Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Perfekcjonista (cz. I)

Polubiłem ją. Serio. Od kiedy zacząłem studia, poznałem wiele dziewczyn ale Basia zdecydowanie wyróżniała się na ich tle, a sięgając jeszcze dalej wstecz, była pierwszą dziewczyną która naprawdę mi się spodobała.

- Do jutra Kamil! - z zamyślenia wyrwała mnie trójka dziewczyn stojących przy wyjściu - Uważaj, bo jeszcze gdzieś wpadniesz taki wiecznie zamyślony! - zaśmiała się jedna z nich.

- Spokojna głowa - uśmiechnąłem się - Na razie - i wyszedłem z kampusu.

Wiecie o co mi chodzi, w trakcie życia spotykamy wielu ludzi na swej drodze, ale nawet jeśli są w porządku, lub po prostu jesteśmy w stanie tolerować ich w trakcie naszej edukacji, czy to w szkole czy na studiach, to generalnie ciężko spotkać kogoś kto naprawdę spodoba nam się na tyle, byśmy chcieli związać się z nim na stałe. W każdym razie ja tak miałem.

- Kaaamiil - usłyszałem stając na przejściu dla pieszych. Czerwone światło miało jeszcze swoje 20 sekund.

- Hej Filip - odparłem, znowu wytrącony z potoku myśli - jak po zajęciach?

- A weź, on jest sadystą - zrobił ubolewającą minę - kto wpadł na pomysł punktów ujemnych za złe odpowiedzi?!

- To chyba jego autorski pomysł, zresztą widać, że jest z niego bardzo dumny za każdym razem gdy kogoś pyta...

- Uwielbiam ten typ wykładowców – jego twarz przybrała sarkastyczny wyraz - którzy mimo, że nikt niiiigdy nie jest w stanie odpowiedzieć na ich pytanie, uważają że wszystko jest w porządku i że to nie ich wina. Czyim zadaniem jest dobre nauczenie nas? Każdy głupi umie czytać ze slajdów... - zirytowała się nasza dzisiejsza ofiara Profesora Szymańskiego. Jeszcze jedna taka akcja i będzie potrzebował warunku by przejść na następny rok.

- Mógł ci dzisiaj odpuścić, twoja odpowiedź nie była taka zła - odparłem pocieszająco - Mimo to, myślę, że większość się po prostu nie stara. Wiesz, nie idziesz na studia po to, by narzekać na każdym razem gdy musisz przeczytać trzy strony. Większość ludzi na roku jest moim zdaniem leniwa i nieco dziecinna w tej kwestii, licząc że przefruną bez wysiłku przez całe studia.

- Coś w tym jest... - zaczął - ale wiesz, ja serio czytałem ten ostatni rozdział cały wieczór… - zasmucił się.

- W takim razie nie masz sobie nic do zarzucenia, choć moim zdaniem zawsze można starać się bardziej.

- A oto nasz ,,Pan rozwój osobisty" ze średnią 5.0 - wyszczerzył zęby.

- Jeszcze może spaść, zostało jeszcze kilka ocen do wystawienia.

- I tak jesteś najlepszy na roku.

- Jeśli tak, to dlatego, że najbardziej się staram. Uwierz mi, że gdyby wszyscy poświęcali na studiowanie tyle czasu co ja, okazałoby się, że jestem raczej z tych słabszych.

- Hmm, no nie wiem, a może… - powiedział, ale w tym momencie zapaliło się zielone światło. Weszliśmy na przejście.

- W ogóle, będziesz jutro na Filozofii? - spytał. Miał na myśli nieobowiązkowy wykład na 8:00.

- Oczywiście. Wiesz, że chodzę na wszystkie zajęcia. A ty? - zapytałem.

- Zobaczę jeszcze - uśmiechnął się filuteryjnie. Przerabialiśmy ten temat tysiąc razy.

- Oki - roześmiałem się - To na razie.

- Bye bye - pomachał mi ręką skręcając w lewo, czyli przeciwnym kierunku niż ja. Mieszkał w jednym z akademików 3 minuty drogi stąd.

Tyle pracy nad sobą a samoocena i tak niska - pomyślałem mijając średniej wielkości restaurację – zawsze byłem ,,raczej z tych słabszych" jak powiedziałem - mimo że gdy zacząłem studia starałem się zmienić swoją osobowość i otworzyć na ludzi, wciąż w głębi czułem się gorszy od innych. Obejrzałem chyba z pół tysiąca poradników samorozwojowych w stylu ,,wstawaj o 5:00 każdego dnia", albo ,,jak rozmawiać by ludzie cię uwielbiali". Ponadto kolega dał mi kiedyś kurs podrywania, który skrzętnie obejrzałem, ale i tak nigdy nie mogłem użyć go u praktyce, być może jedynie oszukując się stwierdzeniem, że gdy trafi się ktoś kto na prawdę mi się spodoba, użyję tej wiedzy tajemnej by odnieść stuprocentowy sukces. Jakkolwiek wątpliwą wymówką by to nie było, przyznać jednak muszę, że nigdy nie potkałem dziewczyny, która spodobałaby mi się na tyle bym nie uznał tego za dziecinne zauroczenie, choć było kilka, do których miałem słabość.

Skręciłem z chodnika i poszedłem skrótem przez małe osiedle. Kobieta z psem żywo rozmawiała przez telefon, gdy ten oddawał się węszeniu z równą zapalczywością jak jego pani klnięciu na szefa. W ludziach jest tyle nienawiści…

W gimnazjum pałałem sympatią do niejakiej Zuzy, to jednak przez to, że była ładną dziewczyną, miłą dla wszystkich i czasem do mnie zagadywała. Wiecie serce młodego, nieśmiałego chłopaka, który raczej słucha rozmów innych niż sam je prowadzi, jest w stanie zabić mocniej dla jak mniemam każdej dziewczyny, która z własnej woli okaże mu nieco uwagi, nawet raz na jakiś czas. ,,Hej Kamil, co u ciebie?” – słysząc te słowa z ust ładnej, uśmiechniętej koleżanki, adrenalina osiągała apogeum, wraz ze stresem pojawiała się jednak sympatia i wdzięczność. Jak możecie się domyślić, nic z tego nie było, poza kilkoma bardzo nieśmiałymi fantazjami o związku, ale jakżeby inaczej miało to wyglądać. Nigdy nie byłem z tych otwartych i rozmownych, a zagadanie do kogoś równało się z przekroczeniem najniższego kręgu Piekieł. Byłem słaby.

Przeszedłem przez tory i stanąłem na przystanku tramwajowym. Jeszcze minuta nim przyjedzie. Pięknie wyliczone. Rozejrzałem się. Obok stała starsza pani, brodaty mężczyzna zapatrzony w telefon i dwie studentki. Bardzo ładne, wsłuchując się jednak w ich rozmowę, uśmiechnąłem się kwaśno pod nosem, ponieważ jak zwykle to bywało ich wulgarny język przekreślał dobre wrażenie, początkowo zbudowane przyjemnym wyglądem. Język jest wizytówką człowieka, a ja zawsze doceniałem tych, którzy zdają sobie z tego sprawę. Wygląd przyciąga, charakter zatrzymuje – święta prawda. Odwróciłem się, tracąc zainteresowanie. Tramwaj zamajaczył na miejskim horyzoncie jeden peron dalej.

W liceum wiele się nie zmieniło. Miałem co prawda grupkę swoich kolegów a w klasie generalnie wszyscy całkiem mnie lubili, wciąż jednak byłem na nizinach przystosowania społecznego, wiecznie nieśmiały i małomówny, chyba że w gronie zaufanych osób. W drugiej klasie doszła do nas pewna dziewczyna z innej szkoły i gdy ją zobaczyłem nie mogłem oderwać oczu. Kinga miała po prostu typ urody, który w specyficzny sposób działał na mnie pobudzająco, mimo, że obiektywnie nie była wcale ładniejsza od reszty. Wiecie o co mi chodzi, czasem ktoś ma w swojej twarzy to coś. Gdy pierwszego dnia, po lekcji wychowawczej gdzie ją przedstawiono, stała na korytarzu z dala od reszty czekając na następne zajęcia, zdecydowałem się podejść. Śmiejcie się, ale wymagało to całej mojej siły woli, a i tak było strasznie stresujące. Prawdę mówiąc stało to w całkowitej opozycji do mojego standardowego modelu zachowań, więc generalnie mógłbym być z siebie dumny. Zagadałem, przedstawiłem się i tak się poznaliśmy, potem zabrałem ją, by poznała innych. Czas mijał, a ja zakochiwałem się coraz bardziej. Gdy trzeba się było budzić rano, nie czułem zmęczenia jak to miało zwykle miejsce, tylko cieszyłem się, pełen energii myśląc o tym, że ją zobaczą. Każdego dnia starałem się być trochę lepszą wersją siebie i mimo, że szło powoli, wierzyłem, że kiedyś stanę się na tyle odważny by zrobić krok naprzód. To trwało jakiś rok. Ostatecznie jednak nie umiałem podjąć żadnego kroku by ją sobą zaciekawić. Z perspektywy czasu myślę że byłem za miły, za uprzejmy, nie droczyłem się z nią itd. Byłem nudny, mało tego bardzo niepewny siebie, co stanowiło mocny kontrast przy wielu chłopakach sportowcach, śmiejących się głośno na korytarzu. Ostatecznie jednak odkochałem się, ponieważ zauważyłem, że w gruncie rzeczy osobowość Kingi zauroczyła mnie z bardzo niebezpiecznego powodu - była moim odbiciem w ciele dziewczyny, z tą różnicą, że ona nawet nie próbowała z tym walczyć. Gdy bała się lekcji nie szła na nią, zamiast stawić czoła niezadowolonej nauczycielce. Gdy pojawiało się wyzwanie, wolała się schować. Gdy można było uniknąć pracy, robiła wszystko byle uciec. Była równie słaba jak ja, ale bez woli walki by to zmienić. Była tchórzem, z tą różnicą, że jej to najwyraźniej odpowiadało. Ściągnęłaby mnie na dno, choć może to marna wymówka. Wciąż byłem słaby.

Tramwaj w końcu przyjechał, a ja wsiadłem. tylko 3 przystanki - uśmiechnąłem się, na myśl w jak wygodnym miejscu przyszło mi wynajmować mieszkanie. Mieściło się ono w spokojnej okolicy, znajdującej się jednak 10 min pieszo od starówki i 15 od mojego wydziału. Stancję wynajmowałem wraz z trójką znajomych z mojego rodzinnego miasta, każdy jednak studiował co innego. Był przyszły ekonomista, pan kulturoznawca i jego dziewczyna aktorka. Wszedłem. Zamknięci w swoich pokojach, grali w gry i głośno się śmiali. Lubiłem ich, ale to nie był dzień w którym miałem ochotę rozmawiać, zacieśniać więzi i tym podobne. Odstawiłem torbę z zeszytami, skorzystałem z łazienki i wyszedłem. Zjem coś na mieście, a spacer po starówce dobrze mi zrobi. Będę miał czas pomyśleć. Znalazłem klucz, i już miałem zamknąć drzwi ale…

- Kamil! - drzwi od jednego z pokojów otworzyły się. Stał w nich Marcin - Wróciłeś?

- Tylko zostawić rzeczy - odparłem zdawkowo.

- Masz jeszcze zajęcia?

- Nie, ale nie chce mi się tu siedzieć, idę na miasto coś zjeść.

- Czaję... aaa, mogę iść z tobą? Nic dziś nie jadłem - uśmiechnął się pytająco.

Marcin był blondynem w okularach, lubującym się w grach. Był raczej leniwy, a ekonomię studiował z braku innego pomysłu, ale znaliśmy się od przedszkola, co w obecnej sytuacji czyniło go moim najlepszym przyjacielem.

- Jasne - odparłem - ale od razu, ok?

- Spoko, daj mi sekundę, tylko ubiorę buty - klęknął przed szafką i zaczął zawiązywać swoje granatowe adidasy.

Przyjaciel. To właściwie za dużo powiedziane. Najlepszy kolega owszem, ale przyjacielem powinien być ktoś komu w gruncie rzeczy nie wstydzimy się powierzać najgłębszych sekretów, czy płakać w jego obecności. Powinien wiedzieć o nas znacznie więcej niż inni i być z nami zżyty, również jak nikt inny, umiejąc rozmawiać na każdy ważny dla nas temat, oczywiście z wzajemnością. Tymczasem wiedział o mnie tylko trochę więcej niż reszta i mimo iż spędzaliśmy razem sporo czasu, nie byliśmy tak blisko jak moim zdaniem powinniśmy. Choć dobrze się z nim rozmawiało na proste tematy, o grach, memach itp., niestety szybko nudził się rozmową, co było dość mocno widać w jego mimice i mowie ciała, przez co człowiek nie chciał się przed nim otwierać i poruszać co ważniejszych tematów. Nie. Byłem swoim jedynym przyjacielem. Niemniej jednak miałem wielu kolegów, a on był mi z nich najbliższym.

- Gdzie pójdziemy? - spytał.

- Naleśnikarnia? - zasugerowałem.

- Oks - odpowiedział usatysfakcjonowany.

Idąc w stronę starówki rozmawialiśmy o tak zwanych pierdołach i śmialiśmy się. Generalnie zawsze uważałem small talk za strasznie naciągany i sztuczny twój, będący okropną stratą czasu, ale najbliższych znajomych z pewnością to nie dotyczyło. Gdybym umiał tak rozmawiać z innymi, byłoby  sto razy łatwiej. Niestety nigdy nie wiedziałem co powiedzieć poznając nieznajomych i, co gorsza, nieznajome - a tych idąc na studia poznaje się dość dużo. Niestety z ludźmi jest ten problem, że są nudni i mają nudne hobby. Może wymyślam, może to hipokryzja, ale przytłaczająca większość nie umie rozmawiać o ciekawych rzeczach, a zainteresowania (pomijając chlanie, wszak to studenci) sprowadzają się do podróży, jedzenia, gier i seriali. Nie, żeby było w tym coś złego, to naprawdę świetna sprawa, nie mniej jednak zaczyna być uciążliwe, gdy nikt nie ma nic innego do powiedzenia na trzecim spotkaniu z rzędu. Ma się wrażenie, że wszyscy ludzie są tacy sami.

- …no i ult poszedł na Yasuo, tą kurwę z mida i jakoś dobiliśmy, ale weź, godzina i dziesięć minut gierka. – Opowiadał Marcin – A w ogóle, jak było na zajęciach?

- Dobrze. Dowiedziałem się w końcu czym jest miłość – odparłem.

- Poznałeś kogoś? – spojrzał na mnie, uśmiechając się z błyskiem w oku. Poczciwy Marcin, zawsze dobrze mi życzył, czego by o nim nie mówić.

- Nie w tym sensie – zaśmiałem się – Na zajęciach doktor powiedział, że miłość to tak naprawdę oksytocyna, dopamina i serotonina w bardzo dużej dawce. To w ogóle strasznie ciekawe, że wszystkie emoc…

- No tak, tak, bardzo ciekawe – przerwał mi nagle – szkoda tylko, że nie możesz tego wykorzystać w praktyce i ciągle nie masz dziewczyny.

Na te słowa spochmurniałem. Rzadko kiedy był tak dosadny, choć może to kwestia mojego przewrażliwienia. Chyba już zauważyliście, że jestem maszyną do narzekania? Na szczęście tylko w myślach.

- Mówiłem ci, że nie spotkałem nikogo, kto spodobałby mi się na tyle żeby… - zacząłem, ale ponownie mi przewał.

- Mówiłeś, mówiłeś, ale Kamil – podniósł głos – ty masz jakieś nierealistyczne wymagania!

- W przeciwieństwie do niektórych, nie zależy mi by przelecieć każdą co to ładniejszą dziewczynę, która się napatoczy - spuściłem wzrok. Zaczynałem być zły. Przeginał strunę, choć w głębi wiedziałem, że ma trochę racji.

- Nie mówię, żebyś brał byle co, ale jeśli przez jakieś dwadzieścia lat nikt nigdy nie zmieścił się w twoim standardzie, to może warto go obniżyć na tyle, by znalazła się w nim choć jedna osoba – jego wywód nabierał tempa – mówisz, że ma być mądra, ma być ładna, ma się zdrowo odżywiać, lubić teatr, prowadzić godzinne dyskusje na temat mechaniki kwantowej i neurobiologii, nie palić, nie przeklinać… Kamil! Szukasz dziewczyny, nie robota, którego możesz sam zaprogramować!

- Może i masz rację – spojrzałem na niego poirytowany – ale spójrz na mnie, każdego dnia wstaję o cholernej 5:00 rano, biorę zimny prysznic, ćwiczę, może nie ze spektakularnymi efektami ale jednak, czytam książki i to bynajmniej nie beletrystykę, tryharduję te studia na średnią 5.0, od półtora roku nie jem słodyczy, a na alkohol nawet nie spojrzę. Wciąż nie jestem idealny, każdego dnia jednak staram się jak mogę by się do takiego ideału zbliżyć i statystycznie rzecz biorąc gdzieś musi być dziewczyna, która choć trochę podziela ten sposób myślenia! – ,,zresztą jak którakolwiek miałaby się mną zainteresować gdybym tego nie robił?” dodałem w myślach.

- Może, ale możesz też jej nigdy nie spotkać – spojrzał mi w oczy – nie musisz się tym zadręczać, przecież wszyscy widzą, że się starasz.

- To wciąż za mało by…

- Boże! Ale ty jesteś niedowartościowany… Nie widzisz, że już dawno przestałeś być przeciętną osobą? Wielu by to wystarczyło, ale nie, ty musisz być nie wiadomo jak niesamowity i dzień u dnia katujesz się coraz bardziej by sprostać swoim nierealnym oczekiwaniom wobec siebie. Najgorsze jednak jest w tym to, że im więcej oczekujesz od siebie, a mam wrażenie, że oczekiwania ciągle rosną, tym więcej oczekujesz od swojej potencjalnej dziewczyny. Tym sposobem zawsze będziesz sam!

Zamurowało mnie i przez chwilę nic nie mówiłem. Nie sądziłem, że Marcin jest zdolny do tak  głębokiej refleksji. Mało tego, dość dobrze podsumował mój profil psychologiczny, z którym z dużym trudem, ale musiałem się zgodzić. Zrobiło mi się przykro. Wciąż byłem niedowartościowanym chłopcem, który desperacko starał się podwyższyć swoją wartość na każdej możliwej płaszczyźnie życia, a mimo to wciąż czuł się gorszy. Ponadto nie odpowiadały mu dziewczyny, w których widział choć cząstkę swojej słabości. Czyżby słynna psychologiczna projekcja?

- To niby kogo mam wybrać? Na siłę kogoś, kto mi się nie podoba? – spytałem przygaszonym głosem.

- Mówiłeś, że macie dużo ładnych dziewczyn – uśmiechnął się pokrzepiająco, czując że trochę się zapędził. Nie trzeba wiele czasu by zauważyć, że jestem wrażliwy. Zbyt wrażliwy. Pizda – przyznajcie, że tak pomyśleliście.

- A co mi po wyglądzie, jak w głowie pusto…

- Ok, ale nie wszyscy ludzie to idioci. Ja może tak – wyszczerzył zęby – ale nie wszyscy. Na pewno znasz co najmniej jedną w miarę ładną dziewczynę, która  coś sobą reprezentuje i nie mów mi, że się mylę.

- Noo… - zawahałem się – jest jedna…

- A widzisz, widzisz?! To ta, umm… Kasia? Albo Zuza? O nich mi chyba kiedyś coś mówiłeś.

- Są ok, ale to nie te. Mówię o Basi – wypowiadając jej imię, jej obraz natychmiast skrystalizował się w mojej wyobraźni. Była ładna. Nie miss, ale dla mnie wciąż wspaniała. Zwłaszcza gdy się uśmiechała.

- No to zaproś ją gdzieś. Na kawę, pizze… nawet do tej naleśnikarni do której idziemy, no gdziekolwiek.

- Wiesz, że ja nie umiem w takie rzeczy...

- Bzdura! Taki samorozwojowiec udaje pewniaczka na prawo i lewo i niby nie umie zaprosić dziewczyny? Ha! Podchodzisz, pytasz się, czy jest wolna wieczorem i czy ma ochotę na kawę. Zgodzi się lub nie, a jak nie to proponujesz inny termin. Jeśli znowu się nie zgodzi to pytasz czy może ona jakiś zaproponuje, a jak powie, że nie ma czasu to odpuszczasz, ale nic nie tracisz! – żywo kiwał głową.

- Noo… - zawahałem się.

- Obiecaj, że spróbujesz… Nie, lepiej! – poprawił się – Obiecaj, że zrobisz to jutro. Bo w innym wypadku, będziesz się czaił i czaił. Obiecaj, że jutro.

Chwilę zwlekałem z odpowiedzią. Czegokolwiek bym w życiu nie robił, zawsze starałem się przeanalizować wszystko jak to tylko możliwe i zaplanować najlepszy możliwy scenariusz lub strategię. Niestety przez ogromną ilość zmiennych do uwzględnienia, pomijając równie wielką ilość czasu potrzebną na przemyślenie wszystkiego, czyniło mnie to człowiekiem wręcz skrajnie ambiwalentnym – nigdy nie mogłem się zdecydować, a półśrodki mnie nie zadowalały. Byłem niepewnym siebie perfekcjonistą i czegokolwiek bym nie robił to się chyba nie mogło zmienić. Mimo to Marcin miał rację. Muszę coś postanowić i trzymać się tego, nie myśląc za dużo. Zawsze myślałem za dużo. Czas to zmienić.

- Dobra. Obiecuję. Jutro podejdę do niej i zapytam czy pójdzie ze mną na kawę. – westchnąłem jak bym wcześniej wstrzymał powietrze.

- No i to ja rozumiem! – wyszczerzył zęby i poklepał mnie po ramieniu. Wiedział, że nie złamię obietnicy. Miałem wszystko swój honor.

- Ale co jak będzie stała z innymi – zacząłem się niepokoić – albo zacznę się jąkać, lub zapomnę czegoś…

- Spytaj czy możesz ją na chwilę pożyczyć i weź ją na bok, a jak zaczniesz robić z siebie idiotę to cóż, niektóre uważają, że słooodkie – zrobił wielkie oczy okraszone zabawną miną – gdy facet się przy nich stresuje. Będzie dobrze. Najwyżej się nie uda i chuj z tym, wtedy robisz tak z kolejną.

Przed nami ukazał się szyld restauracji. Nim weszliśmy przystanąłem jeszcze na chwilę i spojrzałem na niego z wdzięcznością.

- Wiesz, że jesteś okropny? – zrobiłem urażoną minę.

- Wiem, he he – zaśmiał się, rozumiejąc – Ale ktoś musi cię popchnąć do przodu. Zawsze za dużo myślisz i za bardzo się cackasz, jak mała dziewczynka!

Popatrzyłem na niego.

- Śmieć.

- Frajer.

Wyszczerzyliśmy się do siebie i weszliśmy do środka. Tego dnia rzeczywiście mógłbym nazwać go przyjacielem.

 

c.d.n.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Kamil Heck

#studia


Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach