Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Mafia: Rzady bezprawa. Czesc 3

Powoli zaczęło świtać nad miastem. Dochodziła godzina 8 rano. Ostatnia noc nie należała do bezpiecznych. Brutalne porachunki dwóch mafijnych rodzin pociągnęły za sobą śmierć wielu cywili. Policja milcząco się temu wszystkiemu przyglądała. Do gabinetu Daniela Cabanero wszedł jego młodszy brat, Dave.

- Ta noc nie była łatwa. Ale wygląda na to, że Bullitowie odwołali większość swoich ludzi - oznajmił.

- Jak oceniasz straty? - zapytał Daniel.

- Wysokie.

- A co z Irlandczykami? - kontynuował.

- Ich też zaatakowali - odparł Dave - Ale O'Donell sobie poradził - dokończył mężczyzna.

Nagle rozległo się pukanie.

- Kto się dobija do drzwi? - krzyknął gwałtownie szef gangu.

- To ja, Luciano Speranza. Jakiś mężczyzna chce się z panem widzieć. Mówi, że ma dla pana jakąś ważną przesyłkę.

Dwaj gangsterzy byli bardzo zaskoczeni.

- Skontroluj go dokładnie i sprawdź jaka to przesyłka - rozkazał Dave.

- Już dawno to zrobiliśmy. Szef powinien być z niej zadowolony - odparł zza drzwi Speranza.

- Niech wchodzi - powiedział Daniel.

Do gabinetu wszedł Ronald, w ręku trzymając zamknięte pudełko. Podszedł do głowy rodziny mafijnej i podał mu do dłoni przesyłkę. W powietrzu dało się wyczuć pewien charakterystyczny smród. Cabanero odpakował prezent.

- O kurwa! To niemożliwe! - wykrzyczał.

Wewnątrz znajdowała się odcięta głowa Gabriela Bullita. Ten makabryczny widok cieszył jednak oczy lidera gangsterów.

- Skąd ty to masz? - zapytał mafioso, tak jak gdyby nie wierzył w to, co widzi.

- Byłem osobistym ochroniarzem Bullita. Miałem z nim pewne rachunki do wyrównania. Więc stwierdziłem, że dobrym pomysłem będzie przejść na waszą stronę. Jego głowa to gwarancja dla was moich intencji - odpowiedział Diamond.

- Masz mój szacunek. Jak się nazywasz?

- Nazywam się Ronald Diamond.

- Czego żądasz w nagrodę za głowę Bullita? - wciął się nieoczekiwanie do rozmowy Dave.

Ronald popatrzył chwilę na mężczyznę, po czym odpowiedział.

- Chcę otrzymać 100 tysięcy dolarów - oznajmił - Żądam też dla siebie funkcji osobistego doradcy rodziny - dokończył pewny siebie.

Daniel zamyślił się. Po chwili pokiwał jednak głową i zgodził się na propozycję przybysza.

- Witam w naszej rodzinie. Będziecie moim osobistym doradcą w najistotniejszych sprawach - powiedział szef mafii.

- Ale bracie? Tak ważne stanowisko dla żółtodzioba?

- Ten żółtodziób zrobił więcej, niż twoi ludzie.

W luksusowej willi Gabriela Bullita na Long Island zjawił się właśnie Sam, który teraz został nowym liderem rodziny. Był zszokowany widokiem zmasakrowanych zwłok swego ojca. Z trudem powstrzymywał odruch wymiotny.

- Kurwa, jak to możliwe? Jakim, kurwa, cudem? - krzyknął na cały głos.

- Jego ochroniarz zdradził. Zastrzelił Erazma i pańskiego ojca - odparł Julio Augustino, prawa ręka tej mafijnej familii - Ale nie martw się, szefie. Znajdziemy tego skurwysyna i wyprujemy mu bebechy na zewnątrz - dodał.

- Mężczyzna nazywał się Ronald Diamond - wciął się do rozmowy jeden z gangsterów.

- Julio, znajdź tego człowieka i zabij. Albo raczej zarąb - powiedział Sam z wściekłością w głosie.

- Robi się, szefie - odparł krótko Augustino.

Mafioso wziął ze sobą dwóch ludzi i opuścił apartament. Bullit tymczasem nalał sobie szklankę burbona, po czym usiadł na kanapie. Nagle podszedł do niego mężczyzna w czarnym garniturze, z czerwonym krawatem.

- Szefie, musimy poważnie porozmawiać. Chodzi o nasze interesy. Są zagrożone. Bez Gabriela nie będziemy mieli już takich wpływów w mieście. Policja przestanie przymykać oczy na naszą działalność.

- Daj mi odetchnąć, Morelli. Teraz nie mam siły myśleć o takich sprawach. Ta noc była jakąś masakrą - powiedział upijając łyk mocnego alkoholu.

- Jeśli nie będziemy reagować szybko na sytuację, skończy się to dla nas źle - ciągnął dyskusję Morelli.

Do kwatery głównej nowojorskiej policji podjechał czarny samochód. Wyszedł z niego wysoki mężczyzna w szarym prochowcu. Wyglądał na około 50 lat. Dumnie wszedł do środka.

- Chcę widzieć się z komisarzem Rolffem - powiedział do oficera dyżurnego siedzącego w okienku.

Jeden z funkcjonariuszy zaprowadził przybysza do gabinetu szefa policji. Zapukał.

- Wejść - rozległ się głos komisarza zza drzwi.

Do gabinetu wkroczył mężczyzna w prochowcu.

- Komisarzu Rolff, jestem agent specjalny Thommy Monaghan - powiedział wyciągając przed siebie swoją legitymację służbową.

- FBI? Co tutaj robicie? Nie macie ważniejszych spraw - mówił siedzący przy biurku Rolff, przeglądając leżące tam papiery.

-Wczorajszej nocy Brooklyn i Lower East Side stały w ogniu. Śmierć poniosło 40 cywili.

- Porachunki dwóch mafijnych rodzin - zbywał słowa agenta komisarz.

- Przestępczość zorganizowana jest czymś naturalnym. Działa w LA, Chicago, Waszyngtonie, Dallas, Las Vegas. Ale tam nie dochodzi do wydarzeń jak tutaj - kontynuował Monaghan - Przybyłem tutaj najszybciej, jak tylko mogłem. Wy, w Nowym Jorku, macie problem z mafią. Poważny problem. Ja postaram się wam pomóc, aby go rozwiązać.

Rolff spojrzał na Monaghana, po czym delikatnie się uśmiechnął.

- Dobrze. Niech FBI ma okazję, do wykazania się. Ale ostrzegam cię - przełknął ślinę - Tutaj gangsterzy to nie są mili faceci z zasadami. Jeśli im się zbytnio narazisz, porwą cię w środku nocy i będą tak długo torturować, aż będziesz kwiczał o śmierć. Rozumiesz - dokończył.

- Nie boję się. Nie dam się zastraszyć - powiedział Monaghan opuszczając gabinet komisarza.

Ronald zaczął powoli odnajdywać się w swojej nowej roli. Został osobistym doradcą Daniela Cabanero, głowy rodziny mafijnej. Kariera mężczyzny w półświatku była co prawda krótka, jednak dzięki sprytowi udało mu się zajść już wysoko. A przecież apetyt w tym środowisku rośnie w miarę jedzenia. Po kilku dniach Diamond otrzymał od szefa pierwsze zadanie do wykonania.

- Pojedziesz do prokuratora Fritza i zaproponujesz mu warunki współpracy z nami - powiedział Daniel.

- On siedzi w kieszeni u Bullitów - odezwał się Ronald.

- To zrobisz wszystko, aby zaczął siedzieć w naszej kieszeni. Powiesz mu, jakie korzyści przyniesie mu współdziałanie z naszą familią - kontynuował.

- Tak jest, szefie. Zrobię co w mojej mocy.

Ronald opuścił budynek Chrysler Building w towarzystwie kilku ludzi. Ich celem było złożenie wizyty prokuratorowi okręgowemu. Do gabinetu Daniela Cabanero wszedł jego młodszy brat.

- I co, dałeś nowemu pierwsze zadanie.

- Tak. Ma złożyć prokuratorowi propozycję współpracy z nami - odpowiedział starszy z braci.

- Teraz Bullitowie zaczną szybko tracić swoje wpływy w mieście. Ale żyje jeszcze Sam, ostatni syn Gabriela. Póki ten kutas chodzi po tym świecie, rodzina pozostanie w całości - powiedział Dave, podpalając sobie papierosa zapalniczką.

- Wiem. Musimy go zlikwidować, im szybciej, tym lepiej. Potem ich grupa rozpadnie się na mniejsze bandy. A pewnie większość zdecyduje się przejść na naszą stronę - mówił Daniel.

- Panie prokuratorze, rodzina Bullitów traci swoje wpływy w mieście. Powinien pan podjąć mądrą decyzję i związać się z naszą familią - mówił Ronald.

- Zrobiliście ostatnio z nimi porządek. Ale nawet jak na tutejsze standardy, to trochę przesadziliście. Jeden czy kilka trupów może się zdarzyć, ale wasze porachunki puściły z dymem dwie miejskie dzielnice - tłumaczył prokurator okręgowy - Jestem pewien, że FBI już kogoś wysłało, aby zaczął was sprawdzać. Będziecie mieli kłopoty.

- Więc będziemy potrzebowali twojej pomocy - ciągnął Diamond.

- Tak - zaśmiał się Fritz - Cabanero mogą liczyć na moją pomoc. Ale nic za darmo. W swoim czasie, zgłoszę się po odpowiednią zapłatę - dokończył urzędnik.

Po skończonej rozmowie gangster zjawił się u szefa, któremu zdał dokładną relację ze swojego spotkania. Natychmiast po opuszczeniu Chrysler Building, Ronald wsiadł w samochód i pojechał do domu. Spore, trzypokojowe mieszkanie, w którym się zadomowił, otrzymał jeszcze od rodziny Bullitów. Otworzył drzwi, po czym przekroczył próg. Dochodził już wieczór. Nalał sobie jednego drinka z whiskey i usiadł na fotelu w salonie. Miał zamiar troszkę się zrelaksować. Nagle jego spokój zakłóciły usłyszane gwałtowne kroki na korytarzu. Odruchowo mężczyzna wyciągnął pistolet. Ktoś przestrzelił zamek w drzwiach i wszedł do środka. Do mieszkania wbiegło dwóch mężczyzna w czarnych garniturach. Błyskawicznym krokiem wkroczyli do salonu.

- Boogie, bierz tego skurwysyna - krzyknął jeden z facetów.

Na te słowa drugi z mężczyzn wyrwał szybkim ruchem pistolet z ręki Ronalda, powalając gangstera ciosem w twarz. Diamond upadł na podłogę. Do pokoju wszedł teraz trzeci mężczyzna. W ustach popalał sobie długie cygaro. Ronald od razu poznał tożsamość intruza. Był to Julio Augustino, jeden z najbardziej zaufanych współpracowników rodziny Bullitów.

- Nawet nie zmieniliście mieszkania. Byłeś taki pewny, że ręka Bullitów cię nie dosięgnie - syczał Augustino - Boogie, Bolt, zwiążcie tego śmiecia i przywiążcie do krzesła. Mam ochotę na noc tortur. Wymyślnych tortur - powiedział mafioso do swoich pomocników.

Ronald został dokładnie związany i posadzony na krześle.

- To mój koniec - myślał sobie mężczyzna - muszę coś wymyślić, ale co?

- Zamiast mnie zabijać, powinniście dołączyć do Cabanero. Jestem teraz u nich ważną szychą.

Julio zaśmiał się na cały głos. Podszedł do związanego gangstera.

- Pozycję kupiłeś sobie głową Gabriela. Ja w przeciwieństwie do ciebie jestem wierny swoim przełożonym. To podstawowa zasada każdej mafii - mówił Augustino.

- Zasady w świecie bezprawia? Nie rozśmieszaj mnie, Julio. Za odpowiednią cenę każdy da się przekupić. Miałem plan obalenia Cabanero i stworzenia własnej grupy.

- A co może zrobić ktoś, kto właśnie za kilka chwil umrze w potwornych męczarniach? - kontynuował Julio.

- Jeśli mnie uwolnisz, wyciągniesz z tego większe zyski. Półświatkiem przestaną rządzić jakieś zasrane rodzinki, każdy sam będzie mógł ustalać zasady, nie będzie musiał wcześniej lizać dupy jakiemuś staremu kutasowi - powiedział Ronald.

Słowa mężczyzny zaintrygowały jednak Augustino.

- Rozwiążcie go - wydał komendę swoim ludziom.

W oczach Diamonda widać było błysk.

- Nie pożałujesz tego, Julio. Zrobię cię moimi oczami i uszami.

- Obym tego jednak nie pożałował - odparł mafioso.

Zbliżał się już świt nowego dnia nad Nowym Jorkiem, kiedy agent specjalny Thommy Monaghan, w otoczeniu kilku swoich ludzi, zjawił pod Chrysler Building. Mężczyźni weszli do wielkiego biurowca. Windą skierowali się w stronę najwyższego piętra. Po chwili Thommy wszedł do biura Daniela Cabanero, z którym wcześniej omówił się na specjalne spotkanie.

- Jesteś już Monaghan. Siadajcie, mamy kilka spraw do szybkiego obgadania - stwierdził Daniel.

- Wiesz, że FBI skierowało mnie do miasta, abym zajął się przestępczością zorganizowana. Ja jednak po namyśle zdecydowałem się wyciągnąć do was rękę - mówił agent federalny - Wiem, że ostatnia heca w mieście to sprawka Bullitów. Szefostwo nad nimi sprawuje obecnie Samuel William Bullit, najmłodszy i ostatni żyjący syn don Gabriela. Pomóżcie mi złapać tego skurczybyka i zdobyć dowody obciążające go za krwawe wydarzenia w mieście, a pozostawię was i wasze interesy w świętym spokoju - skończył mówić.

Cabanero zamyślił się chwilę, po czym udzielił odpowiedzi.

- Myślę, że możesz liczyć na naszą pomoc. Ale musisz dać nam gwarancję, że po wszystkim nie będziesz ingerować w nasze sprawy.

- Zgadzam się - odparł Thommy.

Do leżącej na Long Island luksusowej rezydencji Bullitów podjechały dwa czarne samochody. Z jednego z nich wyszedł ubrany w szary płaszcz Julio Augustino. Wszedł do środka rezydencji i skierował się w stronę gabinetu swojego szefa.

- Julio, jesteś wreszcie - powiedział Sam siedzący przy swoim biurku - Mam nadzieję, że wykonałeś zadanie, które ci powierzyłem. Powiedz, czy pozbyłeś się tego skurwysyna, który zarąbał mojego ojca?

- Tak.

- Mam nadzieję, że nieźle ten posraniec cierpiał przed śmiercią? - ciągnął nadal gangster.

- Zgadza się. Moi ludzie torturowali go. Później wykitował - odparł krótko.

- I dobrze. Teraz czas zająć się innymi, ważnymi dla nas sprawami.

Nagle dwójka mężczyzn usłyszała dobiegające zza drzwi strzały.

- Co się dzieje? Chyba ktoś nas zaatakował? - wykrzyczał Sam, wyciągając z przypiętej do swojego pasa kabury pistolet.

Z zaparkowanych przy rezydencji samochodów wyszło czterech mężczyzn z pepeszami w dłoniach. Zaczęli gwałtownie ostrzeliwać teren, zabijając każdego, kto tylko nawinął się na lufy ich broni. Po około dwóch minutach ostrzał ustał. Sam z pistoletem w dłoni otworzył ostrożnie drzwi swojego gabinetu. Wyszedł na korytarz. Wszędzie leżały ciała zastrzelonych gangsterów. Nagle Bullit poczuł na plecach dotyk rewolweru. Szybko zorientował się, co się stało.

- Rzuć broń - powiedział krótko Julio.

- Ty zasrany zdrajco - wysyczał Sam.

Nagle otrzymał postrzał w nogę. Upadł na ziemię i zaczął krzyczeć z bólu. Augustino zawołał swoich ludzi, którzy to właśnie przed momentem dokonali masakry w apartamencie. Ranny mafioso wszystko obserwował z niepokojem.

- Pozbyliśmy się wszystkich, szefie.

- Dobrze - powiedział Augustino.

- I co? Zabijecie mnie teraz pieprzeni zdrajcy? - krzyczał ranny Bullit.

W tym momencie do apartamentu wkroczył spokojnym krokiem Ronald Diamond. Znalazł się przed obliczem postrzelonego przestępcy.

- To ty! Przekupiłeś moich ludzi, reszty kazałeś się pozbyć.

- Julio, dobrze się spisałeś - skwitował krótko Ronald - Tego śmiecia zlikwiduj - wydał szybkie polecenie.

Mężczyzna wyciągnął przed siebie pistolet i strzelił w głowę Bullitowi, błyskawicznie go uśmiercając.

- Zorientuj się Augustino, ilu z ludzi Bullitów będzie chciało dla nas pracować - powiedział Ronald - Teraz przyszła pora, aby zająć się także rodziną Cabanero. Gdy już pozbędziemy się i ich, powołamy jeden Syndykat, który to przejmie nieograniczoną kontrolę nad przestępczym światem Nowego Jorku.

Ciąg dalszy nastąpi...




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Jerzy Jaśkowski

Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach