powiedzieć już wtedy, gdy siedzieliśmy na dole, a nie dowiedziałem się u samego źródła. Dałem jej to, co chciała. - wciąż stoi prosto, sztywny, So, so you think you can tell – Nie każdy szuka przygód, my też potrzebujemy zwykłej miłości. - Havens from Hell... - Bliskości i czułości. - Blue skies from pain. - Czasem o nią naprawdę trudno, gdy jesteś inny.

Wysuwa się z moich ramion i siada na łóżku. Serce nadal mi bije, a oddech mam przyspieszony. Jest tak dużo rzeczy, które teraz można powiedzieć. Można po prostu się odwrócić i wyjść. Ale jest coś innego, czego teraz pragnę. Podchodzę wolno do niego, i przykładam wargi do jego warg. Nie opiera się, przeciwnie pozwala mi na niego. Długi, delikatny i pełen czułości. Opieram się o jego ramiona, zaczynam wchodzić na kolana, posuwając go w głąb łóżka, nie przerywając go, rozkraczając się w spódniczce na jego nogach. Dopiero, gdy braknie mi tchu, odsuwam głowę.

- Bałam się. - mówię cicho, gdy mnie obejmuje w tali, bym nie spadła z jego nóg przytulona kroczem do brzucha – Co zrobisz, co powiesz, czy uwierzysz... - nie odzywa się, pozwala mi mówić, zupełnie nie zwracając uwagi na mój głos – Myślę, że teraz Cię kocham... - czuje jego dotyk na głowie, delikatna dłoń głaszcząca kark – Chciałbyś być moim chłopakiem?

- Nie ma w całym naszym sklepiku rzeczy słodszej od twoich warg. Nie ma oczu tak bardzo wyglądających jak gwiazdy na ciemnym niebie jak twoje. - znów ogrzewa mnie rumieniec -Kim więc byłbym, jak nie głupcem, gdybym odmówił? - uśmiecha się, nadal tak trzymając – O ile nie porzucisz mnie dla bogatszego z prawdziwą cukinią między udami, mogę być nim zawsze. - znów stykamy się wargami w pocałunku, opadając miękko w łóżko, gdy go popycham.

To zabawne, że to zawsze on zdejmował mi bluzkę i podkoszulek pierwszy, w czasie jak się całowaliśmy, potem spódniczkę, bym siedziała na nim w samych majteczkach. Dopiero potem rozbierałam go powoli. No cóż, mężczyzna zawsze szybciej rozbiera kobietę, jak zdziera papier z prezentu. Kochanie z nim było przyjemnością, ale inną niż u normalnej pary. Nie pytał dlaczego to, po prostu nauczył się znajdować na moim ciele inne miejsca niż tylko to najważniejsze podyktowane przez płeć. Długie piórko w jego dłoniach, kostka lodu w ustach, czy same wargi potrafiły przez kolejne lata dać dość rozkoszy, by go uwielbiać. Byłam jego dziewczyną, znał moje ciało nawet lepiej niż ja. Nauczył mnie swojego ciała, bym mogła mu się odwdzięczać.

I nawet pięć lat później od naszego poznania, pierwszego pocałunku, wciąż patrzał na mnie jak na najpiękniejszą rzecz świata. Z jednym miałam rację. Ta zabawna para Błękitnych Wróżek zrobiła ze mnie prawdziwą dziewczynkę.
Włosy urosły długie, czarne. Nie zmieniło się dużo w rysach twarzy, ale przytycie tych dziesięciu kilogramów sprawiło, że miałam ładne ciałko. No i pod bluzeczką rysowała się wreszcie namiastka prawdziwego biustu.

- Nie będziesz się śmiał? - pytam go łagodnym, wysokim głosem – Doktor powiedział, że ładnie się wygoiła i prawie nie ma blizn, ale nie próbowałam tam zaglądać. - mówię układając dłoń na białych majtkach – Chociaż jak już miałam największy...

- Pamiętasz co Ci wszyscy mówili? Kocha się sercem, nie oczami - kiwam głową, opuszczając nos – No chodź, ropuszek, zobaczymy tą słodką brzoskwinkę, co ją chirurg zmajstrował. - wsuwam się do łóżka i na kolanach wsuwam do niego, ale zamiast zdjąć je, chwyta mnie za brzuch i przytula do siebie na łyżeczkę, jak zwykle śpimy – Zamknij oczy i skup się na tym, co czujesz. Nie ma podglądania! - całuje mnie w kark, łaskocząc po szyi.

Niechętnie wykonuje polecenie. Jego dłoń wędruje po drobnych cyckach, nawet te jego są większe, ale on uważa, że są więcej, niż urocze. Dotyka ich przez materiał, posuwa dłoń niżej.

- Drżysz. - mówi mi na ucho – Może jednak chcesz poczekać?

- Nie. Chcę przeżyć to z tobą. - nie otwieram oczu, gryząc wargę – Proszę. - kręci palcem kreski po pępku – Marzyłam o tym, a teraz to mam. - wyciągam dłoń nad barkiem i dotykam jego twarzy - I mam też Ciebie, najcudowniejszego faceta świata. Lepszego na pierwszy raz nigdzie nie znajdę. - przekładam rękę na jego dłoń i ściskam jego długie palce

Dłonie suną w dół, czuje jak wsuwa się pod gumkę na brzuszku. Znów się zatrzymują, lekko muskając opuszkami wzgórek łonowy. Wie, jak powinien być delikatny. Ostatnie miesiące spędzone z co rusz większymi rozpychaczami, które modelowały wnętrze były trudne i czasem, ale ostatecznie… Było tego warte. Pierwszy raz wpuszczam jego rękę w te rejony.
Znów mnie całuje, jednocześnie wodząc palcami po moim łonie. Delikatnie rozprowadza chłodny żel, intesywnie pachnący truskawkami. Czuje jego druga dłoń na piersiach. Trze ją palcami, drażni, bawi. Chichocze cicho, gdy łaskocze mnie w pachwinę. Ale nie otwieram oczu.. Czuje, jak jego dłoń zsuwa mi majtki do kolan, ramiona obracają mnie na plecy.
- Nie otwieraj ich. - mówi, gdy czuje jego pocałunek na udzie - Tylko czuj…
Dotyk, irytujący i pociągający. Każdy pocałunek, który składa na moim ciele, każdy nabrany oddech czyni to wyjątkowe. Niemal jednocześnie wsuwa mi w wargi swój język, a jego palce wsuwają się przez wąską szczelinę między moimi nogami. Zaciskam uda, a on nimi porusza w moim wnętrzu. Wprawnie nimi porusza, jakby grając na gitarze. Dreszcz rozkoszy pulsuje przez ciało, im bardziej to robi. Zalewa mnie gorąco. Nie chce, by zabierał swoich ust, ani wyjmował tych palców. Nie mam słów, które by dały radę to opisać. Był to pewnie mój pierwszy orgazm, w ramionach ukochanej osoby. Prawdziwej mnie.

 




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Konrad Milewicz

Druga część nienajdłuższej podróży, którą przebyła Matylda odkrywając samego siebie.

Zachęcam jak zawsze do komentowania i czytania innych serii (Wspomnienia Kota i jego sequela Właścicielka) pojawiających się również na stronie, jak i przyszłych projektów. 

*gdyby ktoś marudził na zwyczajność, to przypomnę, że to Matylda jest posiadaczką penisa, a jej "chłopak" przeciwnie, nie posiada go he he he*


Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach