Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Mafia: Rzady bezprawa. Czesc 2

Co decyduje o tym, czy jesteś przestępcą? To, czy dałeś się złapać.

To stare gangsterskie powiedzenie. Niewątpliwie jest w nim bardzo dużo prawdy.

Ronald Diamond zaczął pracę dla mafijnej rodziny. Z początku nie musiał wykonywać żadnych szczególnie trudnych zadań. Był przydzielany jako ochroniarz. Wkrótce czekać go miał jednak prawdziwy chrzest bojowy. Krwawa rozprawa z Cabanero była coraz bliżej. Gabriel Bullit, głowa przestępczego rodu, wezwał do swojej rezydencji na Long Island Victoria Erazma. Był to zaufany człowiek bossa.

- W czym mogę służyć, szefie?

- Cóż. Uważam, że powinniśmy już zadać pierwszy cios naszym wrogom. Zbierz ludzi.

- Ale co konkretnie mam zrobić? - zapytał Erazm.

- Masz mi przynieść tutaj kilka łbów tych skurwysynów, najlepiej wcześniej oskalpowanych! - krzyknął Bullit, tak że głos rozniósł się po całym pomieszczeniu.

- Rozumiem, szefie. Zrobię, jak każesz. Zapłacą nam krwią. Będą prosić o litość.

- Litość? Wszystkich ich wybijemy, a truchła zakopiemy tak głęboko, że nikt nigdy ich nie znajdzie - oznajmił Gabriel.

Erazm pospiesznie opuścił rezydencję swojego szefa, wsiadł do samochodu i skierował się w stronę centrum miasta. Gangster zebrał grupkę dziesięciu ludzi. Wśród nich znalazł się Ronald. Dla mężczyzny była to pierwsza okazja do poważnego ''pobrudzenia sobie rąk''. Wszyscy stawili się o omówionej porze w Hotelu America, będącym pod kontrolą rodziny Bullitów. Po chwili dołączył do nich Victor.

- Dzisiaj macie żołtodzioby szansę, aby się wykazać. Jedziemy zrobić porządek na mieście - oznajmił.

- Co konkretnie będziemy robić? - zapytał Ronald.

- Szef kazał nam zlikwidować kilku ludzi od Cabanero. Dość pytań, czas działać.

Wszyscy mężczyźni wsiedli do samochodów i odjechali. Czekała ich pełna pracy noc.

''Victory'' było największym kasynem w Nowym Jorku. Mieściło się w centralnym Manhattanie. Zarządzała nim rodzina mafijna Cabanero, która czerpała z tego gigantyczne zyski. Tej nocy w lokalu bawił się John Falcon, człowiek blisko związany z przestępczą familią. Siedział przy stoliku w swojej honorowej loży i popijał whiskey. Do pomieszczenia wszedł nagle Morris, jego ochroniarz.

- Szefie, limuzyna już przyjechała.

- Dzięki Morris. Zaraz będę na dole - odparł dopijając drinka.

Nagle mężczyzna usłyszał strzał, a jego ochroniarza przeszyło kilka śmiertelnych strzałów. Morris upadł martwy na ziemię. Do pokoju wkroczyli bezpardonowo dwaj gangsterzy. Szybko obezwładnili Falcona i położyli na ziemi.

- No no no. Już nie jesteście tacy cwani, kurwa jego mać - powiedział Erazm z papierosem w ustach. - Ogłuszcie go i załadujcie do samochodu, mam dla niego specjalne rozrywki - dodał.

Gangsterzy wynieśli nieprzytomnego Falcona z kasyna i załadowali do bagażnika jednego ze swoich samochodów.

Mężczyzna ocknął się przywiązany do krzesła w jakimś opuszczonym magazynie. Wszędzie panował półmrok. Z góry oślepiała go wisząca żarówka.

- Kurwa, kurwa, co się dzieje. Nic z tego nie pamiętam...

- Trafiłeś do piekła - powiedział wyłaniający się z ciemności Victor - A ja. Jestem tutaj jebanym diabłem - dokończył.

Po chwili dołączył do niego Ronald, który w ręku trzymał łom. Zaczął z niezwykle brutalną precyzją okładać narzędziem więźnia, tak że ten błyskawicznie zalał się cały krwią. Diamond teraz pierwszy raz na własnej skórze zetknął się z prawdziwym obliczem świata przestępczego. Szybko zaczął odczuwać przyjemność z zadawania bólu skrępowanemu człowiekowi. Poza tym, nie mógł stracić w oczach przełożonego. Od tego zależała jego przyszłość w organizacji.

- Prroszę... O...litość - mamrotał ledwo przytomny Falcon.

- Chris, weź odpruj oko temu kutasowi - powiedział Erazm do jednego ze swoich ludzi.

Ten wyciągnął z kieszeni brzytwę, po czym zaczął w niezwykle drastyczny sposób wydłubywać gałkę oczną więzionemu. Aby nie krzyczał, Ronald wcześniej go zakneblował. Gangsterzy dla zabawy torturowali tak więźnia aż do rana, kiedy ten wyzionął z siebie ducha. Po wszystkim odwiązali zwłoki.

- Ronald, pozbądź się trupa.

- Tak jest, szefie.

Mężczyzna zapakował zwłoki do worka i załadował do bagażnika samochodu. Usiadł za kierownicą, kierując się w stronę rzeki, gdzie miał wyrzucić szczątki. Jadąc zaczął rozmyślać o ostatniej nocy. Teraz przeszedł już swoisty chrzest bojowy gangstera. Pierwsza krew już za nim.

- Eh, sam się na to zgodziłem przecież. Nie powinienem przejmować się moralnością, w końcu jestem gangsterem - rozmyślał.

Gdy Diamond dotarł na miejsce, wyciągnął worek z bagażnika, po czym zrzucił do rzeki. Zwłoki zniknęły tonąc w wodzie. Mężczyzna chwilkę jeszcze wpatrywał się w toń, następnie wracając do pojazdu. Nim odjechał znów zamyślił się.

- Tak. Będę piął się po szczeblach mafijnej kariery. Moje dotychczasowe życie nie należało do udanych, ale to się zmieni. Mam wreszcie szansę, na stanie się kimś. Już wkrótce będę najbardziej bezwzględnym gangsterem w tym zasranym mieście. I nie będzie takiego, co mi podskoczy.

Niedaleko mieściła się irlandzka dzielnica. W jednym z tamtejszym pubów drinka sączył właśnie Thomas O'Donell. Otaczali go jego ochroniarze.

- Czy podać coś jeszcze? - zapytał barman.

- Jeszcze jedną szklaneczkę tego pysznego koniaczku.

Nagle do lokalu wszedł jakiś młody mężczyzna w czarnym garniturze. Zaczął zmierzać w kierunku Irlandczyka. Po drodze zatrzymali go i skontrolowali dwaj goryle. Następnie dopiero dopuścili przed oblicze szefa.

- Synek jest czysty - oznajmił jeden z goryli.

- Szefie, chciałem donieść ci o czymś istotnym - powiedział młody kierując swój wzrok na O'Donella.

- O co chodzi, szczeniak? - parsknął lider gangu.

- Ludzie Bullitów. Oni zrobili wczoraj w nocy najazd na kasyno ''Victory''. Skosili kilku ochroniarzy i porwali Johna Falcona. Pół godziny temu truchło tego faceta wyłowili dwaj rybacy w porcie. Przyszedłem najszybciej, jak tylko mogłem, aby cię o tym powiadomić.

Thomas zamyślił się moment. Rozbił gwałtownie szklankę o podłogę. Na jego twarzy widać było narastającą w nim agresję. Wstał z krzesła i zdzielił w twarz młodego.

- Kurwa. Ja pierdolę. Te zasrane chuje zaczęli już z nami wojnę. Falcon to jeden z zaufanych ludzi Cabanero. No nic. - skwitował podpalając sobie papierosa zapalniczką - Sami musimy odpowiedzieć na terror jeszcze większym terrorem. Seamus, powiadom chłopców, że czeka ich w najbliższych dniach sporo brudnej roboty.

- Tak jest, szefie - odpowiedział krótko gangster, po czym błyskawicznie opuścił pub.

Wtenczas już Ronald zdążył wrócić do głównej siedziby rodziny Bullitów, mieszczącej się na Long Island. Powiadomił o pozbyciu się ciała. Gabriel, głowa rodu, wyprawił niewielki bankiet dla swoich ludzi. Miała to być nagroda za dobre wykonanie powierzonego im zadania.

- Wnoszę toast za naszych nowych ludzi, ojcze. Są twardzi, tak jak potrzeba i nie zawahali się nawet przez moment - mówił Patrick Bullit, unosząc do góry swój kieliszek szampana.

- Teraz dopiero zacznie się wojna. Pewnie wkrótce Cabanero naślą na nas tych swoich jebanych Irlandczyków - mówił Erazm, popijając swego drinka.

- Tym skurwysynom też pokażemy co potrafimy - wyrwał się ze swoją odpowiedzią Ronald Diamond. Był bardzo pewny siebie. Jednak jego dość bezczelna wypowiedź nie mogła przejść bez uwagi. Do mężczyzny podszedł Gabriel.

- Cóż za arogancja. A kim ty, kurwa mać, jesteś, aby pouczać mnie co mam z nimi zrobić?

- Daj mu spokój, szefie. To tylko jeden z nowych, nie zna jeszcze wszystkich zasad - uspokajał Victor.

Szef zdzielił w twarz Ronalda. Ten upadł na kolana, a z nosa zaczęła lekko cieknąć mu krew.

- Tutaj jest twoje miejsce, bezczelny kundlu. Ja będę decydował, kto, kiedy i jak się będzie tutaj odzywał. Tym bardziej do mnie. Jeszcze jeden taki numer, a każę odciąć ci kutasa tępą brzytwą i włożyć do twojego zasranego ryja - groźnie odparł lider mafijnej rodziny, spoglądając spode łba.

- Przepraszam. To... Już się nigdy nie powtórzy - wymamrotał Diamond, podnosząc się z ziemi. Z kieszeni wyciągnął chusteczkę i przystawił sobie do krwawiącego nosa.

- Ja kurwa myślę. Pozostali chyba też zrozumieli moją aluzję. Ale szczeniak miał w sumie rację. Z Irlandczykami też musimy sobie poradzić. Czuję w kościach, że nasi wrogowie już zbierają siły. Wkrótce uderzą. Powinniśmy się do tego przygotować.

Wendetta to świętość dla każdej szanującej się rodziny mafijnej. To jedyna zasada i jedyne prawo, jakie obowiązuje w tym zdeprawowanym świecie. Kto go nie przestrzega - szybko ginie.

- Namierzyliśmy ich szefie - powiedział przez telefon mężczyzna w biało-czarnym garniturze, siedzący w fotelu w surowo umeblowanym mieszkaniu. W ustach popalał drogie kubańskie cygaro.

- Bardzo dobrze, Angus. Masz zadanie zlikwidować obydwu - odezwał się głos w słuchawce.

Mężczyzna wstał, pospiesznie kierując się w stronę wyjścia. Opuścił kamienicę, w której przebywał i wsiadł do czerwonego Cadillaca, gdzie czekało na niego już trzech ludzi.

- Szef dał na jasny rozkaz. Mamy zlikwidować Johnny'ego i Patricka Bullitów. Obaj są w Empire State Building. Nie hamujcie się, mamy mokrą robotę do odpierdolenia.

W budynku tego największego nowojorskiego wieżowca przebywali właśnie najstarszy i najmłodszy syn głowy rodziny Bullitów. Dwaj mężczyźni dbali w tym momencie o oficjalne interesy swojej zbrodniczej familii. Spotkali się z kilkoma radnymi miejskimi, którzy liczyli na dotacje od ich wpływowego i bogatego ojca.

- Nasz ojciec jest wdzięcznym filantropem. W ubiegłym roku wspomógł miasto dotacją w wysokości 4 milionów dolarów - powiedział Patrick.

- Wiemy i jesteśmy za to mu wdzięczni. Bardzo wdzięczni. Ale burmistrz Hill planuję na najbliższe dwa lata kilka kosztownych i bardzo potrzebnych mieszkańcom inwestycji. Rodzina Bullitów zawsze interesowała się losem najuboższych - mówił Albin Swank, radny miasta.

- Jakiego wsparcia oczekujecie od nas? - zapytał Johnny. - Z jakiej kwoty bylibyście zadowoleni.

- Myślę, że... Wystarczyło by... No powiedzmy... 5 milionów dolarów - odparł polityk.

- Dobrze. Ojciec z pewnością się zgodzi.

Ale Johnny... - zawahał się Patrick. - Pięć baniek to dużo pieniędzy.

Starszy z braci machnął ręką. Spojrzał ostro na brata, po czym swój wzrok skierował w stronę radnego Swanka.

- Cholerny materialista z tego mojego brata - zaśmiał się lekko Johnny - Miasto dostanie pieniądze. Jeszcze przed końcem roku. Zadbam o to - zapewnił starszy syn.

Nagle do sali nieoczekiwanie weszło czterech nieproszonych ludzi. Ze swoich płaszczy wyciągnęli pistolety maszynowe.

- Ognia! - krzyknął Angus, lider tych gangsterów.

Mężczyźni otworzyli ogień i ostrzelali wszystkich zebranych.

- To pułapka! - krzyknął Patrick, po czym otrzymał śmiertelną serię z automatu.

Upadł martwy na ziemię. Johnny, zdołał ukryć się za biurkiem. Odbezpieczył swojego colta i próbował oddawać strzały do napastników.

- Gdzie jest ta cholerna ochrona - powiedział wychylając się i oddając strzały.

Udało mu się trafić jednego. Wszędzie w pomieszczeniu była krew. Na podłodze leżały ciała dwóch zastrzelonych przez gangsterów radnych miejskich. Johnny widział też postrzelone zwłoki swojego młodszego brata.

- Cabanero was przysłali? - krzyknął Bullit.

Po sali rozległ się pogłos przeładowywanej przez gangsterów broni. Johnny miał już tylko dwa strzały w swoim rewolwerze. Wiedział, że jego koniec jest już bliski. Wstał zza biurka i zaczął strzelać do swoich przeciwników. Pierwsza kula przeszyła jednego z mężczyzn na wylot, druga chybiła. Dwaj pozostali gangsterzy wycelowali swoje automaty w kierunku Bullita, po czym nacisnęli na spusty. Johnny'ego przeszyła momentalnie fala gorących pocisków. Do ust napłynęła mu krew. Zachwiał się na nogach i upadł. Przestępcy podeszli do leżących w sporych rozmiarów kałuży krwi zwłok.

- Zadanie wykonane. O'Donell powinien być zadowolony - skwitował Angus.

Ronald czuł się poniżony. Stracił w oczach szefa. Został przydzielony do ochrony Sama, jednego z synów głowy rodu. Stojąc przed drzwiami gabinetu mężczyzny, usłyszał fragment jego rozmowy telefonicznej.

- Ale jak to? Kto zarąbał Johnny'ego i Patricka? Jakim cudem to zrobili w zasrany biały dzień?

Słowa te, choć ledwo słyszalne przez ciężkie drewniane drzwi, mocno zainteresowały trzydziestolatka. Domyślił się, że Cabanero krwawo odpowiedzieli na ostatni atak Bullitów. I zaskakująco skutecznie.

- Powiadomiliście już ojca? Kiedy się dowie, dostanie szału i kurwicy. Będzie chciał spalić całe miasto. Nikt go nie powstrzyma.

Nagle drzwi się otworzyły i z gabinetu wybiegł aż kipiący od złości Sam. Chwycił gwałtownie Ronalda za kołnierz jego garnituru.

- Idź i zbierz, kurwa, tylu ludzi, ilu tylko będziesz w stanie. Najchętniej bym cię teraz zakurwił tutaj na miejscu - wysyczał wściekły człowiek.

- Spokojnie, szefie. Zrobię co każesz - odparł Diamond.

Bullit wybiegł ze swojej willi, wsiadł do samochodu i odjechał. Ronald poszedł do gabinetu swojego szefa. Wyciągnął z barku butelkę whiskey, po czym nalał sobie alkoholu do kieliszka. Duszkiem wypił całą zawartość. Przysiadł następnie na stojącej w pokoju kanapie. Zaczął myśleć.

- Pętla się powoli zaciska. Bullitowie zaczynają przegrywać tą konfrontację. Może warto byłoby zmienić stronę? Muszę być bardzo ostrożny. To bardzo niebezpieczna gra.

Jeszcze tego wieczoru Lower East Side i Brooklyn zapłonęły w ogniu brutalnych, bezkompromisowych walk. Żarzący się ogień oświetlał nocą te dwie bogate dzielnice Nowego Jorku. Bullitowie wysłali tam około setki swoich ludzi. Gabriel, szef mafijnej rodziny, kazał swym gangsterom zrównać tamtejszy rejon z poziomem gruntu. Zaatakowano w jednym momencie niemal wszystkie najważniejsze punkty będące pod kontrolą familii Cabanero. Policja nie odpowiadała na liczne wezwania. Gabriel Bullit wydał taki nakaz komisarzowi Rolffowi. W przypadku nie dostosowania się do jego polecenia, zagroził mężczyźnie oraz jego całej rodzinie śmiercią. W związku z tym nikt z mieszkańców, wobec krwawych gangsterskich porachunków, nie mógł liczyć na pomoc organów porządkowych.

- Szefie, wszystkie wejścia do budynku są już przez naszych obstawione - powiedział mężczyzna w szarym garniturze, wchodząc do gabinetu Daniela Cabanero, mieszczącego się na najwyższym piętrze Chrysler Building - Ale bez pomocy Irlandczyków od O'Donella, nie poradzimy sobie z wszystkimi zasrańcami wysłanymi przez Bullita - dokończył.

Daniel podszedł do biura, podniósł słuchawkę telefonu i zaczął wykręcać numer.

- O'Donell nie odbiera, Henry. Idź i dowiedz się, czy ludzie Bullitów nie zaatakowali też irlandzkiej dzielnicy.

- Robi się - powiedział gangster, po czym błyskawicznie opuścił gabinet.

Po chwili do pomieszczenia wszedł zdyszany Dave, brat lidera rodu Cabanero.

- Cały Lower East Side płonie. Straciliśmy co najmniej 18 ludzi. Policja nie reaguje, więc Bullit musi mieć ją w kieszeni. Zasrani Irlandczycy nie przyszli nam z pomocą, może też ich zaatakowali, cholera wie - wydusił z siebie zmęczony mafioso.

Daniel podszedł do okna. Widział płonące dzielnice, gdzie trwały właśnie walki. Przełknął ślinę i odwrócił się w kierunku swego brata.

- Ilu ludzi mamy jeszcze w zanadrzu? - zapytał Cabanero.

- Niewielu.

Ronald Diamond został przydzielony jako osobisty ochroniarz dla Gabriela Bullita. Przebywał właśnie w luksusowym apartamencie głowy gangsterskiego rodu na Long Island. Mężczyzna spojrzał na swój zegarek.

- Dochodzi 4 rano. To trwa już od dziesięciu godzin.

Gabriel siedział w salonie przy drewnianym biurku i rozmawiał przez telefon. Drzwi do pomieszczenia były uchylone.

- Julio, powtarzam ci raz jeszcze: nie ważne, ile to wszystko potrwa. Masz znaleźć Daniela Cabanero i przynieść mi głowę tego paskudnego popaprańca. Bez ścierwa tego kundla masz nie wracać do mnie - darł się sześćdziesięciolatek na cały głos.

Nagle do willi podjechał czarny samochód. Wyszedł z niego w zakrwawionym garniturze Victor Erazm. Wbiegł gwałtownie do środka. Znalazł się przed obliczem szefa.

- Wykurzyliśmy tych skurwysynów z Brooklynu i Lower East Side. Ale Daniel znajduje się w Chrysler Building, gdzie jest dobrze strzeżony.

- Nie interesuje mnie to. Dwaj moi synowie gryzą kwiatki od spodu, nie spocznę póki nie pomszczę ich - krzyczał Bullit.

W głowie Ronalda natomiast zaczęła kiełkować pewna koncepcja.

- Jeśli przyniosę Cabanero głowę Bullita, mogę na nowo zbudować swoją pozycję w półświatku. I zemszczę się za poniesioną od tego dziada zniewagę - myślał - Ale muszę działać szybko. Trzeba będzie wykorzystać element zaskoczenia i szybko zlikwidować Erazma.

Mężczyzna wyciągnął swoją broń i ostrożnie przeładował. Zaczął zbliżać się w kierunku salonu, gdzie przebywała rzeczona dwójka.

- Pójdę i zwołam więcej ludzi. Potem zaatakujemy wieżowiec - nagle gangster poczuł ból dwóch przeszywających go strzałów.

Victor padł martwy na biurko szefa. Diamond trzymał w wyciągniętej dłoni swojego colta model M1911 wycelowanego prosto w Bullita.

- Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz? Co ty, kurwa, odpierdalasz?

Ronald chwycił starca za kołnierz i przystawił do ściany. Do czoła przyłożył mu broń.

- I kto tutaj teraz rządzi? - zapytał mężczyzna z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

Ronald czuł się teraz jak prawdziwy gangster. Jak pan życia i śmierci.

- Na kolana, starcze - wydał ostro rozkaz.

Bullit wykonał polecenie.

- Zdrajca! Śmieć i jebany zaprzaniec. Moi chłopcy, kiedy już cię znajdą, obetną ci jądra i wsadzą do twojej parszywej gęby. Będziesz przeklinał dzień, w których matka wysrała cię na ten świat - syczał przez zęby Gabriel.

- Oddam Cabanero twoją głowę. Za nią kupię sobie pozycję w ich rodzinie. Wystarczy mi tylko głowa - powiedział Diamond, po czym zaczął strzelać do byłego szefa z pistoletu.

Podziurawiony Bullit padł zakrwawiony na ziemię. Ronald odetchnął. Teraz wszystko było już w jego rękach.

Ciąg dalszy nastapi...




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Jerzy Jaśkowski

Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach