Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Dwie siostry

Anglia 1878 Kornwalia

  Tętent kopyt narastał. Dwie drużyny dosiadające koni nacierały na siebie. Woolwich w czerwonych kombinezonach oraz Spurs w białych.

  Rywalizacja między lokalnymi drużynami, rozciągała się jednak poza boisko do gry w polo. Wzajemne sąsiedzkie niesnaski, często kończyły się rękoczynami w knajpach lub w ostateczności na pojedynkach, gdy w grę wchodziły zatargi dżentelmeńskie. Rywalizowali wszyscy i wszędzie. Na każdym polu. Niektórzy nawet nie pamiętali kiedy ta vendetta się zaczęła, a końca nie było widać. Rodziny z pokolenia na pokolenie przekazywały nienawiść do rywali zza miedzy. Na szczęście krwawe spory należały już do przeszłości. Dziś sport był najlepszym rozwiązaniem na buzującą energię.

  Wśród tych wszystkich sporów zdarzały się i osoby rozsądne. Między innymi dwie siostry. Starsza nazywała się Margaret. Była klasyczną rudą pięknością z wysp brytyjskich, przyjemnie zaokrąglona i nieco wyższa niż przeciętne kobiety. Biła od niej pewność siebie, gdy jeździła konno, ale nie mogła nigdy odnaleźć tej samej odwagi w kontaktach z mężczyznami, choć piękna, wciąż pozostawała zielona w sprawach łóżkowych, a jej dotychczasowe schadzki, zazwyczaj kończyły się katastrofami. Jej młodsza siostra miała większe powodzenie. Lizzie, bo tak ją nazywano, była drobna, jasnowłosa i bardzo często zadawała się chłopakami, gdy jako dziecko wymykała się uwadze rodziców i starszej siostry. Dziś już jednak nie była dzieckiem. Urody wiecznie zazdrościła ładniejszej Margaret, ale nauczyła się uwodzić mężczyzn, gdy jako kobieta potrafiła uderzyć we właściwe tony. Umiała z nimi rozmawiać i wiedziała do czego służy jej ciało, gdy idzie o uwodzenie. Mimo pewnych różnic między nimi, obie biegły spóźnione w stronę boiska do gry w polo. Nie interesowało je widowisko sportowe, ani kto wygrywa, ani nawet o co tam w ogóle chodzi. Zmierzały tam z jednego powodu. Do drużyny najczęściej wybierano najprzystojniejszych młodzieńców i tych, którzy są wystarczająco sili, by nie dać się przeciwnikowi. Potrzeba przewyższenia przeciwnika przekładała się nawet na atrakcyjność zawodników. Dziewczęta dziękowały w duchu za ten element rywalizacji. Było na co popatrzeć. Nie były fankami sportu, zwłaszcza Margaret, która kochała konie, ale opięte mocne mięśnie zawodników dosiadających rumaków szybko rozwiewały wątpliwości. Gdy dotarły na miejsce, rozgrywka trwała już w najlepsze. Ich faworyci w czerwonych kombinezonach poruszali się na koniach z niebywała gracją, wyraźnie też lepiej radzili sobie ze zgraniem drużynowym. Zawodnicy ubrani na biało raczej skupiali się na utrudnieniu gry przeciwnikom, niekiedy w brutalny sposób. Sport to zdrowie.

   Lizzie nigdy nie przyznawała się siostrze, ale właśnie twarde, męskie pojedynki podniecały ją najbardziej. Zwłaszcza, gdy ścierali się najładniejsi chłopcy z okolic. Obie siostry co jakiś czas popiskiwały wraz z innymi kobietami, gdy któryś z bohaterów rozgrywki przejechał obok kiwając ręką lub popisując się umiejętnościami jeździeckimi. Młodsza z dziewcząt nie mogła wprost przestać przebierać nogami. Drżała za każdym razem, gdy robiło się ostro na boisku. Czuła jak gorąca fala rozpływa się jej w podbrzuszu, widząc buzujących testosteronem młodzieńców. Wiedziała, że będzie miała o czym myśleć, gdy podczas kąpieli znów zapomni się i wyjdzie pomarszczona jak wygnieciona tkanina.

   Margaret wprost pożerała wzrokiem kapitana drużyny Woolwich, który był niemal zjednoczony ze swoim koniem ciałem i duchem. Jego umiejętności walnie przyczyniły się do powiększania przewagi jego teamu i ostatecznie zwycięstwa. Rudowłosa dziewczyna wyciągała szyję, by tylko zobaczyć swojego ulubieńca pośród tłumu wielbicieli. Marzyła by móc się do niego zbliżyć, poczuć jak pachnie, dotknąć go. Wiedziała, że na tym jej fantazje się nie skończą. Chciała być tą która podbiegnie do niego i pogratuluje mu pocałunkiem, delikatną pieszczotą. Nie miała jednak szans. Jej nieśmiałość była przeszkodą nie do pokonania.

Kibice czerwonych wrzeszczeli z radości, biali milczeli rozczarowani, ale honorowo oddali szacunek rywalom.

Tradycja nakazywała, by obie drużyny w ramach łagodzenia sporu, spotkały się na wieczornej potańcówce, gdzie zwyczajowo zwycięscy dogryzali pokonanym, by ostatecznie wspólnie popić się, a czasem nawet pobić, gdy atmosfera zagęszczała się wystarczająco intensywnie.

Dziewczęta miały ogromną ochotę dostać się na wieczorne przyjęcie, ale niestety nie miały nikogo, z kim mogłyby się tam wybrać. Margaret jednak nie chciała dać za wygraną. Poczekała aż wszyscy kibice rozejdą się, a zawodnicy udadzą się do pobliskiego kompleksu, gdzie mogli się przebrać i zażyć kąpieli. Margaret znała to miejsce doskonale, znajdowało się niedaleko stajni, gdzie codziennie pracowała wśród koni. Wielokrotnie wymykała się do kompleksu łaziennego, by zmyć z siebie zapach konia. Czasami nawet, gdy coś ją podkusiło, zaglądała do męskiej części budynku. Kiedyś jedna ze starszych dziewczyn, pokazała jej korytarz w ścianie, w którym umieszczono rury. Dzięki niemu mogła zupełnie po kryjomu przejść do męskiej części, gdzie powinni znajdować się zawodnicy po rozgrywce.

Margaret wiedziała, że nie może przepuścić okazji. Śledziła z daleka kapitana drużyny i czekała na odpowiedni moment do wślizgnięcia się do ukrytego korytarza. Liczyła w duchu, że jej stałe miejsce obserwacyjne będzie znajdować się wystarczająco blisko jej ulubionego jeźdźca. Miała nadzieję, że uda jej się oglądnąć go nago. By chociaż tu nie zostawić pola do popisu tylko dla wyobraźni.

Gdy szła korytarze słyszała coraz wyraźniej rozbawione głosy chłopaków, którzy korzystali z przyjemności jakie dawała ciepła woda, po wysiłku fizycznym. Była już niemal na miejscu. Przy wielkiej desce podtrzymującej strop budynku, w ścianie łaźni była wyraźna przerw, przez którą z ciemnej przestrzeni korytarza dziewczyna mogła bezkarnie i bezczelnie zaglądać i oglądać wszystko na tyle, na ile pozwalała szczelina. Modliła się już niemal, aby tylko on był na miejscu. Cała sytuacja podniecała ją i bawiła jednocześnie. Podglądała nieświadomych mężczyzn, którzy co jakiś czas migali swoimi wysportowanymi ciałami, mokrymi od pary. Postanowiła w duchu, ze zaprosi tu kiedyś Lizzie, ale szybko przestała myśleć o czymkolwiek, gdy na wprost jej stanowiska wyłonił się półnagi młodzieniec, w którym rozpoznała kapitana drużyny, tak doskonale dosiadającego konia. Natychmiast ugięły się pod nią kolana. Zapragnęła by dosiadł ją i nigdy nie przestawał ujeżdżać. Oparła się plecami o ścianę, co nie było trudne w ciasnym korytarzu i… widziała, widziała doskonale Jego! Był cudowny, jego smukłe ciało nie było takie jak u pozostałych zawodników. Nie był mięśniakiem. To był jeździec. Jasne lekko pofalowane włosy zmieniły nieco barwę, przez wilgotność, ale Margaret od razu rozpoznała jego łagodną twarz. Na biodrach miał przewieszony ręcznik, który nie pozwolił podziwiać go w całej okazałości, ale dziewczyna nie czekała długo. Młodzieniec zrzucił ręcznik i zbliżył się ku szczelinie. Dziewczyna oddychała coraz szybciej, serce zabiło jej tak, że słyszała je lepiej niż powoli cichnące głosy pozostałych chłopców. Jej wymarzony stał teraz przed nią całkiem nagi i rozmasowywał obolałe i posiniaczone ciało, które lśniło od wilgotności i maści, którą wcierał w zmęczone mięśnie. Zdawało się, że są tam sami. Nie było już słychać nikogo, każdy spieszył się, by szykować się na wieczorną potańcówkę. Kapitan został sam. Z Margaret.

Dziewczyna chyba instynktownie sięgnęła dłonią pod spódnicę. Sama nie panowała nad sobą, widok nagiego mężczyzny i to najpiękniejszego na świecie, był jak zapalnik. Nie wiedziała co się z nią zaraz stanie. Dotknęła się między nogami i z ogromnym trudem powstrzymała się od westchnięcia, bardzo głośnego. Drugą ręką odruchowo chwyciła się za usta. Młodzieniec nadal masował siniaki na udach i boku, a Margaret dotykała się podziwiając nieznane jej dotąd fragmenty anatomii, jak i własne reakcje, które wstrząsały nią raz po raz. Obserwowała zamglonymi oczami, jak wilgotne dłonie chłopaka błądzą w okolicach jego krocza. Dotąd niezbyt śmiało, ale coraz częściej zerkała w stronę męskości. Wciąż dotykając się delikatnie wytężyła wzrok, by ujrzeć, jak młodzieniec unosi rękę w górę i w dół obejmując członka w dłoni. Robił to powoli i Margaret widziała, jak pod wpływem jego ruchów, penis pęcznieje i wydłuża się. Zafascynowana kolejną nieznanym, ale dziwnie przyjemnym i dzikim widokiem, przyspieszyła pieszczoty własnego ciała, wciąż wbijając wzrok w dogadzającego dobie chłopaka. Czuła nieznane zupełnie prądy biegające od nóg do uszu i z powrotem, oddech stał się nieregularny i zgrany wyłącznie z ruchami palców, które zaciskała lekko na łechtaczce wprawiając ją w kolisty ruch. Przestała widzieć cokolwiek. Ciało wyginało ją na wszystkie strony. Położyła się wreszcie. Tracąc z oczu swojego wymarzonego chłopca, ale nadal marzyła o nim. Pragnęła być blisko, poczuć jego męskość w sobie. Wkładała palce coraz głębiej, ignorując ból jaki zazwyczaj towarzyszył jej przy tych praktykach. Wciąż zwiększała intensywność pieszczot, jęczała nawet cicho, nie bacząc nawet czy ją usłyszy czy nie. Teraz nawet jakaś jej część nawet chciała by ją odnalazł i dosiadł bez opamiętania. Margaret nie poznawała siebie, oddała się zupełnie nowej przyjemności. Czuła jak odpływa całkowicie. Zamknęła oczy i przez moment nie istniało nic, poza rozkoszą.

   Czas od tamtego momentu upłynął niespodziewanie szybko. Gdy pozbierała się wreszcie, jak pijana poszła w kierunku stajni, by móc wrócić do domu konno. Wkroczyła za drewniane wrota, by po cichu wymknąć się na swoim źrebcu. Zobaczyła kątem oka, że w boksie obok stoi koń, którym bez wątpienia był rumak kapitana drużyny. Natychmiast poczerwieniała na myśl o nim i znów się rozmarzyła. Obudził ją jednak dość rozbawiony głos.

- Mogę w czymś panience pomóc, panno?

- Marg… - Dziewczyna obracając się nie dokończyła słowa. To był on. Ale w ubraniu. – aaaaaa…aaaaret. Znaczy… Margaret, jestem Margaret. – Zawstydzona spuściła wzrok i nie wiedziała co ma zrobić z rękami, które próbowała schować do nieistniejących kieszeni.

- Emmet – odpowiedział blondyn. Jego piwne oczy błyszczały od inteligencji, ale było w nim coś z łobuza. Lub szydercy.

Margaret nie mogła dobyć głosu.

- Wybiera się panienka, gdzieś konkretnie? Może w tym samym kierunku co ja, taka kobieta z pewnością będzie dziś na wieczornej balandze. Mylę się? -

Margaret posmutniała szybko i pokręciła tylko głową, przypominając sobie o marnym losie.

Młodzieniec jednak szybko rozwiał jej czarne myśli.

- Wobec tego zechciej towarzyszyć mi. Jestem kapitanem Woolwich. Mówiąc krótko, mogę zabrać ze sobą kogo zechcę, nikt nie będzie pytać o zaproszenia. Zechciej mi towarzyszyć, Margaret . – Uśmiechnął się i podał jej rękę do uścisku.

Dziewczyna natychmiast ją chwyciła, ale jak poparzona cofnęła po chwili. Nieco speszona, wydobywała z siebie lękliwie słowo za słowem. – Jest jeszcze coś, moja siostra… ona też chętnie by poszła, a ja nie daruję sobie jeśli jej nie powiem, a ona by mnie zabiła i ja…

- Dobrze, dobrze. Margaret. Przybywajcie we dwie. Z pewnością wiecie gdzie. Będę na Ciebie czekał przez główną bramą o 20. Na Twoją siostrę też. Może nawet jej kogoś przyprowadzę dla niej. Bywaj! – Uścisnął jej dłoń jeszcze raz i lekko pocałował w policzek.

Margaret niemal osunęła się na ziemię siłą woli jednak utrzymała pion i pomachała rozanielona, gdy Emmet odjeżdżał na swoim koniu. Gdy doszła do siebie, wsiadła na swojego wierzchowca i ruszyła galopem do Lizzie, by oznajmić jej cudowne wieści.

Dziewczęta przejęte do granic możliwości wyszykowały się szybko i dotarły na miejsce. Od spotkania przy bramie do kolejnych atrakcji, od których aż kręciło się w głowie, były jak we śnie. Poznawały nowych ludzi. Przystojnych młodzieńców i ich partnerki. Lizzie nie mogła powstrzymać się od komentowania poszczególnych tyłków, gdy oddalały się z siostrą poplotkować. Upijały się też dość szybko, nie brakowało tu mężczyzn, którzy chętnie częstowali je winem lub słodkimi nalewkami. Zabawa trwałą w najlepsze. Lizzie postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza, wyszła więc na taras pałacu, gdzie świętowano wygraną. Było już dość późno.

- Zimno pani? - zagadnął męski głos . Lizzie obróciła się i zobaczyła jednego z zawodników, który tym razem elegancko ubrany miał jedynie niewielką czerwoną wstążkę w klapie fraka

- Może troszeczkę . – uśmiechnęła się delikatnie blondynka. Mężczyzna miał obcy akcent. Wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Szerokie ramiona, potężna klatka piersiowa i niezbyt kształtne nogi. Coś mi jednak mówiło, że jest doskonałym tancerzem. Włosy jego miały przedziwnie rudy kolor, marchewkowy wręcz. Twarz pokrywały gęste piegi, ale mimo

tego wyglądał jednak wojowniczo, nawet kiedy się uśmiechał.

Lizzie poczuła że robi się jej miękko w nogach. Był jednym z tych, którzy nie uciekali od brutalnej walki, widać po nim było, że jest zwinny ale i silny.

- Jestem Sven.- Ukłonił się jej lekko i okrył bez pytania kocem, który trzymał w ręku. Lizzie zrobiło się przyjemnie ciepło. Nie tylko przez materiał koca, ale dlatego, że Sven stanowczo dość objął ją i podprowadził w kierunku ukrytej w głębi ogrodu niewielkiej altanki. Usiedli razem. Lizzie wciąż była pod kocem, a on obejmował ją. Nie mówił wiele, gdy usiedli natychmiast pocałował ją bardzo powoli. Odpowiedziała mu. Całowali się długo,

- Czy mogę ogrzać się pod Twoim kocem? - zapytał, po czym nie czekając na odpowiedź wsunął się tuż obok Lizzie.

- Mogę Cię popieścić? – Zapytał cicho.

Dziewczyna nic nie mówiąc, ujęła jego rękę i położyła na swojej piersi. Dłoń miał szorstką, porośniętą sztywnymi włosami. Nachylił swoje usta i pocałował brodawkę, owiewając ją gorącym oddechem. Lizzie nie wytrzymała i wysapała mu do ucha.

- Podniecasz mnie, mam ochotę spełnić każde Twoje życzenie - to mówiąc rozpięła mu spodnie i błyskawicznie ściągnęła je do kolan.

- Masz wspaniałego penisa. Idealny, taki jak lubię - wsunęła głowę pod koc i pocałowała go w sam czubek. Zacisnęła dłoń na jego męskości i poczęła bawić się nią i całować co jakiś czas, pieszcząc języczkiem raz tu raz tam. Nie pozostawał jej dłużny.

Zawędrował ręką między jej uda. Rozchylił wargi i zaczął drażnić łechtaczkę.

- Nawet nie wiesz, jaką mam ochotę... - szepnął do ucha.

Jego penis coraz bardziej nabrzmiewał i wilgotniał w małej dłoni dziewczyny.

- Ja też - odpowiedziała, czując jak bardzo jest już mokra.

- Chciałbym wejść w Ciebie, teraz - zamruczał.

- Jeszcze ktoś zauważy... - rozejrzała się dokoła.

- Mam to gdzieś! - poczuła jak jego jądra przylgnęły do brzucha.

- Poczekaj - niemal krzyknęłam - masz może prezerwatywę?

- Cholera, nie mam.

- No to nici z naszej miłości. Nie mogę ryzykować, skarbie

- W takim razie, muszę dogodzić Ci inaczej. – uśmiechnął się łobuzersko

- Słucham? - ścisnęła mocno jego męskość - Co przez to rozumiesz?

W odpowiedzi rozsunął szeroko nogi, złożył razem kilka palców prawej dłoni i wsunął je głęboko do szparki.

- Co Ty robisz? – jęknęła Lizzie.

- Nie przestawaj bawić się moim członkiem, zaraz będzie po wszystkim - usłyszałam w odpowiedzi.

Poczuła jak trafił w łechtaczkę i ogarnęła ją błogość.

- Jak cudownie – dyszała dziewczyna.

Nie przestawał napierać na nią dłonią nawet wtedy, gdy jego penis zalewał rączkę Lizzie białym płynem.

Dziewczyna rozpłynęła się w przyjemności. Sven pieścił ją bardzo stanowczo i coraz mocniej. Tak jak lubiła. Jego palce rozpierały jej szparkę od środka, czuła się jeszcze lepiej, niż podczas seksu. Obłędnie i doskonale. Wykorzystana przez prawdziwego mężczyznę. Osunęła się w jego silne ramiona, gdy z jękiem poddała się ostatnim jego ruchom. Osunęła się na ławkę. Sven pocałował ją i oddalił się z powrotem w kierunku budynku. Dziewczyna ocknęła się po chwili i oddychała ciężko, baaaaardzo zadowolona.

Nagle usłyszała hałas zza żywopłotu. Spojrzała w tę strony, ale nie widząc niczego niepokojącego wsunęłam ponownie dłoń między uda i delikatnie przesuwała paluszkami mokrą jeszcze cipkę, którą tak brutalnie potraktował niedawno Sven. W pewnym momencie w szybie pobliskiego okna dostrzegła twarz jakiegoś mężczyzny, który ściskał w drżącej dłoni swój

długi i wąski członek. Miał twarz pokrytą ciemnym, gęstym zarostem, a oczy mu błyszczały jak dwa rozżarzone węgle. Stał w rozkroku na mocno umięśnionych nogach.

Brzuch i całe łono porastały gęste, czarne, mocno kręcone włosy. Jego penis również był ciemny.

Mężczyzna ten, bez oporów masturbował się.

Świadomość, że to właśnie jej ciało rozpaliło jego żądze, dawała wiele satysfakcji młodej Lizzie. Ciągle nie miała dość.

Kiedy zaś z jego penisa popłynęła sperma, ujęła w dłonie pierś i zaczęła ją delikatnie całować. Potem rozłożyła szeroko nogi, aby mógł obejrzeć czerwone, wilgotne wargi młodej szparki. Kiedy ujrzała "czarne węgle" utkwione w moim ciele, zaczęła powoli masować to miejsce.

Widziała na jego twarzy kropelki potu. Włożyła palec głęboko do środka, potem wyjęła i masowała opuszką łechtaczkę, a po chwili znów zanurzyła go w wilgotnym wnętrzu. Pojękiwała przy tym i unosiła biodra do góry. Kiedy z jego penisa znów

popłynęła struga nasienia na liście żywopłotu, zanurzyła palec głębiej i poczuła nagle uderzenie gorąca. Usłyszała w oddali tłumione westchnienie ulgi. Kiedy otworzyła

oczy i spojrzała w szybę, namiętnego mulata już nie było.

    Margaret niemal cały wieczór spędzała w towarzystwie Emmeta. Całowali się, tańczyli, śpiewali wspólnie z gromadą weselących się ludzi. Popijali nalewki i wychodzili raz po raz między krzewy i drzewa, by nieco śmielej pofiglować z dala od wścibskich oczu.

  Teraz jednak Margaret postanowiła nieco ochłonąć i udać się w poszukiwaniu siostry, która zniknęła jej z pola widzenia.

- Cudowny widok, nieprawdaż? - z zadumy wyrwał ją męski głos.

Obróciła się. Przede nią stał młody, ciemnowłosy mężczyzna o hiszpańskich rysach. Od razu skojarzył jej się z umięśnionymi zawodnikami drużyny Spurs. Był wysoki, świetnie zbudowany, a z całej jego osoby bił chłód. Miał na sobie ubranie do konnej jazdy i uderzał szpicrutą po wysokich, błyszczących cholewach butów.

- Weźmie pani udział w dzisiejszych rytuałach młodości? - zapytał - Jest pani wysoką i silną kobietą, taką

jakiej szukam - dodał i ponownie uderzył szpicrutą po butach.

- Pan również jest słusznego wzrostu - powiedziała, nieco zbita z tropu Margaret, nie wiedziała nic o żadnej orgii, a sama myśl napawała ją obrzydzeniem, nie wiedząc co mogłaby w ogóle

odpowiedzieć. Facet ją peszył i ciut przerażał.

- Więc pasujemy do siebie - roześmiał się i ucałował mają dłoń. - Jestem Paul.

Nie mogła się nie roześmiać, to takie staromodne, zupełnie do niego nie pasujące zachowanie podtrzymało jej obawy.

- Jane - skłamała.

- Lubisz konie? Bo ja uwielbiam. One kochają, kiedy się je bije. To leży w ich naturze.

- Nie znoszę ludzi, którzy znęcają się nad zwierzętami - Margaret poczuła niesmak i chciała jak najprędzej zakończyć tę rozmowę. Ale nie pozwolił mi.

- Konie są jak kobiety. Nie lubi pani bólu?

- Nienawidzę!

- Chodzi o odczuwanie bólu - powiedział z naciskiem.

- o czym Ty,,, Pan... - zastanawiała się gorączkowo do czego zmierza.

- Powiedzmy, że zadając komuś ból, wyświadczyłaby pani przysługę... - widząc

zastanowienie w jej oczach, ciągnął - może się okazać, że sprawi to pani przyjemność, a nawet rozkosz... Proszę spróbować, tylko raz...

Zawahała się. Nigdy nie miała nic wspólnego z sado-maso i kiedy brała od niego szpicrutę ręka jej drżała. On oparł się o drzewo i podciągnął nogawkę spodni.

Miałam wrażenie, że naprężone mięśnie rozerwą mu skórę. Ale wzbierało w niej obrzydzenie do człowieka, który znęca się nad końmi, chciała by poczuł to co one, tak jak zawsze życzyła takim jak on.

- Uderz - wskazał palcem powyżej kolana.

Zadała cios, a kiedy w miejscu uderzenia pojawiła się czerwona pręga, poczuła jak nabrzmiewają jej piersi. Uderzyła znowu. Psychiczny opór dziewczyny zniknął bez śladu.

Tłukła bez opamiętania, wiedząc że sprawia mu tym rozkosz i ból jednocześnie.

- Zaczekaj - powiedział, odsuwając się ode mnie. Potem bez słowa zsunął skórzane spodnie i slipy. Sterczący i raczej mały członek nie sięgał mu nawet gładkiego pępka.

- Zróbmy to jak należy - powiedział i opierając się o pień wypiął pośladki, kręcąc

biodrami krągłymi jak u dziewczyny. Widać było na nich ślady licznych blizn.

- Teraz mnie uderz - rozkazał.

Uderzyła szpicrutą i pojawiła się nabiegła krwią pręga. Margaret znów poczuła dreszcz podniecenia,

a na widok kolejnej smugi jej norka zwilgotniała. Nad lasem unosił się śpiew ptaków, ale w wieczornej ciszy słyszała tylko świst bicza.

- Mocniej - jęknął Paul. Nabrzmiały członek pęczniał jeszcze bardziej, a jądra wydawały się rozrywać naciągniętą na nich skórę. - Jeszcze mocniej! Mimo wieczornego chłodu pot

zalewał mi oczy. Zdjęła bluzkę. Jej piersi falowały.

- Zdejmuj spódnicę moja ty amazonko. Chcę patrzeć, jak porusza się twoje ciało, gdy zadajesz mi ból - mówiąc to rzucał biodrami w górę i w dół, uderzając członkiem o podbrzusze.

Rozebrała się, tak jak sobie życzył i stanęła przed nim tylko w cieniutkich, jedwabnych majteczkach. Margaret miała nadzieje, że Emmet tego nie widzi, ale była już w szale, pragnęła dokończyć to co zaczęła.

Paul oblizał lubieżnie usta. Nie spuszczał wzroku z uwypuklającego się pod jedwabiem wzgórka. Rozstawiła szeroko nogi, żeby mógł się wszystkiemu przyjrzeć.

Później obróciła szpicrutę rękojeścią w stronę krocza i zbliżyła ją do szparki, ruszając przy tym namiętnie biodrami. Po chwili przyjemności podeszła do drzewa i z całej siły zdzieliła po białym tyłku miłośnika przemocy.

- Tak - zawył - Dołóż mi jeszcze raz!

Biła go raz za razem jak oszalała. Czuła jak omdlewają jej ramiona, a szparka rozwiera się, łakoma brutalnej penetracji. Jęczał coraz głośniej. Przejechała całą długością

szpicruty po przerwie między pośladkami. Upadł twarzą w ziemię, zacisnął dłoń na członku i cicho pojękując szczytował. Dojrzała długie stróżki spermy na wewnętrznej stronie jego ud. Cisnęłam na bok szpicrutę, usiadła okrakiem na jego tyłku i chwyciła tryskający jeszcze penis. Szparką ocierała się o nabiegły krwią pośladek. Upłynęło zaledwie kilka sekund i poczuła nadchodzące spełnienie...

Śpiew ptaków unosił się ponad lasem. Margaret ubrała się szybko i uciekła w poszukiwaniu siostry, pozostawiając nagiego Paula pod drzewem.

Odnalazły się po chwili i obie wróciły do wnętrza.

Emmet natychmiast wypatrzył rudą dziewczynę.

- Tu jesteś, wszędzie Cię szukałem. - to mówiąc usiadł obok i mocno objął. Wpił się językiem w jej usta, a całował z najwyższą wirtuozerią. Kiedy przestał z trudem łapała powietrze. Lizzie oddaliła się nieco, a oni sami znaleźli dla siebie przytulny cichy kąt.

- Jesteś taka piękna, aż dziwne że nie widziałem Cię wcześniej. - powiedział wbijając wzrok w jej piersi i lubieżnie

się oblizując. Ponownie ją pocałował, ale tym razem jego dłonie przesunęły się po piersiach Margaret w poszukiwaniu nabrzmiałych brodawek. Zadowoliła go ich twardość, gdyż się uśmiechnął.

Dziewczyna dotknęła delikatnie jego torsu. Serce biło mu mocno. Miała podstawy twierdzić, że to z jej powodu. Napierał całym sobą na dziewczynę, obłapiał i całował, po czym zrzucił koszulę. Następnie nie pytając Margaret o zgodę zdjął górę sukni, pochylił się i pocałował obie brodawki.

- Podobam Ci się? - zapytała.

- Bardzo - włożył obie ręce pod dół sukni i zadarł ją do góry, odsłaniając nogi – Jak wszyscy diabli - mówiąc to nachylił się i zaczął całować jej uda. Jego usta po chwili szarpania z bielizną natrafiły na szparkę, składając na niej długi i gorący

pocałunek. Jęknęła wbijając paznokcie w jego plecy.

Emmet czuł jak Margaret jest mokra i nie miał zamiaru dłużej czekać.

Wstał przed nią i położył ją płasko na plecach. Dziewczyna ochoczo rozłożyła nogi przed swoim wymarzonym kochankiem. Uśmiechnęła się szeroko. Byłą gotowa jak nigdy i rozpalona do granic. Marzyła tylko o tym. Wszedł w nią i długo nie poruszał się w ogóle. Całował ją tylko coraz mocniej pęczniejąc w niej wnętrzu. Dziękowała mu za to w duchu. Mogła stopniowo oswajać się z cudnym gościem wewnątrz jej szparki. Powoli rozpoczęła poruszać się biodrami, zyskując coraz więcej przyjemności. Czuła się coraz pewniej. Młodzieniec również poruszył biodrami. Naprał lekko na nią. Jęknęła, ale zachęciła go uśmiechem i ruchem nóg do dalszych posunięć. Był bardzo twardy. Czuła każdy centymetr jego męskości, czuła jak nadciąga kolejny orgazm. Emmet wciąż niezwykle twardy napierał na nią jednostajnie. Margaret odpływała już daleko, Nie słyszała już nic. Był tylko on w niej. Razem czuli się spleceni w jedno. Doskonałe uczucie spadło na nią i sprawiło, że wiła się pod kochankiem jak wąż. Jęczała cichutko, gdy odzyskiwała świadomość i władzę w mięśniach. Emmet doszedł tuż po niej. Jego nasienie trysnęło na wszystkie strony, gdy wystrzelił je ogarnięty falą rozkoszy. Oboje leżeli obok siebie i dyszeli ciężko. Coraz spokojniej .

Trzymając się za ręce, nie chcieli by cokolwiek zmieniło ten stan rzeczy.

Fin




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Janusz Mazowiecki

Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach