Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





W cieniu celibatu V.

Po zaszłościach tej nocy, z niejakim trudem Gotfryd z Paryża zdołał doprowadzić się do porządku i udać ponownie do kwaterki młodego mnicha. Za oknami drewnianego przybytku Louisa i Grace delikatnie rysował się świt. Blady poranek nieco przypominał Gotfrydowi, który niegdyś , za młodu jeszcze, studiował poezję kolor skóry Aline w którym tak się rozsmakował.

- Czyliż poezja nie jest najcudowniejszą rzeczą na świecie? Zwłaszcza ta sławiąca wdzięki kobiet. Takich tytułów jednakże wiele nie ma… - myślał przypominając sobie krągłości literackich Henriett i Ann. – Jakimże głupcem byłbym, gdybym jedynie o tym czytał?

Podobnie blady zdał mu się także Raul z Tuluzy. Siedział w bezruchu wpatrując się w podłogę. Ta wciąż zmoczona była brudem i wodą ociekłą z poszarpanego odzienia Aline. Nawet nie zareagował na wejście starszego mnicha. Był jakby zahipnotyzowany. Błędnie owo zamyślenie ocenił Gotfryd, Był pewien, że w głowie młodzieńca płonie żądza. Chciał by jego umysł dokonywał projekcji tego co potrafi zrobić Aline, by owa udająca cnotliwą dziewkę parafianka zamieniała mu się w myśli w wyuzdaną nałożnicę samego diabła. Chwilę stał, w końcu wedle swojego przyzwyczajenia wydarł młodzieńca z zamyślenia silnym ciosem sękatej dłoni w policzek.

- I ty składałeś śluby? W myślach hańbisz jej ciało i swoje za razem! – rzucił z udawana odrazą

- Nie prawda! – uniósł się młodzieniec czym niemało zdziwił starszego – w myślach pokutuje, błagam o przebaczenie mimo, że nic nie uczyniłem! Powinieneś tu zostać ze mną, strzec! Taka była twoja rola!

- Jak śmiesz, szczeniaku – wycedził Gotfryd – podniósł rękę do kolejnego ciosu ale tym razem napotkał pewne siebie spojrzenie młodzieńca, zawahał się, opuścił dłoń. – Siadaj, pomówmy.

- O czym? Zostawiłeś mnie tu, ojcze, samego, z nią. Jestem mężczyzną, ją winno się wysłać do klasztorów żeńskich i tam winna być przesłuchiwana. – rzekł już stonowanie, niemniej dumny z tego, że wyraźnie zaznaczył granicę.

- Tak, masz rację. Wtedy jednak, dowodów byś nie miał. Aline z racji na swoją reputacje uznano by winną i w najgorszym wypadku przymuszono do małżeństwa z … jak on tam miał?

- Rupert, ojcze.

- No właśnie, z nim. Byłbyś zadowolony? Może jednak warto zmierzyć się ze swoją mroczna stroną by dowieść sprawiedliwości? – na twarzy Gotfryda zagościł uśmiech.

Dłuższą chwilę Raul myślał nad odpowiedzią. Nie chciał przyznać przed sobą, a tym bardziej przed ojcem Gotfrydem, że za każdym razem, gdy zaczynają mówić po kilku chwilach już czuje się jak dziecko we mgle. Głupio było mu znowu przyznać starszemu rację, zwłaszcza, że w głębi siebie uważał się za zdradzonego, opuszczonego.

- Racja – rzekł w końcu – trzeba walczyć ze słabościami.

- Właśnie. Teraz masz dowody, ciężko zdobyte dowody. Spisz je. Na ich podstawie wystosuj dziś jeszcze odpowiednie pismo, każ chłopaka aresztować. Niech ślą go do Tuluzy na sądy. Nie zapomnij wpisać tam także listów polecających dla obu dziewcząt – jeśli je tu zostawimy pewnikiem źle skończą.

Młodzian wiedział także i o tym…

                 Tak też się stało. Młodzieniec jeszcze przed pójściem na spoczynek spisał akty oskarżenia, odnotował posiadane dowody. Wiedział dobrze, że akt taki nie miałby żadnej mocy prawnej bez podpisu jego oraz starszego mnicha. Gdy wszystko było dopełnione a słońce już widniało nad polami Issel ruszył chwiejnym krokiem do pokoju Gotfryda. Drzwi puściły pod jego naporem, mnich spał w najlepsze. Nie chcąc budzić przełożonego Raul położył papiery na jego stole i udał się sam na spoczynek.

W międzyczasie za stajnią należącą do ojca Ines odbyło się spotkanie dziewcząt. Świt z wolna przeganiał mroki nocy, musiały się dziewki spieszyć by nie zostać przez kogoś zdybane. Stajnia jednakże zdawała się być dobra kryjówką.

- Jak się sprawiłam? Mnie też stąd odeśle? – zapytała cichutko ciemnowłosa Ines.

- Świetnie poszło, naprawdę świetnie. Z odesłaniem mówiła ci jak musi być.

- Ale ja tak chyba nie chcę…- rzekła z niepewnością

- Oj przestań – zbeształa ja Aline – raz nie zaszkodzi. Cóż to w końcu znaczy. Raz się przemęczysz a później.. w zakonie to może nas czytać nawet nauczą…

- Abo i nie. A może będziemy tam jako te parobki zasuwały? Abo gorzej!

- Co ma być gorzej? Bez przesady, zakon nie zmusi cię do dawania nikomu.

- A jeśli będę chciała?

- To łatwiej dać chcąc w milczeniu, niż dawać nie chcąc w świetle małżeństwa. Z resztą nie o tem mówić miałyśmy. Poszło ci świetnie. Księżykowi na pewno się podobało. Nie wiedział na co ma bardziej patrzeć, na mnie nagą czy na ciebie przyodzianą – zaśmiała się przy tym lekko a Ines cicho zafturowała.

Nic tak bardziej nie syci próżności niewiasty jak zwiedziony chłopiec bądź mąż. Księżyk minę miał nietęgą więc obie wiedziały, że były tu na pozycji wygranej. Smak takiego zwycięstwa szybko przygasał gdy w perspektywie pojawiał się ojciec Gotfryd…

- Sumując, nie jest taki brzydki, może troszkę niedelikatny i sękaty, ale przy tym postawny, ma krzepę jak na leciwego – próbowała zachwalać Aline.

- Tak, pewnie śmierdzi jak każdy starzec.

- Nie jest aż tak stary. Sam chodzi, nie potrzeba mu kijka, ma siłę w ręku i… - zawahała się na moment – ma duuużego.

- No wiesz co!? – pisnęła Ines – co mnie to obchodzi! Mówisz jakby ci się z nim podobało.

- No bo nie było źle, poza tym jak masz w perspektywie lepsze życie, to co ci szkodzi. - odrzekła spokojnie Aline.

- No nie wiem.. tak nie powinno być.

- Wiem. Nie powinno też być tak, że źle mnie traktują tylko dlatego, że parę razy.. poza tym wydadzą nas za mąż, niebawem. Za kogo? Może którejś przypadnie Rupert? Może Henri? Im wszystkim tylko picie karty i robota w głowie. Będziemy służyły im w łożnicach jak przyjdą pijani z gospody. A nie wolno przeciech odmówić… Tak powinno być? Ja wolę spróbować zakonu, nawet jeśli przymusza mnie do ślubów.

- Ale on jest stary… - rzekła z żalem Ines.

- Ale to tylko raz. Dasz mu szczęście na chwile a on ci szanse na szczęście do końca życia. Poza tym… może młody księżyk też będzie do pocieszenia… miał ostatnio tak ciężkie noce… - ostatnie słowa mówiła przeciągle, szepcąc je niemalże do ucha koleżanki.

- Aline, tak być nie może! – odrzekła zrzucając czar jej wypowiedzi – Raz już skłamałam go, drugi raz tego nie uczynię!

- Dobra, dobra, już uspokój się – powściągnęła się Aline, widząc, że dla Ines to już za wiele. Zostawimy go w spokoju.

- Ty także, twoim celem jest w końcu zakon, siostrzyczko. – Dodała z przekąsem

- Ej! No nie bądź taka, on jest taki ładniutki, żebyś widziała jak na mnie patrzył w komnacie..

- Byłaś z nim w komnacie! Sama? – pisnęła zaskoczona, nie zdążyła jednakże dokończyć gdyż Aline rzuciła jej w twarz źdźbłami słomy. Dziewczęta rzuciły się na siano śmiejąc się i przepychając. Kłótnia zmieniła się szybko w niewinną i słodko wyglądającą zabawę dwóch nastolatek, co jakiś czas słychać było śmiech, pisk czy wyrwane z kontekstu słowo mogące dotyczyć tak mężczyzn, chłopców jak i pięknych koni widzianych na tuluzańskim targu. Gdy już dostatecznie emocje opadły a świt do cna przegnał szarości nocy szybko i niepostrzeżenie chłopki znikły ze stajni umawiając się, że Aline zaprowadzi Ines do komnaty starszego mnicha lekko po południu.

Rozstały się z różnymi przemyśleniami. Aline była zadowolona, że udało się jej namówić przyjaciółkę, o wiele od niej cnotliwszą, do tego jednego nie do końca zbożnego posunięcia. Wiedziała, że za niewielką cenę, jaka będzie chwila z Gotfreyem, dziewczyny kupią szansę na lesze jutro. Ona potrzebowała tego jak wody. Issel męczyło ja coraz bardziej. Coraz częściej dziewczyny (poza Ines naturalnie) ukazywały jej swoja wrogość, chłopcy tylko ją podrywali do tańców w gospodzie a jak już wszyscy wypili to starali się zaciągnąć za stodołę. Wspominała to z rosnącym gniewem. Jej pierwsze razy, gdy była nie do końca świadoma czego mogą od niej chcieć, tuluzańscy żołdacy, którzy posiedli ją siłą w lesie. Z tą chwilą nienawidziła mężczyzn, ludzi władających tym światem i za razem jej światem. Bała się, że w końcu przyjdą jej do domu, pobiją ojca czy co gorszego. On sam nie znosił dobrze plotek o Aline co często na własnej odczuwała skórze. Do tego nie miała tu nikogo, poza Ines, bliskiego. Zależało jej, bardzo zależało, by udała się z nią do tego bliżej nieokreślonego zakonu. Dlatego ona spod stajni odchodziła z nadzieją.

Inaczej było z Ines. Ona szła do siebie myśląc przede wszystkim jak ukryć przed matką i ojcem fakt, że nie było jej na noc w domu. Źle jej było z tym, że oszukała młodego księdza i to w taki… niemoralny sposób. Nie była może chodzącą nienagannością, ale to było za wiele. Do tego to co miała zrobić dziś z Gotfrydem. Zastanawiała się nad Aline - czy ma jej mieć za złe czy cieszyć się z tego, że chce jej pomóc. Obrzydzało ja to czego mógłby chcieć od niej ojciec Gotfryd. Nie dawało jej to spokoju. Poza tym to kościelny… to przecież zabronione. Z drugiej jednak strony jeśli dałoby się za to kupić nowe życie, lepsze życie? Może warto? Ten jeden raz? Wemknęła się cichuteńko do domu.

                O omówionej porze dziewczęta spotkały się pod zabudowaniami kościelnymi. Aline uczesana, jak zawsze, nienaganna, w ładnej sukieneczce. Ines także odziała się ładnie, zmyła z siebie trudy nocy by przyjąć trudy dnia. Wyglądała równie kwitnąco co przyjaciółka. Miała na sobie żółtobiałą suknię obszytą na kolanach i pod piersią skórą wołu. To typowe robocze ubranie wieśniaczek. Nie było jednak wiele razy używane więc nie gościły tam zbędne plamki, nie było przedarć. Niemalże brak dekoltu nadawał dziewczynie niewinno-kokieteryjny wygląd. Ciemne włosy spływały z głowy na ramiona w ściśle zaplanowanym nieładzie. Były piękne niczym kwiaty polne. Marzenia niejednego mężczyzny ucieleśniały się w tych dwóch ciałach delikatnie stąpających po drewnianych schodach. Zapukały do drzwi i zostały zaproszone.

- Zamknijcie dobrze skobel – polecił Gotfryd. Na stole przed nim leżał drewniany talerzyk z kośćmi kurczaka i okruszkami pieczywa. Obok stała jeszcze butelka wina kościelnego i dwa drewniane kubki.

– Aline, cieszę się że jesteś i że w końcu będę mógł poznać nasza współpracowniczkę – spojrzał na Ines, w oczach zatlił się płomień pożądania skrzętnie ukryty... przynajmniej na razie.

- Witam, ojcze – przywitała się Ines kłaniając nisko. Jej słodki głosik przypominał mu powiew delikatnego wiatru na łąkach i śpiew słowików. Był esencją młodości, która miała stać się jego udziałem już niebawem. – Cieszę się, że mogłam pomóc, choć przyznam się, że miałam wątpliwości..

- Tylko głupi ich nie ma. Aline jest mądra. Nie wierze, że jej przyjaciółka odstawałaby od tych standardów. – rzekła w jak najbardziej wyszukany sposób. – Jesteście mądre, odważne, gotowe na nowe wyzwania… - przeciągnął ostatnia frazę, pociągnął łyk wina. – Aline, czy Ines wie, jak wygląda przysięga?

Aline spojrzała badawczo na przyjaciółkę, która coraz bardziej czuła się nieswojo. – Oczywiście, dla ojca ubrała się tak ślicznie, czyż nie przysięga się w najlepszym odzieniu? – skinęła na przyjaciółką, ta skłoniła się w milczeniu.

- Dobrze, świetnie – mówiąc to sprawdził drzwi by nikt nie przeszkadzał.

- Ja, zostaję? – zdziwiła się Aline.

- Tak, będziesz asystowała. Powiedzmy, że mam dziś chęć na coś więcej – to rzekłszy spojrzał na Ines i rzekł – rozbierz Aline, dziewczynko, tylko z wolna, odsłaniaj ją powoli, nienachalnie – usiadł na posłaniu, rozłożył się wygodnie i czekał na pokaz.

Aline zwarła ramiona by łatwiej było przyjaciółce zsuwać ramiączka jej przyodziewku. Ciemnowłosa podeszła z tyłu, oparła głowę na ramionach przyjaciółki. Zaczęła zsuwać lewe ramiączko i szeptać jej do ucha…

- Co tu się wyprawia, Aline.. -szeptała- to obraza wszystkich przykazań!

- Ciiii – uciszyła ją bacznie obserwując Gotfryda właśnie masującego krocze – nie sądziłam, ze będzie chciał nas dwóch na raz, ale to szybciej pójdzie..

- Ja nie chcę, rozmyśliłam się – wyjąkała Ines.

- Ani mi się waż, bo….. – nie skończyła jednak bo dziewczę szybko odwinęło się w stronę drzwi, szarpnęło za skobel..

Gotfryd zerwał się na równe nogi – co to ma być! Łap ją czym prędzej! – Aline ruszyła szybko za Ines. W tym czasie starszy mnich wyjrzał przez okno. – Hej! Wy tam! – krzyknął na stojących z boku stupajów kościelnych, dwóch młodych, rosłych chłopów. Zaraz wybiegnie tu dziewka z budynku, pojmać mi ją i do piwnic!

Młodzieńcy spojrzeli po sobie, ale cóż robić rozkaz to rozkaz. Ines wybiegła prosto w ich ręce.

- Pośćcie mnie! Proszę, puśćcie – krzyczała – to zły człowiek, on chciał.. – nie dokończyła nawet bo Aline wpadła na nią, zakryła jej usta. – Ciicho! Głupia, zgubisz mnie i siebie! Co wy jej robicie!?

- Do piwnic ksiądz kazał – odrzekli znani im już przecież młodzieńcy.

- Tylko delikatnie, włos z głowy ma jej nie spaść! To też dodał, prawda – rzekła już lekko spokojniej widząc ich wzrok.

- Do domu kurwo mała, bo jak ciebie zamkniemy to nawet ksiądz ci nie pomoże – zarechotali

- Zdziwisz się. Ja i Ines jesteśmy teraz służbą parafii – wykrzyczała

- Zamknij pysk pókim dobry – odszczeknął jej jeden z chłopaków otwierając piwnice plebanii. Zeszli tam wszyscy. Jedna z cel na ziemniaki była już zajęta. Siedział tam Rupert, wyglądał przez okienko w drzwiach.

- Ty kłamliwa kurwo – zakrzyknął jak tylko zobaczył Aline.

- Zamknij się gnoju, bo jak ci pomogę to już nigdy się nie odezwiesz – odkrzyknął ten sam co wcześniej uciszał Aline.

- Ona kłamie, nic jej nie zrobiłem! – zawył zamknięty za drzwiami.

Chłopaki wrzucili Ines zapłakaną, przerażona do wolnej celi. Podeszli do Ruperta i zaczęli otwierać drzwi. Widząc co się dzieje Aline wybiegła słysząc za sobą jedynie odgłosy katowanego Ruperta i błagalne krzyki Ines. Biegła ile sił w nogach, biegła do Gotfryda. Wpadła mu do komnaty.

- Ja nie wiem co się stało, ona jeszcze nigdy tego nie robiła! Ojcze proszę to doba dziewczyna, zależy mi na niej.. – słowa lały się z jej ust jak piwo wieczorami w gospodach – niech jej ojciec nie każe, ona będzie uległą, ja to sprawię!

- Tyś chyba z rozumu obrana, dziewko! – rzekł, już spokojnie, ale pewnie, stonowanie. – Jak mam ja z tobą wysłać, jak ona taka szalona. Jeszcze co naopowiada… o tobie, o nas.

- Jeśli pojedzie z nami to nie powie, bo jakby sama sobie zaszkodziła. Poza tym ona jeszcze nie wie jaki ojciec jest miły jak się ojciec postara – dodała kokieteryjnie

- Nie, nic z tego. Ruszysz sama. Ona już tu musi zostać.

Aline padła na kolana. – Ja nie chcę sama, nie chcę. Zrobię co ojciec każe, ale niech ona jedzie ze mną, niech jej ojciec nie karze…- z tej perspektywy śliczna dziewczyna na nowo obudziła w starszym mnichu męskie żądze. Niewiele myśląc wyciągnął swoje przyrodzenie, wycelował. Nie myślała wiele. Zmusiła się do uśmiechu. W duchu sama już nie wiedziała, czy robi to bo musi czy bo chce. Nie miała tu wiele czasu do namysłu. Mnich naparł na nią. Poczuła jego męskość głęboko. Przywykła już do takich agresywnych pchnięć. Znosiła je dzielnie. Oddawała mu usta wierząc, że uratuje tym Ines po jej niespodziewanym wybuchu. Oczy nabiegły jej łzami. Nad sobą słyszała tylko ostre jęki Gotfryda. Używał sobie jak tylko mógł. W końcu poderwał ją, obnażył piersi. Wtulił się w nie. Początkowo lekko, jakby szukał schronienia. Aline wykorzystała ten czas by chwile odpocząć, otrzeć twarz, przytulić najeźdźcę. Powtarzała sobie, że to już chyba ostatni raz. Później na myśl przyszły wątpliwości. Jeśli na dalszej drodze spotka podobnych? Jeśli będą brzydsi, mniej obdarzeni? Jeśli będą bardziej bili? Bała się. Ojciec Gotfery opadł na kolana. Wcześniej nie robił jej tego, nie w tej pozycji. Podniosła lewą nogę by ułatwić dostęp do owocu jakiego chciał skosztować. Była dziś czysta, gotowa. Rozkoszował się jej wonią i smakiem. Wił się językiem pomiędzy wargami jej wzgórka, zaglądał za każdą słodką fałdkę jej ciała. A Aline? W tym momencie zapominała o świecie. Czuła na własnym ciele, że ksiądz nie robił tego pierwszy raz w życiu. Jako mnich doskonale znał się na potrzebach parafianek. Wydawał przy ty rozliczne odgłosy. Normalnie uznałaby je za obrzydliwe, ale teraz nie przeszkadzały jej w ogóle. Zakończył, stanął prosto. Ona, ledwo przytomna patrzyła nań, nogi jej drżały.

- Ręce na stół dziwko – wydał ostry rozkaz – A szybko.

Wykonała bez namysłu. Nie opierała się w ogóle. Karmiła go swymi wdziękami jak życzył. Brał ja ostro, nachalnie, jakby od dawna nie posiadał kobiety. Obłapiał jej pośladki, ściskał, rozsuwał, by zrobić sobie więcej miejsca. Cała moc jej ciała skupiała się tylko na tym by utrzymać sztywne nogi, by nie ugiąć obolałych kolan. Zwolnił. Nie wiedziała czy było to zamierzone czy też zmęczył się zwyczajnie. Członek wsuwał się i wysuwał znacznie wolniej niż na początku. Gotfrey stał się delikatniejszy. Musiał z lekka piersi. Chyba nasycił pierwotny głód. Zgłębiał mimo wszystko dalej podwoje jej ciała a ona cicho popiskiwała.

- Połóż się na łoże – rzekł delikatnie. I To polecenie wykonała bez namowy. Mogła lekko odpocząć. Ułożyła się na plecach. Nogi rozsunęła, ugięła w kolanach. Taki widok wzburzył w nim krew na nowo. Położył się. Nie celował. Natura sama znalazła drogę. Sapał a ona wzdychała lekko.

- Ojczulku, dobrutki ojczulku, daruj, daruj tej głupiej..- wycedziła prosto w ucho.

- Nie przestawaj, mów dalej…- sapnął

- Daruj jej, a zrobię co będziesz chciał, kiedy, co i jak…- grała na najbardziej pierwotnych instynktach męskich, na chęci dominacji, posiadania. Czy wiedziała? Raczej nie. A może instynkt właśnie, z tym, że kobiecy, podpowiadał jej czego może chcieć mężczyzna? – będę brała cię do ust, będę spijała nasienie, będę brała cię między nogi. Będę ze zdziwieniem patrzyła jak ociekam tym co we mnie wlejesz. Tylko daruj jej. Jeśli chcesz, ona też będzie. Razem, zrobimy ci to razem, jeśli tylko wytrzymasz…

- Wytrzymam, wytrzymam – wyjąkał po czym zeszła z niego cała energia, jakby życie wysączyło się z niego wprost do jej łona. Przez chwile w głowie szumiał grecki frazes, że kobiety odbierają mężczyznom siłę same ją zyskując, że prawdziwie silnym mężczyzna jest powstrzymując się od kobiet. Opadał z sił. Grecy mieli rację, ale jakże cudownie jest być tak słabym. Aline wyczuła, że opadł, że skończył. Wtuliła jego brodatą twarz w młodzieńcze piersi i zaczęła nucić. Czuła jak wewnątrz jej ciała podrywał się to opadał jego członek. Nie był już tak słusznych rozmiarów. Analizowała to nie czując zmęczenia, wręcz przeciwnie.

Po jakimś czasie Gotfery ocknął się. Aline już nie było. Był tez należycie zakryty na wypadek jakby ktoś wszedł.

- Dobry Boże, co za dziewka – szepnął sam do siebie. Nie wróciły mu jeszcze siły do dalszych swawoli. Podniósł się z trudem. Zastanawiał się ciągle czy to już wiek czy jeszcze greckie mądrości. Wiedział, że teraz czego go tylko dopięcie sprawy z Rupertem i Ines. Trzeba też, jak się rzekło odesłać Aline. Szkoda byłoby tej dziewczyny, gdyby ją tu zostawił. Zakrzyknął przez okno po Edwigę, by przygotowała mu kąpiel. Tak się też stało. Gdy schodził do łaźni dowiedział się od służebnej, że młody ksiądz śpi ciągle, że mszy dziś nie było. Niewiele się tym przejął, wszakże nie niedziela. Choć warto pokazać się chociaż w kościele. Krótka skrzyczał Edwigę za to co rzekła i nakazał ludziom powiedzieć, że razem na całonocnych modłach w kaplicy dość się namęczyli. Dodać ośmielił się także, że ludzie z wioski mogliby więcej okazać wdzięczności. Edwige nic nie rzekła na to, prowadziła ojca na łaźnie. Gdy obmył swoje ciało ze wszystkiego co jeszcze na nim zostało po Aline ruszył do lochów piwnicznych. Chodził mu po głowie zamysł pewien. Sam z jednej strony obawiał się go. Ale nadarzała się okazja by spełnić swoje pragnienia. Trzeba wiedzieć, że Gotfryd był koneserem przyjemności cielesnych. Szukał coraz to nowych doznań. Z wiekiem nawet sumienie jakoś przestało mu przeszkadzać. Leczył je czymś co uważał za dobro – dotrzymywał słowa, zawsze, dbał o swoich, jeśli takowych miał akurat przy sobie. By nie czuć się barbarzyńcą seksualnym mawiał o sobie jako o wiernym Bachusowi bądź Dionizosowi. Starał się więc pic jak należy i rozkoszować się życiem.

                Wszedł do komnat piwnicznych. Dostrzegł leżącego Ruperta. Był pobity. Zył, ale ostro dostał. W drugiej celi była Ines. Już nie płakała. Siedziała w kącie, nóżki podkulone. Obraz był przeraźliwie podniecający. Wiedział, że należy teraz tylko do niego, że może wszystko. Władza jest prawdziwym afrodyzjakiem. Mieć władzę, nad życiem innego człowieka. Gotdfryd lubił to uczucie.

- Zgrzeszyłaś. Chcesz odpokutować? – rzekł zimno

- A co miałabym zrobić, oddać się? – załkała ponownie.

- Tak dokładnie. Teraz będziesz uległa, zrobisz co zechcę.

- Nic nie zrobię, nie jestem Aline! – wrzasnęła.

- Nie krzycz, nikt cię ni usłyszy. A nawet jeśli, cóż z tego? – uśmiechnął się jakby ciesząc z odmowy.  Widziała to, nie pojmowała co może jej uczynić. – Dobrze. Jeszcze dziś ruszysz do Tuluzy. Odpowiesz tam za próbę kuszenia zakonnika, namawianie do nierządu i prostytucję.

- Ty podły kłamco! – gówno nie zakonnik, świnio jedna ty! – rzuciła się na drzwi we wściekłości. W oczach jej Gotfryd widział tylko wściekłość, zwierzęcą wściekłość. Niewiele było w niej ze ślicznego dziewczęcia, które przed południem zjawiło się w jego komnacie. Teraz była dzikim kotem, który z pewnością rozszarpałby go na strzępy gdyby nie drzwi. Pokiwał głową. – Ines, zachowaj siły, przydadzą ci się. A zanim odjedziesz dasz mi małe przedstawienie… - rzekł tajemniczo i odszedł z jej pola widzenia.

Dziewczyna usiadła z powrotem w rogu piwnicy. Była przerażona. Czekała aż Aline coś zrobi.. cokolwiek. Tymczasem ojciec Gotfryd wszedł do celi Ruperta i przebudził go.

- Jesteś w stanie chodzić, kmiocie? – rzekł ostro

- Ojcze, ja nie zrobiłem, ja..- mnich uciszył go. - Możliwe, że o tym wiem.

- Jak to? Jak to? – wyjąkał przez dziury w niepełnym już uzębieniu.

- Te dwie dziewki ze wsi zasadziły się na księżyka. Chciały go uwieść. Dasz wiarę?

- To niemożebne! Jak to, panie ojcze, jak to, ja głupi ja nie rozumie – łkał

- Wiem, dlatego tyś padł ich ofiarą. Bo nie panujesz nad chucią. Byłeś najłatwieszym sposobem... – przekonywał.

- Ale co teraz ze mną, ja niewinny, ja nie tknął jej.. a jakieś dowody ojciec Raul znalazł..

- Jeśli zrobisz coś dla mnie, to tak pokieruje ta sprawą byś został uniewinniony. Ale musisz obiecać mi zupełne posłuszeństwo i absolutną dyskrecję…

- Abso dys co?

- Na Boga.. że nikomu słowa nie rzekniesz bo jak to zrobisz to stos jak nie gorzej!

- Ta jasna, słowa, pary z gęby panie ojcze!

- Pójdziesz do celi obok. Tam Ines jest. Brała w tym udział. Ona pewnikiem zawiśnie. Ale ty jesteś poszkodowany. Użyj sobie na niej. Śliczna przecież jest. Dogódź jej i sobie. – mówił z natchnieniem

- Ale, ale jak to, ja tu za gwałty a ociec mnie .. – nie dokończył..

- Zamknij się, com rzekł. Posłuszeństwo i milczenie. Idź i nie pytaj, co mądrzejsi zamyślają. Chyba, że nie chcesz, znajdę ja kogoś kto ją oćwiczy..

Drugi raz prosić nie było trzeba. Gotfery wyszedł, zamknął dobrze piwnicę, staną niewidoczny za drzwiami do miejsca Ines. Rupert wszedł.

- Rupert! – krzyknęła – musisz mi pomóc ten piekielny ksiądz..- nie skończyła bo jego wielka łapa zamknęła jej usta.

- Zawrzyj mordę kurwo. Ty i twoja koleżanka zapłacicie mi. Ty teraz a ona kiedy indziej.

- mmmm - starała się wyrwać ale był większy, silniejszy.

Rozdarł jej suknie bez większego kłopotu. Na świat wymknęły się dwie krąglutkie piersi.

- Zacznij krzyczeć a zabiję! -sapnął

Obłapiał je i lizał, na jego ręce i twarz kapały wielkie łzy dziewczyny. Szamotała się jeszcze, walczyła. Złapał mocno za krocze. Aż zabolało. Wtargnął w nią palcami. Przypomniały się jej naraz słowa Aline: „Nie walcz, bo zrobią ci krzywdę…” Stopniowo przestała się bronić. Czując uległość naparł na nią nagim już prąciem. Czuła zapach jego krwi i potu gdy brał ją zamaszyście. Przyjmowała go ze łzami w oczach i rozłożonymi jak prostytutka nogami. Korzystał, bawił się, całował, lizał. Obrócił ją tyłem. Popchnął, oczom jego ukazała się krągła, rumiana pupa. Nabrał po raz kolejny sił. Natarł. Ona zawyła z bólu, bo nie było tu uncji rozkoszy. Umocował się za nią samczym instynktem i gwałcił zamaszyście jej młode, śliczne ciało. Gotfery stał przy drzwiach onanizował się, obserwował dokładnie co robi z nią ten bezmyślny osiłek. Nie wiedział sam dlaczego tak podniecał go widok deptanego kwiatu jej niewinności. Nie wiedział, czy była dziewicą, ale dał ją potraktować jak ostatnią ladacznicę i to mu się podobało. Rupert skończył. Zalał ją nasieniem wstał, splunął.

- Masz kurwo za swoje, jeśli będą mnie sądzić za gwałt, to chociaż uczciwie. Dobrze ci było co? – zarechotał, wytarł spoconego kutasa w rąbek jej świeżej niedawno sukni. Sukni, która z powodzeniem mogłaby być obrazem jej właścicielki.

Dziewczyna nie miała siły płakać. Łzy płynęły bezgłośnie po policzkach. Po nogach ciekły strużki spermy i krwi. Podarta sukienka nader dosadnie mówiła co tu się wydarzyło. Gotfryd wszedł do środka, spojrzał na nią.

- Cóż to Ines, nie ma w tobie dawnego oporu? – nie spojrzała nawet na niego, milczała. Podszedł ostrożnie, na jej rękach budowały się siniaki. Zajął miejsce za nią. Zakasał rozdarte szmaty sukienki. Spojrzała na niego. Było to straszne spojrzenie zranionego zwierzęcia. Cofnął się.

- Poprosić Ruperta? – uśmiechnął się Wzrok nie zmienił się wcale. Ojciec jednak nie napotkał oporu. Wsunął się w nią delikatnie. Widział, że zadaje ból. To go nie bawiło. Chciał ją mieć, nawet zdeptaną. Widział jak nagie, mokre od łez i śliny Ruperta piersi falowały za każdym jego ruchem. Smakowała mu taka. Złamana. Płacząca. Porównywał ja w myślach do rozanielonej, proszącej Aline. Sam nie wiedział, jak mu bardziej pasuje. Odwrócił ją więc przodem. Nogi same rozeszły się na bok. To co zobaczył nie było zbyt mobilizujące. Ines po ingerencji Ruperta wyglądała tam strasznie. Nie na tyle jednak by się przeląkł. Brał ją więc i w ten sposób patrząc w oczy. Karmił się jej gniewem. Skończył. Wstał.

- Wieczorem ruszysz do Tuluzy – jej wzrok zapłonął, jakby cień nadziei na pozostanie tutaj. – Twoja uległość będzie nagrodzona. Wpiszę w akta coś co ci pomoże.

- Jak możesz.. – wyjąkała.

- Normalnie. Ruszysz wieczorem. Módl się. Może jeszcze przyjdę do ciebie.

Wyszedł zamykając drzwi.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Chudy-Literat

Po raz kolejny przepraszam za czas oczekiwania...


Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach