MW-W drodze Rozdzial 55 I have a Dream
- Ale chamy! – woła w odpowiedzi na komplement bliźniaków Lena i zaczynają jej podrygiwać cycki. Ze śmiechu. Ja jej wtóruję, choć podryguje mi co innego. Tidżeje są lekko ogłupiali.
- Co my takiego powiedzieliśmy, że tak polewacie – pyta Tom lub Jerry.
- To samo.
- I to takie zabawne? Często nam się zdarza, w końcu jesteśmy bliźniakami jednojajowymi.
Lena z miejsca opuszcza wzrok.
- Nie tam! Tam z nami wszystko w porządku.
Lena podnosi wzrok. – I tak sprawdzę. Później. A wy powiedzieliście dokładnie to samo, co on na mój widok – wyjaśnia.
- Że niby – ale dupa?
- Pewnie to u was rodzinny sposób na rwanie lasek, co? Taka wykwintna gadka?
- No… to chyba naturalna reakcja na widok takiej zgrabnej laski?
- I na dodatek nagiej – dodaje drugi bliźniak.
- Wasz kuzyn wyjechał z tym tekstem na widok ubranej laski. Czyli ubranej mnie – dodaje szybko Lena, biorąc poprawkę na stan umysłowy bliźniaków.
- Zwykle nie są tacy tępi. A ty byłaś naga.
- Byłam ubrana!
- To może pokaż, w co. Aha, nie pokażesz, zostawiłaś u mnie w pokoju – poprawiam się szybko, nie chcąc dołączyć umysłowo do kuzynów.
- Czyli jednak była ubrana – wnioskują z tego Tidżeje.
- Naga – upieram się. Nie zobaczysz, nie zrozumiesz.
- Okay, okay… Ale może byś nas w końcu przedstawił? – zmieniają temat bliźniacy. I się oblizują.
- Czemu się tak oblizują?
- Bo się będą z tobą witać. O, w ten sposób.
Złapana za pizdę Lena nie wie co powiedzieć, więc jej wyjaśniam i z miejsca wita się z moim członkiem.
- Nie, żebyśmy się już nie poznali…
- Wypada uczynić zadość formalnościom. Na początek dziewczęta. Ta z ogromnymi cyckami, to Nathalie, przyjechała tu z nami z Cap-d'Agde zupełnie nago, tak, jak stoi. To znaczy leży, bo Nathalie rozpościera szeroko swe wdzięki na kocyku.
Nathalie, słysząc, że o niej mowa, macha do Leny, poczym odwraca się na brzuszek wystawiając do słońca zgrabną pupę.
- Te kruczoczarne, ogolone na łyso dziewczę, to Febe, a ten blond boberek należy do Jo.
- Febe? Jo? Ciekawe imiona.
- Febe, to Febe, bo jest Greczynką. Jo, to Joanna, bo jest Polką.
Obie wstają, by się przywitać „po naszemu”. Lena lekko sztywnieje.
- Pierwszy raz dziewczyna trzyma mnie za cipkę. I to z wzajemnością – wyjaśnia.
- Chcesz, to się z tobą prześpimy. Będzie fajnie, zobaczysz.
- Nie wątpię - śmieje się Lena. – Skoro formalnościom stało się zadość dopiero teraz, to znaczy, że w hotelu rżnąłeś mnie… nieoficjalnie? I się nie liczy?
- Cwaniara! Chce jeszcze pod byle pretekstem. A my tu biedne, wyposzczone…
Puszczam te żale mimo uszu.
- Jeszcze dziś to naprawię – zwracam się do Leny. - Albo najdalej jutro – dodaję, zerkając na śliniących się do Leny bliźniaków. Szybko się do tej nowej cipki nie dopcham.
- Nie stać cię na więcej? Tak ci ładnie stoi przecież.
- Im też.
Lena przygląda się moim kuzynom. Choć bardziej temu, jak jej zgodnie salutują.
- W sumie…
A ja czuję, jak jej cipa w szybkim tempie wilgotnieje. Czuję, bo znów mam ją w dłoni. Muszę wykorzystać tę przewagę.
- Wiem… widzę, jak bardzo chcecie się przywitać z Leną, ale dajcie nam jeszcze chwilkę.
Odklejam dłoń od kalafiorka, klękam przed jego właścicielką. Mój członek wyślizguje się przy tym z dłoni Leny, co skwapliwie wykorzystuje Jo. Dobrze się składa.
- I have a Dream – mówię, wpatrzony w ten imponujący srom.
- Czyżby to marzenie dotyczyło mojej cipki? Wpatrujesz się w nią, jak sroka w kość.
- Jego członek jest jak kość – zauważa Jo. – Twoja cipa rządzi.
- I twoja ręka też, to część mojego marzenia.
- Możesz wyrażać się jaśniej?
- Możesz mnie nie masturbować, dopóki nie wezmę do ust tego kalafiorka?
Jo się powstrzymuje, a Lena ze śmiechem podsuwa mi tego kalafiorka. Wypełnia mi całe usta, gdy go zasysam.
- Twoje marzenie jest naszym marzeniem – stwierdzają zgodnie bliźniacy, gdy Jo zaczyna mi walić konia. Lena tylko się uśmiecha.
- Ustawcie się w kolejce, chłopaki. To długo nie potrwa.
Też to wiem, choć pragnąłbym, by jak najdłużej. Pizda Leny, te jej części które wypełniają mi usta, są jak knebel. Walczę z nim językiem, nie po to, by się go on pozbyć, o nie! Próbuje go rozplątać, wedrzeć się między te imponujące wargi, odnaleźć łechtaczkę, źródełko rozkoszy. Zarówno jej, jak i mojej. Już witam się z gąską, rozepchnięte na bok wargi wypychają mi policzki, pyszne soczki mieszają się z moją śliną...
- Wow! Nie mów, że to Twój trzeci dzisiaj!
Nie mówię, bo nie mogę. Zbyt zajęty jestem przeżywaniem orgazmu, zresztą usta mam wciąż zajęte. Lena odpowiada za mnie.
- A trzeci, trzeci... A czy równie obfity? Trudno powiedzieć, poprzednio spuszczał się bardzo dyskretnie.
- Dyskretnie?
- Głęboko we mnie.
- Aha – Jo parska śmiechem. – A można wiedzieć, gdzie?
- Tu i tam… Ale dość tego dobrego, kuzyni czekają!
To było do mnie. Lena unosi tyłek, jej wargi wysuwają się z moich, próbuje je zatrzymać, ale tylko rozciągają się niemożebnie, by wystrzelić mi z ust. Otwieram oczy, obserwuję z bliska, jak się powoli kurczą przybierając znajomy kształt kalafiorka.
- O kurczę!
Tidżeje też wzroku oderwać nie mogą. Lecz to nie koniec spektaklu.
- Masz, to chyba twoje.
Jo, wciąż trzymająca mnie za zmaltretowanego członka, przesuwa dłoń wyżej, zbierając większość ściskającej po nim spermy. Teraz podsuwa te dłoń Lenie, która dokładnie tę dłoń wylizuje.
- Mogę się podzielić...
- Wystarczy mi to, co zostało.
Jo drugą ręką przytrzymuje mi chuja u nasady i oblizuje niespiesznie, popatrując przy tym na chłopaków.
- Was też to nie ominie.
- Problem w tym...
- Że można się spuścić od samego patrzenia – dopowiada drugi.
- Oni zawsze mieli problem z przedwczesnym wytryskiem – wtrącam.
- Ty...
Coś tam jeszcze mówią, ale zagłusza to chichot dziewcząt.
- No co? Sami się podłożyliście.
*
Po krótkiej przepychance jeden z Tidżejów dopada krocza Leny.
- Ja też tak mlaskałem i sapałem?
- Jak najbardziej – uświadamia mnie Jo sięgając po kutasa mlaskającego i sapiącego Toma. Albo Jerry’ego. Myśl przychodzi nagle. Chwytam ją za ramię, odciągam od członka kuzyna. Jo, nie myśl.
- Ciii!
Jo milczy, wzrusza tylko ramionami w niemym pytaniu. Wie, że właśnie wymyśliłem coś zbereźnego, nie wie tylko, co.
Trącam zapatrzonego w poczynania brata kuzyna. Pokazuję mu na migi, czego od niego chcę. Otwiera szeroko oczy. Ale zaraz uśmiecha się szeroko. Przyklęka i wali konia bratu. Do bardzo szybkiego skutku.
Lecz Tidżej wciąż międli w ustach kalafiorka. Dajemy mu jeszcze chwilę – Lena wylizuje w tym czasie dłoń drugiego z Tidżejów. Wreszcie, zniecierpliwiona, odsuwa krocze.
- Co wam tak wesoło? – pyta mój kuzyn, gdy już jest w stanie oderwać wzrok od tego krocza.
- Boś się tak przyssał, jak wygłodzone niemowlę do cycka. Dalej, zrób miejsce bratu.
- A gdzie moja sperma? – Tidżej patrzy podejrzliwie na dłoń Jo. Czyżby cos podejrzewał?
- Jak byś się w porę oderwał od tej cipy, to byś widział – śmieje się Jo, a Lena tylko gładzi się po brzuszku.
*
Nie mogę się oprzeć poczuciu déjà vu, sytuacja powtarza się w najdrobniejszych szczegółach. Jeden z bliźniaków wciąż międli w ustach srom Leny, nieświadomy faktu, że ta właśnie zlizuje jego nasienie z dłoni drugiego. Zrozumienie przychodzi później.
Tym razem polew jest ogólny. Co się stało, już się stało i nie musimy się krępować. Tom lub Jerry też się nie krępuje, i zaśmiewa z głupiej miny brata. Przynajmniej do chwili, gdy dopada go to spóźnione zrozumienie. Obu dopada.
- Wy… wy…
- Wyborne to było! – kończę za nich.
- Ty… ty…
- Zgadza się, ja to wymyśliłem.
- Ty zboku! – udaje im się dokończyć.
- Zgadza się, ja tylko stałem z boku.
- Czyli tak sobie zwykle radzicie, nie mając dziewczyny pod ręką? Bratnią ręką? – Dobija ich Lena.
W końcu się poddają, śmieją się razem z nami.
- Ale nie myśl, że ci to ujdzie na sucho – grozi mi Tom lub Jerry.
- Czy to jakaś niemoralna propozycja? Obawiam się, że dzisiaj niewiele zdziałam z waszymi tyłkami. Żeby chociaż jakoś wyglądały… – macham do niego flakiem, który jeszcze nie dawno był dumnie sterczącą pałą. Chyba przegiąłem, muszę nieźle machać nogami, by ujść ich zemście.
*
- Otwieraj, wiemy, że tam jesteś!
Zdyszany opieram się o drzwi mojego pokoju w hotelu przy plaży. Gdyby to byli tylko Tidżeje, to bym ich nie wpuścił.
- Macie szczęście, że nie jesteście sami. Zasuwalibyście teraz tacy golutcy na parking.
- Ty się w końcu…
- Doigram? – kończę za nich, bo nagle zapominają języka w gębie. To Lena wbiła się w te swoje obcisłe spodenki i właśnie wychodzi z łazienki.
- Też takie chcemy! – Wołają dziewczyny.
- Przybyłem, zobaczyłem i mi stanął – odzyskuje głos Tom lub Jerry.
- Zobaczyłem i uwierzyłem, ona jest naga – wtóruje mu Jerry lub Tom. Lena, zadowolona z efektu, pokazuje się jeszcze z dupy strony.
- Jak ona to robi, że tak obcisłe spodenki nie deformują jej tyłka?
- Jędrny jest. Łatwo się nie poddaje.
*
Zaopatrzone w adres sklepu i ubrane w co nieco dziewczęta udają się na zakupy. Tidżejów zabierają ze sobą w charakterze ekspertów. Tak więc zostaję sam na sam z Leną.
Żebym nie wiem jak był syty wrażeń, zawsze mi mało. Tak więc i teraz, nasyciwszy się do oporu wdziękami leżącej przy mnie dziewczyny, wciąż błądzę wzrokiem i dłonią po tym boskim ciele. A tak w ogóle, to rozmawiamy.
- O co chodzi z tymi Tidżejami?
- A potrafisz ich rozróżnić?
- Próbowałam, ale to chyba niemożliwe.
-Otóż to. Jeden ma na imię Tom, drugi Jerry. Ale który jest który, nie wie nikt, a ich to nieodmiennie bawi. Więc z Toma i Jerry’ego zrobiliśmy Tidżeja. Albo Tidżejów. Tak ich wołamy.
- Tom i Jerry… jak z kreskówki. Kto im dał takie imiona?
- Rodzice z poczuciem humoru. W Stanach. A ty? Skąd jesteś?
- Trudno powiedzieć.
- Nie chcesz, to nie mów, po prostu jestem ciekaw.
- Wychowałam się w małej wiosce nad morzem, wiesz, córka rybaka… Szkoła z internatem w pobliskim miasteczku, studia w Słupsku, a gdzie teraz mnie los rzuci? Dlatego trudno powiedzieć.
- To może do Warszawy?
- Hahaha… chciałbyś mnie mieć na podorędziu, co?
I wzdycha cicho, bo moja dłoń błądząca po tym boskim ciele trafia między uda. Trafia tam regularnie, bo oprzeć się nie mogę temu kalafiorkowi.
- Ciebie i ten wykwit natury – masuję ten wykwit, a on rozkwita mi w dłoni. I wilgotnieje.
- Fajnie by było, ale najpierw musze się rozejrzeć za pracą. I raczej nie w Warszawie, bo nie zarobię na mieszkanie w stolicy.
- A co właściwie skończyłaś?
- Filologię polską.
- Zaraz, zaraz… Jesteś nauczycielką?
- Świeżo upieczoną i na razie bezrobotną. Ale tak.
- Bo wiesz, Joanna uczy angielskiego w podstawówce, trzeba by z nią pogadać.
- Jo? Poważnie?
- Jo, to też Joanna, ale inna. Coraz więcej dziewcząt do nas dołącza i imiona zaczynają się powtarzać. Z tamtą się rozminęłyście, wróciła do Warszawy.
- Nie chciała jechać z wami?
- To długa historia. W skrócie – na Ibizę, bo stamtąd jedziemy, przylecieliśmy w kilkanaście osób samolotem, na kilka dni. I tak samo mieliśmy wracać. Ale zaszły nieprzewidziane okoliczności, pojawiły się Ukrainki, ściągnęliśmy kamper z Polski, dołączyły Francuzki, było im po drodze… To naprawdę długa historia.
- Chętnie ją poznam.
- To jedź z nami, poznasz ją po drodze. Ukrainki zabrały się okazją, Francuzki zostają tutaj, no może Nathalie pojedzie dalej. Będzie nas, niech policzę, góra siedem osób. Zwiedzisz kawałek świata.
- Kusisz…
- A co cię tu trzyma? Z koleżanką już się pewnie nagadałaś, a podryw w dyskotece okazał się niewypałem, sama mówiłaś.
- A ile by to potrwało? Ta podróż.
- Tydzień, może dwa… przed pierwszym września będziemy na pewno.
- Trochę późno na szukanie pracy.
- Pogadamy z Joanną, na pewno coś ci u siebie znajdzie.
- Takiś pewien?
- W sumie, to możemy pogadać zaraz.
Lepkimi od piczego śluzu palcami wybieram numer. Udaje się, Joanna odbiera od razu. Włączam tryb głośnomówiący.
- Bałem się, że mogę w czymś przeszkodzić.
- Też mi miło, że się stęskniłeś. Zajmijcie się przez chwilę sobą, chłopcy. To nie do ciebie było.
- Domyśliłem się. Powtarzacie angielski?
- Słownictwo, nazwy części ciała, te sprawy.
- À propos sprawy, jest sprawa.
Joanna wzdycha. – Wiedziałam! No, dawaj.
- Potrzebna praca dla nauczycielki języka polskiego.
- Tej, która obok ciebie leży?
Mina Leny – bezcenna.
- Hahaha… Jak ty mnie znasz. Polubicie się z Leną.
- Muszę pomyśleć. A wiesz, Walczakowa odchodzi, będzie wakat.
- Ta jędza uczyła polskiego?
- Taaa… A na dyrektora mam jakiś tam wpływ.
- Bocianica!
- Nie przypominaj. Ale w starciach z tą jedzą zawsze brał moją stronę. Różowe rajstopy i krótka spódniczka powinny załatwić sprawę. Tylko potrzebne mi dane.
- To oddaję słuchawkę.
- Wacek, puść tego ptaszka, łap się za długopis, będę dyktować, to nie do ciebie było, Joanna, miło mi – to pierwsze, co słyszy Lena, przejąwszy telefon. Lekko zszokowana tempem i sytuacją, podaje wszystkie potrzebne informacje, Joanna je powtarza, Wacek zapisuje, a ja zapamiętuję.
- To do zobaczenia w szkole, fajnie będzie mieć taką koleżankę – kończy rozmowę Joanna. Lena oddaje mi telefon.
- Słyszałeś wszystko?
- Było na głośnomówiącym.
- No to pa! Całuski!
- Wzajemnie. Albo lepiej - przekaż chłopcom, żeby pocałowali cię ode mnie.
- A gdzie?
- Tam, gdzie lubisz najbardziej.
- Słyszeliście chłopcy? (najwyraźniej Joanna też włączyła tryb głośnomówiący) Macie mnie pocałować… no, w co? Tylko po angielsku proszę! - I się rozłącza.
- Czy oni całują ją w to, co myślę?
- Tak myślę.
- To jej uczniowie? – Upewnia się jeszcze Lena.
- Jak najbardziej.
- Myślisz, że też mogłabym ich uczyć… czegoś?
- Nawet jeśli nie trafią do twojej klasy, nie widzę problemu.
- Już mi się w tej szkole podoba. A o co chodzi z tą bocianicą? I tymi rajstopami?
- Joannę przezwali tak uczniowie z racji długich nóg. Oraz czerwonych rajstop, które często nosi. Do kompletu z krótką spódniczką. Grono to podchwyciło. Znaczy grono nauczycielskie. To jak będzie?
- A zarobię na mieszkanie w tej Warszawie?
- O mieszkanie nie musisz się martwić. Parę dziewczyn już ze mną mieszka, ale dom jest duży. Miałabyś własny pokój.
- Daj mi chwilę, to dla mnie za dużo na raz, muszę pomyśleć.
- To ty sobie pomyśl, a ja w tym czasie…
Wślizguję się między uda Leny i przysysam się ustami do jej imponującej pizdy. Skoro ma pomyśleć, niech myśli cipą.
Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!
Komentarze