Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





W cieniu celibatu VI

              Po chwilach uniesienia ojciec Gotfrey usiadł w biurze parafialnym. Co prędzej podjął pergamin i wypisał na nim pismo. Dotyczyło ono oskarżeń uwięzionej dwójki oraz ich wątpliwej przyszłości. Gotów był już nawyknąć do swoich słabości oraz do nikczemnych czynów jakie nie raz zdarzało mu się spełniać by folgować namiętnościom. Owe przyzwyczajenia nie ćmiły jednak sumienia- szczątkowego, ale jednak. Zakonnik doskonale wiedział jak wyglądają sądy świeckie. Te z Tuluzy nie należały do wyjątku. Brutalność, tortury oraz niesprawiedliwe wyroki najczęściej ferujące śmierć były na porządku dziennym. By czymkolwiek zająć tlące się wyrzuty sumienia zakonnik wypisał polecenie nieszczęsnych sądowi inkwizycyjnemu, znanego z delikatniejszego prowadzenia spraw.

W czasie gdy biuro parafialne na chwilę stało się miejscem dobroczynności, brat Raul opędzał od uciążliwych myśli. W boju owym przegrywał. Każda godzina wyprowadzała coraz trudniejsze do pokonania kohorty przeczuć, namiętności i wspomnień. Pomoc przyszła niespodziewanie. Przed siedzącym a pieńku nieopodal kościoła mnichem wyrósł tęgiej budowy sołtys.

- Proszę księdza! Mam poselstwo z Papoul! - wydyszał machając pomiętym papierem pozbawionym tuby oraz znaków.

- Poselstwo? Tak nie wygląda poselstwo.

Goniec wziął je ze stołu tamtejszego proboszcza zanim zdążył je zapieczętować - tłumaczył przejęty chłop - tam stało się coś złego...

Młody Raul wziął od sołtysa pismo i odprawił go ręką. Rzeczywiście. Coś złego. Pismo w mgnieniu oka rozwiało zmartwienia ostatnich godzin. Wynikało z niego bezsprzecznie, że ów proboszcz uznał nauki mistrzów katarskich i przyłączył się do owej gorszącej sekty. List ten był dowodem jego zdrady Kościoła, dowodem niepodważalnym. Ktoś, kto skradł mu go z biurka musiał być tyleż sprytny co odważny bo wyraźnie widać było nazwisko adresata owych diabelskich słów oraz miejsce ich przyszłego spotkania. Nie było rady. Trzeba było zdać natychmiast sprawę ojcu Gotfreyowi i czym prędzej wyruszyć do Papoul celem ocalenia wiernych, jeśli jeszcze były na to w ogóle szanse. Czym prędzej nakazał młodzieniec szykować wóz zaprzężony we dwa konie. Pognał także do starszego opowiedzieć mu co zaszło. Niewiele trzeba było czekać by Gotfrey zrozumiał doniosłość chwili. We trzy pacierze siedzieli już na krytym wozie. Stary ni myślał jednak porzucić swojego zamysłu, który za sprawą Aline szedł tak pomyślnie. Dziewczyna ruszyła więc z nimi. Taką konieczność tłumaczył Raulowi względami jej bezpieczeństwa oraz koniecznością trzymania jej przy sobie mając na myśli przyszły zakon dla dziewki. Służce parafialnej nakazał mieć na wszystko baczenie, zwłaszcza na to kto przyjedzie po więźniów. Zobligował ją także zdania obszernej relacji że wszystkiego co się tu wydarzy pod ich nieobecność. Tak więc ruszono. Stary wiedział, że jego obecność będzie hamowała zapędy brata Raula oraz ograniczy możliwości Alinę więc na krańcu wozu ułożył się do snu na worach po kapuście. Niewiele musiał kłamać o swoim zmęczeniu, wiek wszak już nie ten a ostatnio nie oszczędzał się nazbyt.

      Raul powoził. Przed nimi były najmniej dwa dni drogi. Wóz jęczał na koleinach, konie stękały opisując trud wleczenia wozu po nierównej drodze. Młódź milczała. Starszy zakonnik z ciekawości chciał podsłuchiwać ale ich nieśmiałe milczenie szybko go znużyło. Aline, już doprowadzona do porządku grała swoją rolę przykładnie. Siedziała w na granicy pola widzenia woźnicy. Minę przybrała niewiniątka, jasne kędziory puściła jednym ramieniem by kryły niezdarnie lewą pierś niby to nieśmiało ukazującą się spod sukni. Bose nóżki podkuliła by lepiej eksponować kształt kolan. To wszystko wyglądało niewinnie, skromnie i pięknie ale w sednie było groźna bronią. Raul uporczywie gapił się na drogę. Póki myśli jego krążyły wokół mieszkańców Papoul, wokoło tego cóż im może owa herezja wyczynić był bezpieczny. Wtedy, gdy jego umysł był najbardziej płodny w rozliczne pomysły pomocy nieszczęsnym Aline zaatakowała:

- Wybacz mi proszę, ojcze, ale słyszałam po co jedziemy. Słyszałam Wasza rozmowę. Co jest złego w tych Katarach?

- Jakże to? Nie wiesz?

- A skąd mam to wiedzieć, nic poza parafią moja świata nie widziałam. - co prawdą oczywistą było. Tutaj także kryła się cicha nadzieja dziewczyny, że obaj zakonnicy albo ów obiecany zakon da jej możliwości zobaczenia czegokolwiek więcej.

- No tak, rozumiem - zganił sam siebie w myślach i mimowolnie spojrzał na nią. To co zobaczył zmroziło go i rozgrzało do szczętu. Ponownie poczuł pulsowanie w kroczu, ponownie dzika, nieludzka żądza targnęła nim.

- To dlaczego? - naciskała.

- Bo występują przeciwko wszystkiemu cośmy zbudowali. Nie uznają władzy, a ta jest wszakże potrzebna. Bo godzą w świętości kościelne, w rodzinę.

- Władza zabija ludzi. Nie wiem co to są świętości kościelne. I nie rozumiem jak można godzić w rodzinę.

- Dużo tłumaczyć...- zamyślił się chwilę nie wiedząc jak objaśnić jej rzeczy tak proste a tak dla niej niepojęte - władza zabija, czasem się myli, ale jest potrzebna. Bez niej nie ma celu. O Kościele mówić z tobą nie chcę. A rodzina.. uważ, oni sądzą że płodzenie jest szatańskie więc opowiadają się przeciwko małżeństwu.

- Ja chyba też nie chcę być żoną. - przyglądała się czujnie.

- Nie?

- Nie nadawałbym się.

- Ee tam.. Każda się nadaje.

- Ja nie. Chociaż to ci mi zrobiono. To strasznie nieprzyjemne. Nie chcę znowu i już.

- To inna sprawa - tłumaczył- gdyby się to działo podług twojej woli byłoby inaczej, lepiej.

- Myśli ojciec?

- Wiem to - rzekł pewniej.

- Przecież ojcu nie wolno mieć kobiety, skąd ojciec wie? - spojrzał się na nią ostrym wzrokiem gdy owo bezczelne pytanie wybrzmiało ale jej widok ponownie zwiódł jego myśli, które po raz raz kolejny były niebezpiecznie blisko zdemaskowania słodkiego niebezpieczeństwa.

- Czytałem. O Jerozolimie też wiele wiem a nigdy tam nie byłem. Jak pójdziesz do tego zakonu to zobaczysz o co mi idzie.



    Milczała. Przyglądała się mu. Widziała jak co jakiś czas zerkał w jej stronę. Im bardziej się opierał tym bardziej chciała go skusić. Łączyła więc przyjemne z pożytecznym posuwając się coraz dalej. Przysiadła się doń. Widziała, że powożenie nie było jego mocną stroną. Jeśli ojciec Gotfrey mówił prawdę i to dziedzic bogatego domu to pewnikiem świeżo pojął ta umiejętność. Przejęła więc wodze by go instruować. Zasiadła na centralnej części kozła, nogi wzięła w rozkrok, niczym chłop. Z jej ponętnych ud zlewała się suknia szczelnie kryjąc kształt. Zarysu jednak ukryć się nie dało. Młodzian ani myślał uczyć się powożenia, choć jego nauczycielka bardzo rozwodziła się nad technikami owej czynności. Niewinnie wracała mu uwagę na ową pozycję nóg, która, co z prawdą się nie mija, zapewnia pewniejszy siad a za tym władzę nad zwierzętami. Nacisk kładła na proste plecy, silny chwyt lejców. Wszytko to pierwej na sobie pokazywała doskonale wyznając się na męczarniach jakie ojciec Raul przeżywał. Była świadoma, że widział ją nagą, teraz, mimo odzienia nie mniej nań działała. W końcu zamienili się miejscami. Delikatnie dotykając odpowiednich partii jego ciała formowała odpowiednią do powożenia pozycję. Ulegał jej modląc się by nieopatrznie nie trafiła ręką jego nabrzmiałej męskości, która nie wiedzieć czemu nie przejęła jeszcze nad nim kontroli. W takim stanie niedoli zostawiła go, twierdząc że jutro coś jeszcze do nauk doda.

     Tak noc zachodzić poczęła. Wóz zatrzymali pod wierzbą chylącą się nad dość obszernym strumieniem. Młodzi zmęczeni byli całodniową podróżą. Szybko Gotfrey, przebudzony sprawił mięso nad ogniem i nakazał im kłaść się celem odpoczynku. On sam, jako że wyspany objął pierwsze straże. Odczekał dłużącą się strasznie godzinę by przebudzić Aline. Wypytał się jej czy coś w dzień się działo i czy już udało się spełnić zamysł. Zniechęcony odpowiedzią odszedł od niej. Ta wstała. W cieniach nocy, skąpana w blasku ognia wyglądała zjawiskowo. Szczęściem mnich nie patrzył w jej stronę. Słyszało dziewczę szelest strumyka. Poszła tam zmyć z siebie trudy całego dnia. Stary został przy wozie, co dokładnie sprawdziła upewniając się, czy nie czeka ją kolejna z nim przygoda. Gdy tak, jako nimfa wodna zażywała kąpieli ojciec Gotfrey dostrzegł jej ubytek. Zrozumiał też co się dzieje i uznał, że to także dobra okazja by zadziałać. Usiadł przy wozie obok śpiącego. Jął udawać głośne chrapanie. Tak natarczywie hałasował że Raul się zbudził. Spojrzeli na siebie.

- Gdzie dziewka? - sapnął stary.

- Nie wiem, razem się kładliśmy. Zbiegła?

- Wątpię. Patrz! Tam strumień. - ukazał młodemu. Idź, zobacz tam a ja na pole znajdę.

Tak też zrobili. Niedługo było trzeba czekać na rezultaty tej decyzji. Naga dziewczyna siedziała na kamieniu. Nie miała pojęcia że jest obserwowana. Schła już a dookoła niej rozłożone były jej wilgotne przyodziewki. Raul zamarł. Wcześniej widział ją w stanie opłakanym, brudną, zgwałconą, zapłakaną..teraz była inna. Twarz nie zdradzała żadnych emocji, srebrzył ją księżyc. Mokre włosy odsłaniały nieskazitelnie, delikatne plecy. Niżej, skryte musiały być piersi. Wiedział, że były pokaźne, ale jak usytuowanie na głazie uniemożliwiało ich dostrzeżenie. Nogi czubkami palców dotykały wartkiego strumienia. Poruszała nimi jakby bawiła się z falą. Drgnęła. Zmieniła pozycję. Była teraz doń zupełnie tyłem. Wstała i weszła cichutko do wody. Krągłość pośladków nie miała sobie równej. Owal bioder kusił nieziemsko. Pod pośladkami a pieszy udami znad było kształt łona. Kształt jedynie, bo niestety nic skrywała detale. Bóg tylko wie jak teraz jej pragnął. Trącał się nieznacznie po sterczącym kroczu. Męskość pulsowała mu bezustannie, w ustach zaschło. Przysiadła w owej płytkiej wodzie. Przyglądała się czemuś chyba po drugiej stronie strumienia. Nie wiedziała, że sama także była obiektem zainteresowania. Teraz jej pośladki stanowiły mu cały świat. Nie był w stanie zorientować się, że tuż obok czaił się ojciec Gotfrey.

- Ciiicho! - chwycił stary młodego za twarz, by nie wydał dźwięku, który mógłby spłoszyć owo dziwo - mam cię!

- Ale ja...

- Cicho. Ja wszystko rozumiem, mam wszak oczy. Słuchaj mnie tedy uważnie. Ślubu nie łamiesz patrząc. To stworzenie boże. Zobacz jaka...

- Piękna - dokończył wbrew woli młodzieniec a Gotfrey wypuścił go z żelaznego uścisku.

- Właśnie. Czy nie po to ja stworzono by podziwiać?

- Ale tymi podziwiać... - odrzekł smutnym głosem.

- Może i tylko. Nie wytrzymasz tak długo. Idź do obozu. Ja chwilę popatrzę a ty... Ty wiesz co masz zrobić.

- Wiem co chcę zrobić. Ale nie powinienem.

- Dostaniesz rozgrzeszenie - rzekł odprawiając chłopaka.



Sam został śmiejąc się w duszy. Młody wszak zaspokoi się namiastką jedynie, wstrętnym czynem onanisty. Gdy Raul odszedł dość daleko Gotfryd wyszedł z ukrycia.

- Jesteś genialna - szepnął ku niej.

- Na Boga! - krzyknęła przestraszona.

- No, już nie udawaj, maleńka i broń boże, nie okrywaj się. Posłuchała, puściła ręce wzdłuż tułowia. Stali tak chwilę. Sycił się widokiem. była niczym bogini rzeki. Już się zbyt nie krył ze swoimi chuciami. Wyjął go zza połów habitu. Onanizował się. Dziewczyna chwilę stała nieruchomo. Doskonale wyczuła moment gdy zażyczył sobie aktywności. Zmysłowo, poruszając biodrami, podeszła do niego i kucnęła rozsuwając nogi. Jej nagie rozwarte łono wyglądało nader apetycznie. Bez większych ceregieli przyjęła go do ust. Jęczał z rozkoszy. Pracowała całą sobą, chwyciła go za rękę. Dla efektu położyła na swojej piersi. Brała go głęboko lub płytko, reagowała na jęki, drgania jego lubieżnego ciała. Znała się na tym chyba nawet to lubiła. Ciało było jej jedyną walutą, jedynym atutem. Marzyła, że z czasem, edukacja zakonna to zmieni. Tymczasem jednak musiała być przydatna. I była. Gotfrey jęczał z rozkoszy, chciał przerwać i zakosztować innych jej wdzięków wiedziała o tym i nie miała na to najmniejszej ochoty. Była wszakże po orzeźwiającej kąpiel. Podniosła więc wzrok, spojrzała mu w oczy.

- Ojcze ja chyba zaczęłam to lubić. Wiem, że to niedobrze, ale jesteś dobrym człowiekiem, nie słyszałeś Ines, która jest mi bliską. Szkoda że jesteś zakonnikiem... - przerwała zajmując usta czym innym. - bo chyba bym mogła z tobą zostać...

- Ssij! - warknął - już! - naparł na prześliczną twarzyczkę targając piękne, ledwo ułożone włosy. Poruszał biodrami jakby dostawał się wprost do jej kobiecości. Płaciła tą cenę z pewnego rodzaju lubością. Cicho marzyła, za uda się jej uzależnić lubieżnego mnicha od swoich wdzięków. Była przekonana, że niejedna jeszcze ładnie jego ofiarą. Dlatego wiedziała też, że musi być dobra, najlepsza. Miała przecież doskonałe warunki do tego by być niepokonaną.

- Zrób to..- szepnęła gdy dostrzegła ,że dopięła swego. Poruszał nim rytmicznie przed jej delikatną twarzyczką. W końcu wystrzelił. Mnich jęknął głośno a strumień białego nasienia skropił jej piersi i lico.

Tak sprawiona wstała. Dała mu obejrzeć swoje dzieło. Oglądał wyzuty z sił.

- Czy ty wiesz...- zająknął się - że on cię widział?

- Domyśliłam się z twoich słów - odrzekła cicho ocierając krople nasienia z twarzy i piersi. Robiąc to parzyła wprost na Gotfreya.

- Pewnie teraz nie może zasnąć - zaśmiał się sapiąc.

- Pewnie chciałby być na twoim miejscu - rzekła przeciągle chwytając dłoń mnicha i umieszczając ja na swoim kroczu. Bogowie świadkami, że jeśli był by w stanie , rzuciłby się na nią ponownie. - służę kiedy chcesz - odrzekła z uśmiechem i odwróciła się. Zakrywała ponętnie ciało zupełnie już nie dbając o mnicha, który z ledwością powlókł się do obozu.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Chudy-Literat

Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach