Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Potega terapii cz. II

Rozdział II


Ostatnie, leniwe promienie zachodzącego słońca opromieniały skąpą roślinność rozsiana w nieładzie po rynku. Miejsce to stało się kolejną ofiarą planowania przestrzennego, które nade wszystko ukochało sobie beton. Ponoć w przyszłości ma się to zmienić i są już plany na posadzenie drzew i krzewów, ale Marysia nie wierzyła w rychłe podjęcie działań.

Siedziała wspólne z koleżankami, słuchając ich wesołego paplania, nie włączając się zbytnio w rozmowę. Z delikatnym uśmiechem popijała swojego drinka. Zwiewna sukienka w kwieciste wzory układała się wdzięcznie na jej ciele, ukazując ukrywana jeszcze niedawno sylwetkę. Przyjaciółki raz po raz zerkały w niemym podziwie na Marysię, zachodząc w głowę, co się mogło stać, że ich kumpela tak odmieniła swoją garderobę.

- Basiu, zrobisz coś dla mnie? - zapytała Marysia, odwracając znienacka głowę w stronę siedzącej naprzeciwko dziewczyny.
- Słucham Kochana.
- Przestań proszę gapić się na mój dekolt.

Głośne odgłosy rozochoconych dziewczyn wybiły się ponad kakofonię ulubionej miejscówki młodzieży. Marysia z uśmiechem uniosła drinka i przyjacielsko kiwnęła głową w kierunku Basi.

- Nie wiem, czemu się czepiasz, tyle lat jesteśmy przyjaciółkami, a chyba pierwszy raz widzę u Ciebie coś takiego jak dekolt!
- Dobrze dobrze, tylko pilnuj, żeby Ci oczy nie wyskoczyły.
- Ha! Nie wyobrażaj sobie, to i tak nic w porównaniu do tej laski ze studiów z Erasmusa, z Portugalii! Pamiętacie??

Rozmowa grupy przeniosła się na wspominanie dawnych czasów. Marysia również sięgnęła myślą w tym samym kierunku, jednak z innym zwrotem. Jeszcze dwa miesiące temu była szarą myszką. Potem przyszedł moment przełamania. Jest inną osobą niż wtedy, nie boi się tego przyznać. A wszystko dzięki doskonale wybranej terapeutce oraz drobnemu wkładowi Marcina.

*****

Marysia nerwowo wpatrywała się w wyglądającą przez okno panią Beatę. Długonoga blondynka ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w ulicę, nie widząc jej jednak.

Pokój w którym przyjmowała, przypomniał gabinet dyrektora wielkiej spółki. Szerokie, grube, dębowe biurko stało w rogu. Panował na nim skrupulatny porządek, tak bardzo przypominający właścicielkę. Wysokie szafy uginały się pod ciężarem ksiąg. Pomieszczenie było jasne, z wielkimi oknami wychodzącymi na ruchliwą ulicę. Poza wejściem były obecne jeszcze jedne drzwi. Bogato zdobione, zawierały wzory kojarzące się z Indiami, choć było w nich coś... drapieżnego. Innego. Marysia nigdy nie dowiedziała się, co się za nimi kryje, lecz przysięgała, że kiedy w gabinecie zapadała głęboka cisza, potrafiła usłyszeć dochodzące zza nich delikatne dźwięki...

Mimo intrygujących drzwi głównym bohaterem tego miejsca jest bezapelacyjnie sam środek – zawierający dwie sofy, skierowane na siebie. Wygodne meble, zachęcające do zapadnięcia się w nie i rozluźnienia. Przynajmniej w założeniu. Marysia nie zdobyła się nigdy na jakiekolwiek rozluźnienie. Bardziej przypominało jej to przesłuchanie na komisariacie.

- Postępy są zadowalające. Nawet bardzo. Nie chciałabym zaprzepaścić naszej pracy, lecz pozwolę sobie na niezbyt delikatne spostrzeżenie – nie spodziewałam się tego po Tobie, Marysiu.

„Intrygujący sposób na pochwałę” pomyślała Marysia.

Pani terapeuta zajęła swoje standardowe miejsce na sofie i kontynuowała, przygryzając końcówkę zausznika swoich okularów.

- Sądzę... Cóż, Marysiu powiedz mi, czy jesteś zadowolona ze swojego stanu?

Dziewczyna w zamyśleniu zwiesiła głowę. Czy była zadowolona?

Ostatnie dwa miesiące wprowadzała w życie polecenia pani Beaty i była świadkiem niezwykłej przemiany. Nie myślała nawet o łóżku, w którym w ciągu kilku dni zupełnie przejęła kontrolę. Zaskoczeniem było, jak bardzo dało jej to poczucie siły poza alkową.

Pewniejszy krok, odważniejsze ubieranie, przekonanie, że być może jej decyzje są jednak wartościowe? Tak, to było niesamowite uczucie.

- Jestem. - Odparła w końcu Marysia.

- Nie wątpię, nie wątpię… - Zamyślenie pani Beaty było wyraziście odbite w jej oczach. Badały teraz przenikliwie swoją podopieczną. Wyglądała, jakby podejmowała jakąś decyzję.

- Marysiu, jesteś interesującą osobą. Zaskoczyłaś mnie ostatnimi tygodniami. I nie ukrywam, zauważam w Tobie teraz wielki potencjał.

Niewielki uśmiech ozdobił piękną twarz terapeutki. Jej oczy smagały teraz Marysię jak biczem, przeskakując od jej piwnych oczu, przez wąskie, zaciśnięte w niejakim stresie usta aż po odsłonięty i imponujący dekolt.

Niski, zwierzęcy warkot wydobył się zza zamkniętych, pokrytych ornamentami drzwi. Marysia szybko odwróciła się i z niepokojem popatrzyła w tamtą stronę.

- Słyszała to pani?
- Nie przejmuj się.
- Ale... To brzmiało jak jakieś zwierzę? Trzyma pani tam... Psa?

Uśmiech terapeutki poszerzył się i nadał jej nieco drapieżny wyraz. W oczach pani Beaty błysnął głód. Atmosfera zgęstniała.

- Powiedziałam nie przejmuj się. Wracając do naszej rozmowy.

Nastrój momentalnie wrócił do swojego normalnego tonu.

- Marysiu, chciałabym, abyś poszła o krok dalej. Widzisz, pełna kontrola nad sobą wymaga zrozumienia równie pełnej kontroli nad innymi. Taka kontrola może przybierać różne formy. Ludzie… o niezbyt imponującej wrażliwości intelektualnej mogliby uznać je za manipulacje. Nie mają racji. Przekonasz się sama o potędze subtelności umysłu, którą sama masz nadal ukrytą. Nie martw się – uśmiechnęła się przebiegle – wydobędziemy to.

*****

„Czy ten dzień może być jeszcze gorszy, niż jest?” pomyślał Marcin.

Idea igrania z losem była mu obca.

- Kowalik, do mnie.

Z biura przełożonego rozległ się nieprzyjemny, sepleniący głos, którego obawiał się każdy o zdrowych zmysłach. Kieras był człowiekiem równie niewielkiej postury co życzliwości. Jego ulubioną formą zabawy było sprawianie tortur swoim podopiecznym.

Marcin do tej pory prześlizgiwał się, lawirując zgrabnie pomiędzy niezbędnymi komplementami i zwyczajnym unikaniem Gawła, jednak ostatnio popełnił najgorszy błąd w swojej karierze. Oblał swojego przełożonego gorącą kawą.

Od tamtej chwili pan kierownik postawił uprzykrzenie życia Marcinowi za swój życiowy cel.

- Długo mam czekać?!?

Z cichym westchnieniem Marcin wstał i powlókł się w kierunku gabinetu kierasa.

Gabinet to raczej przesadne określenie. Kilka metrów kwadratowych wydzielonego skleconymi naprędce ściankami pomieszczenia, stworzonego z myślą o nadmuchaniu ego Gawła. Marcin nigdy nie zrozumiał, czemu kierownictwo trzyma tego pyszałka.

- Gdzie są lapolty o któle wczolaj plosiłem? - Ton głosu kierownika wskazywał na ledwie skrywaną furię.
- Szefie no co Pan, przecież nie miałem szansy skończyć ich do dzisiaj...
- Ach lozumiem. Czyli wypłata się podoba, ale placować to się już nie chce co?
- Nie o to chodzi, siedzę nad nimi od wczoraj...
- I po plostu klólewiczowi kolona by spadła jakby poświęcił na to swój wieczól? To już placa u mnie wydaje się pewna tak?
- Szefie...
- Milcz. Lapolty mają być gotowe do końca dnia. A jutlo przyjrzymy się Twojej ploduktywności. Odmaszelować.

Dławiąc siarczyste odpysknięcia, Marcin wrócił do swojego biurka i rzucił się w wir roboty. Nie dość, że Marysia nie pozwoliła mu dojść już od dobrego tygodnia, to jeszcze wisi nad nim widmo zwolnienia. Świetnie.

*****

- Ten kutas mnie jeszcze na końcu zwyzywał, że powinienem do szkoły wrócić. Dasz wiarę?
- Nie, no zawsze mówiłam, że ten Twój kierownik to dupek jest.
- No. Cały wydział o tym wie. Zarząd też. A jednak kutas wciąż tu jest. Musi mieć jakiegoś haka, jak nic.

Marcin szedł, trzymając swoją wybrankę za rękę. Jego głowę wypełniały czarne scenariusze. Nie mógł sobie pozwolić na stratę pracy, pomimo częstych zapewnień o rychłym złożeniu wypowiedzenia. Pieniądze są zbyt dobre, żeby unieść się honorem.

Przyjemny wiatr opływał zmęczone oblicza spacerującej pary. Mieli za sobą ciekawy wieczór w teatrze, niemniej spektakl trwał strasznie długo. A o siedzeniach można było powiedzieć wiele – niestety nic pozytywnego.

Promyki słońca żegnały już mijający dzień, chowając się za pomarańczowym horyzontem. Drzewa szumiały leniwie, targane lekkim wietrzykiem. Rozkoszny wieczór powinien skończyć się równie rozkosznie, na co liczy Marcin. Jego męskość często podryguje na samą ideę erotyki. Dzisiaj postawi na swoim, niezależnie od Marysi i jej przeklętych eksperymentów psychologicznych.

Chcą przyspieszyć chwilę uniesienia, Marcin zaproponował:

- Może przejdziemy blokowiskami? Szybciej dotrzemy do chaty.
- No nie wiem, zaraz zacznie się ściemniać, może lepiej wrócić tradycyjnie?
- Daj spokój, będzie dobrze, szybko śmigniemy i jesteśmy.

Na spokojnej twarzy Marysi widać było wyraz zastanowienia. Po chwili rzuciła swobodnie:

- No dobrze, prowadź więc rycerzu!

Marcin zaśmiał się i spojrzał z uczuciem na swoją dziewczynę. Ciekawa przemiana, jakiś czas temu ta opcja nie miałaby szans na przejście. Marysia była zbyt ostrożna, żeby iść przez – o zgrozo – blokowiska!

Para skręciła i ruszyła szybkim krokiem przed siebie, w coraz ciemniejsze terytoria budynków mieszkalnych.

****

Ciemność zapadła dużo szybciej, niż Marcin zakładał. Klucząc nieco, kochankowie mieli nadzieję na szybkie odnalezienie najlepszej drogi. Nie było im to jednak dane. Krążąc po wąskich ścieżkach, próbowali znaleźć tę prawidłową.

- Kurka, zgubiliśmy się chyba.
- No pięknie rycerzu i co teraz?
- Zaraz ogarnę, daj mi chwilkę.

Marcin wyciągnął telefon i w półmroku rozbłysły mapy. Skupiony na odnalezieniu swojej lokalizacji, nie zauważył podchodzących cicho mężczyzn.

- Nooo, a cóż taka piękna kobieta robi o tej porze w takiej okolicy?

Lodowaty pot zaczął spływać po plecach Marcina.

Dookoła pary zebrało się trzech, ubranych w ortalion miejscowych. Przed nimi stanęło dwóch, jeden z nich był chudy, pomarszczony i wyraźnie niedzisiejszy. Obok niego był lider grupy, niski i barczysty facet, który z pewnością niejedną ustawkę w życiu widział. Grupę zamykał największy facet, jakiego Marcin w życiu widział, z potężnymi, naprężonymi muskułami. Wpatrywał się bez oporów w opięty kusą sukienką tyłek Marysi.

- Zgubiliście się, gołąbeczki? - Zagaił lider grupy.
- Chyba skręciliśmy w zła uliczkę. - Marysia odparła, dzielnie utrzymując spokojny głos.
- Chłopaki, chyba trzeba by pomóc koledze i koleżance w potrzebie, prawda? - Niski mężczyzna powiedział z błyskiem w oku. - Musimy tylko ustalić sobie cenę tej pomocy.
- Nie mam żadnych pieniędzy. - Wykrztusił z siebie w końcu Marcin. Nie mijał się zbytnio z prawdą, gdyż portfel nie pękał w szwach.
- Nie przejmuj się, przyjacielu. - Dres uśmiechnął się szeroko. - Możemy przecież ustalić inny sposób odwdzięczenia się.

Grupa zarechotała. Marcin zaczął zbierać się w sobie na jakąś odpowiedź, kiedy chudzielec podszedł do Marysi i objął ją w pasie.

- Kochanie – zaczął pijackim bełkotem. - my Was podprowadzimy – bezpiecznie – w wybraną miejscówkę a Ty nam w zamian wszystkim obciągniesz. Co Ty na to?

Zanim spąsowiała Marysia zdążyła wycedzić jakąkolwiek odpowiedź na bezczelne zachowanie dresiarza, Marcin poczuł jak zalewa go krew. Miarka się przebrała. Najpierw Marysia pogrywa sobie z nim, potem jego szef niemal grozi mu zwolnieniem, a teraz jakieś dresy będą sobie z nimi jaja robić? Tego już za wiele.

- Słuchaj no kurwa – Zaczął Marcin, podchodząc do chudzielca i napinając się groźnie.

Przed oczami chłopaka zrobiło się momentalnie ciemno. Powietrze uszło z niego jak z przebitego balonu. Poczuł, jak bezwiednie opada na kolana, łapiąc się za brzuch. Nad nim stał szef grupy, trzymając wciąż uniesioną pięść.

- Gdzie do mojego kumpla startujesz, frajerze?

Kolejna ciemność, połączona z bólem nosa. Uderzenie niskiego dresa trafiło go w oko, rozcinając łuk brwiowy. Marcin upadł na ziemię, trzymając się za twarz.

- Zostaw go! - Marysia krzyknęła, po części przestraszona a po części wściekła. Stanęła na szeroko rozstawionych nogach, podparła się pod boki i zgromiła dresiarza wzrokiem. Chudzielec, zdziwiony reakcją dziewczyny, odskoczył od niej jak oparzony. Wielkolud za nimi zaniósł się śmiechem.

- Najmocniej przepraszam panienkę – zaczął niski mężczyzna – ale panienki chłopaczek rzucał się do mojego kumpla. Kumpel sobie już dzisiaj popił, więc nie miał szans na obronę. Musiałem, kurwa, działać, nie?

- Wystarczy tego. Jak się nie odpierdolicie, to zacznę krzyczeć. - Marysia zagroziła. Czuła strach, oczywiście, ale jednocześnie czuła, że ma w sobie dużo siły. I że nie da się tym ciołkom.

- Kiedy my przecież chcemy, żebyś krzyczała laleczko. - Chudzielec wybąkał. Grupa roześmiała się.

- Ten krzyk Ci się nie spodoba, buraku.

- Uuuu! Kotka ma pazurki. Podoba mi się – Lider uśmiechnął się szeroko.

- I potrafi nimi drapnąć. - Dodała Marysia, z ledwo widocznym uśmiechem.

Marcin wciąż leżał na ziemi, patrząc na scenę przez przyciśnięte do twarzy palce. Ledwo wstrzymywał się z łkaniem.

Marysia zerknęła na niego. Czuła dziwną mieszaninę lęku, smutku, rozczarowania i podniecenia, widząc swojego upokorzonego chłopaka.

W lokalnych blokach widać było wychylające się głowy, próbujące ocenić co się dzieje. Grupa, widząc to, zaczęła się powoli rozluźniać i wycofywać.

- Nie gniewaj się kocico, my jesteśmy proste chłopy. Widząc taką dupeczkę, jedyne czego pragnę to, żebyś usiadła mi na twarzy! - Ponownie rozległ się rechot.

Olbrzym podszedł powolnym krokiem do Marysi i nachylił się do niej. Dziewczyna z trudem opanowała odruch ucieczki.

- Ja to bym żem Cię podniósł jak laleczkę i tak bym żem Cię wyruchał, że nie mogłabyś chodzić potem. - Powiedział z szerokim uśmiechem, prezentując szczerbatą gębę.

Marysia poczuła, że nogi jej miękną. Mężczyźni odeszli śmiejąc się głośno i naigrywając ze zgubionej parki.

Pomagając Marcinowi wstać, Marysia wciąż zastanawiała się, czy nogi jej zmiękły ze strachu – czy z podniecenia.

 




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Maciej

Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach