Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Sluzka krwi i Ksiezyca (I)

Chociaż otaczały mnie znajome twarze oraz przyjazne spojrzenia, czułam się jakbym chodziła wśród obrzydliwych wieprzy i najgorszych szumowin. Bar Panorama był moim ulubionym przybytkiem w całym mieście Cloudfire, teraz jednak dusiłam się w tym miejscu, czym prędzej pragnąć opuścić zatłoczony parkiet. Uczęszczałam tu od kiedy tylko prawo mi na to zezwalało, czyli od czternastego roku życia. Piękny wiek, z którego miałam zamiar czerpać pełnymi garściami, lecz życie zechciało inaczej.

Zwykłe ludzkie prawa nie obowiązywały mnie już od dłuższego czasu. Początkowo przyjęłam to z radością i ulgą. Czułam się niczym biała gołębica, która została wypuszczona po zdecydowanie zbyt długim okresie niewoli ze swej pozłacanej klatki. Zapomniałam jednak, że klatka ta oznaczała bezpieczeństwo od drapieżników, które czyhały na mnie na wolności.

Nie podeszłam do dolnego baru. Nie dzisiaj. Miast tego wspięłam się po schodach prowadzących od razu z parteru na drugie piętro. Bordowo-czarne kozaki wybijały przyjemny dla ucha rytm, który chociaż cichy w porównaniu do muzyki okazał się dla mnie zbawienny, mogłam się bowiem na nim skupić. Kiedy byłam w połowie schodów nagle otoczyła mnie cisza. Dźwięk obcasów uderzających o drewno był jedynym, co przez parę sekund mogłam dosłyszeć.

Drugie piętro Panoramy zachwyciło mnie jak zawsze. Nie swoim bogatym barkiem, elegancko ubraną ochroną czy przystojnym barmanem. Nie lożami w których uwielbiałam przesiadywać. Nie. Drugie piętro zachwyciło mnie widokiem przez przeszkloną ścianę na panoramę Cloudfire. Najlepszego miasta na świecie.

Ostatnie olbrzymie sterowce zawijały do odległego portu, a po miejskim nieboskłonie majestatycznie płynęły już jeno policyjne jednostki. W rzemieślniczej dzielnicy wszyscy kładli się do snu, ale niedaleko od nich w dolnym dystrykcie rozrywkowym bary ledwo co się otwierały, kusząc swymi olbrzymimi szyldami. Odległe świątynie zdawały się wręcz umierać, kiedy osnuwał je cień, czego nie można było powiedzieć o miejskim ratuszu, który w nocy rozświetlany był tysiącem świateł.

Przez chwilę tylko wpatrywałam się w ten cudowny widok, aż w końcu westchnęłam z ulgą i zasiadłam przy barze bokiem do kontuaru. Chciałabym powiedzieć, że ciężko zapracowałam na to by móc nazwać się bywalcem drugiego piętra Panoramy, ale byłoby to kłamstwem. Zawdzięczałam to tylko i wyłącznie swojej krwi.

– Hej Nad, coś taka zamyślona? – zagaił wesoło Mat. Barman, w którym niegdyś jako człowiek byłam zabujana po uszy. Mimo upływu lat dalej miał w sobie ten szarmancki, młodzieżowy urok.

– Po prostu lubię ten widok. A co tam u ciebie?

– Jakoś leci. – Mężczyzna nachylił się nad kontuarem i szepnął mi do ucha. – Proszę, zamów coś. Nie chcę jeszcze wracać na dół.

Pachniał potem i perfumami. W jego przypadku była to przyjemna mieszanka. Absolutnie nie dziwiłam mu się, że nie chce wracać na dolny bar w taki wieczór. Zastukałam matowo-czerwonymi paznokietkami o blat i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Lubiłam go.

– W takim razie przygotuj mi coś fantastycznie skomplikowanego.

– Jasna sprawa. Szczęśliwie jest pani u nas zawsze pierwsza w kolejce.

– Nie dlatego, że poza mną są tu dosłownie dwie pary? – spytałam z przyjacielską kpiną. Obie wspomniane pary zresztą siedziały w prywatnych lożach z zapasem alkoholu zapewne na cały wieczór. Albo i dwa.

– Skądże znowu. Zawsze byłaś i będziesz moją ulubioną klientką Nad!

W to akurat nie wątpiłam. Odprowadziłam go wzrokiem kiedy zaczął szukać składników, nie czekałam jednak aż zacznie sporządzać swój specjał. Rzuciłam spojrzeniem w bok, by upewnić się, że wyglądam perfekcyjnie. Patrzyła na mnie kruczowłosa dama, której długie włosy opadały w falach gęstych loków na plecy, nie licząc paru niesfornych pasemek, jak zawsze uciekających w okolicę twarzy. Kontrastowały one mocno z delikatną, bladą karnacją, którą podkreślały oczy o kolorze bezgwiezdnego nieba o złotej obwódce, pociągnięte lekkim, szaro-czarnym makijażem oraz pełne usta pomalowane ciemnoczerwoną, matową szminką.

Wstałam płynnym ruchem i przeciągnęłam się, dalej patrząc na swe odbicie. Mierzyłam sobie pięć stóp i sześć cali wzrostu. Idealnie, by móc założyć kozaki takie jak dzisiaj, a cały czas być niższą od potencjalnych adoratorów. Nie miałam zamiaru nikogo tego wieczoru uwodzić, ale dama powinna w końcu zawsze być przygotowana.

Udałam się do mojej ulubionej, najmniejszej loży znajdującej się nieco na boku. Tuż obok niej kryły się drzwi prowadzące do jeszcze bardziej intymnej części Panoramy, ale obecnie nie czułam potrzeby, by się tam udawać. Kiedy zasiadłam przy okrągłym stoliku nie wiedziałam jeszcze jakie przygody czekają mnie tego wieczoru.

 Parę godzin temu nie miałam pojęcia, że się tutaj znajdę, a co dopiero iż spotkam tu kogoś znajomego. Pewnie nawet bym nie zwróciła uwagi na mężczyznę, który wszedł chwilę po mnie na środek sali rozglądając się dookoła zdezorientowanym wzrokiem gdyby nie fakt, że zdecydowanie nie był nikim ze stałych bywalców. Nie kojarzyłam jego płaszcza, kapelusza, profilu twarzy. Jedynie jego zapach wydawał się znajomy, lecz jednocześnie odległy. Moje czarne oczy błysnęły złotem i karmazynem, bowiem zaraz mężczyzna zwrócił się w moją stronę i ujrzawszy mnie uśmiechnął się szeroko. Ruszył dziarskim krokiem do mojego bezpiecznego azylu samotności, roztaczając wokół przyjazną aurę pewności siebie.

– To naprawdę ty Nadalia? – ni to zapytał, ni to stwierdził, uśmiechając się szeroko i zdejmując po drodze kapelusz. Cholera, ależ był przystojny! – Nie wierzyłem, że cię tutaj spotkam, a jednak.

– Wybacz, mam gorszy dzień. – Tydzień i miesiąc zresztą też, ale o tym nie uznałam za stosowne wspomnieć. – Ty jesteś…

– Vincent. Razem studiowaliśmy, pamiętasz?

Przyjrzałam się mu uważniej. Mierzył sobie na oko jakieś sześć stóp i trzy-cztery cale wzrostu. Z gęstymi, kasztanowymi włosami zaczesanymi na bok, o szarmanckiej aparycji. Męskiej, a jednocześnie młodej. Jego rysy twarzy i oliwkowa cera wydały mi się nawet znajome, ale dopiero kiedy spojrzałam w jego ciemnobłękitne oczy przypomniałam sobie z kim miałam do czynienia.

Na ułamek sekundy zalał mnie strumień wspomnień. Akademia, magia. Kiedy to było? Ach, jeszcze tak niedawno przecież… Ledwo po tym, jak przestałam być człowiekiem…Czy może dłużej?

– Vin! Jasne, że pamiętam! – krzyknęłam radośnie i zerwałam się z kanapy. Rzuciłam się mu na szyję, co biorąc pod uwagę, że byłam od niego niższa o jakieś dziesięć cali, musiało wyglądać zabawnie z boku. Ten zaśmiał się radośnie i objął mnie. Miał przyjemne w dotyku, mocne dłonie. – Ile my się już nie widzieliśmy? Chodź siadaj!

Zsunęłam się z niego i usiadłam, a mężczyzna czym prędzej zajął miejsce obok. Oparłam łokcie na blacie stołu i wpatrywałam się w niego błyszczącym wzrokiem. Nawet nie sądziłam, że tak się ucieszę na czyjś widok.

– Będzie blisko pięć lat od kiedy skończyłaś naukę. Wtedy widzieliśmy się po raz ostatni.

– Och, to już pięć lat? Niesamowite jak ten czas leci.

– Może tobie, mi się wlokło jak cholera. – Vincent zaśmiał się lekko. Jego śmiech był jeszcze piękniejszy niż w moich świeżo co przebudzonych wspomnieniach. – Do dziś nie wiem jakim cudem ukończyłaś akademię w trzy lata.

– Po prostu jestem genialna. Lepiej mów co tam u ciebie.

– Cóż, ja męczyłem się jeszcze dwa lata z nauką, szczęśliwie zdając pół roku przed terminem. Po krótkim przeszkoleniu odbyłem dwuletnią służbę w wojsku przy granicy i kawałek poza nią, a niedawno wróciłem do Cloudfire. Pracuję jako niezależny niemalże alchemik.

– Och, to intratny zawód, jeśli wiesz co robisz i masz fundusze na start – mruknęłam zaciekawiona. Ułożyłam dłonie płasko na blacie, stukając o niego paznokciami.

– Szczęśliwie wojsko ma naprawdę długie ręce.

– Ach, takie buty. Sprytnie Vin, sprytnie.

Mężczyzna błysnął swym cudownie białym garniturem zębów. Mianem “alchemików” określano tych czarodziejów, którzy łączyli magię z nauką. Innymi słowy tych, którzy byli kluczowi dla rozwoju Cloudfire. To oni konstruowali autonomiczne, nieożywione twory zwane “marionetkami”, potężne golemy, sprzęt górniczy czy nowe pociągi bijące absurdalne rekordy prędkości.

Naturalnie potrzebowało ich również wojsko. Cloudfire było bowiem mikroskopijnym państwem, a raczej miastem-państwem, dosłownie otoczonym światowymi mocarstwami, z czego każde z nich posiadało wielokrotnie większe siły zbrojne. Największa metropolia świata była łakomym kąskiem dla wielu potęg. Jednak wyposażone w protezy, sterowce, egzoszkielety oraz wszelkie inne nowinki technologiczne siły Cloudfire skutecznie odstraszały wszelkich najeźdźców.

To z kolei przekładało się na fakt, że wojskowi alchemicy mieli do dyspozycji naprawdę potężne fundusze. Wojsko zaś miało wobec nich anielską cierpliwość w porównaniu do prywatnych inwestorów, jeśli tylko wcześniej wykazali swą przydatność.

– Ma to swoje niewątpliwie zalety. – Mężczyzna spojrzał na mnie pogodnym wzrokiem. – Ale opowiadaj lepiej co u ciebie, Nadalio…

– Nad. Dla ciebie po prostu Nad.

– Jak za dobrych czasów. Mów. Co tam porabiasz, czym się zajmujesz?

– Większość czasu siedzę w Cloudfire. Lubię to miasto. Zawsze jest tu sporo do roboty i zabawy.

– Osiadłaś świeżo po zakończeniu akademii? – Pytanie było zadane z przyjacielską nutą, ale i tak wzbudziło we mnie niechęć.

– Wolałabym o tym nie mówić. To nie był mój najlepszy okres życia.

– Jasna sprawa. Teraz jednak wyglądasz zjawiskowo Nad. Tylko wypiękniałaś!

Zaśmiałam się lekko na ten jakże prosty, a przyjemny komplement. Wzrok mego towarzysza prześlizgnął się po moim ubiorze, a i ja w jego obecności nagle poczułam potrzebę przyjrzenia się samej sobie. Nogi skryłam pod materiałem ciemnobordowych pończoch, których koronka kończyła się w połowie uda, pod sięgającą do kolana czarną, skórzaną spódnicą, która ładnie podkreślała krągłe biodra. Talię o obwodzie dwudziestu sześciu cali, z której byłam bardzo dumna, opinał brązowy gorset z miedzianymi sprzączkami, eksponując jednocześnie biust pod nim zaś nosiłam białą, bufiastą koszulę z niewielkim dekoltem. Poza wisiorkiem i kolczykami z miedzi, wszystkimi uzupełnionymi o drobne granaty, nie miałam więcej biżuterii. Kiedyś ją uwielbiałam, teraz poza niewielkimi akcentami mi przeszkadzała.

– Dobrze to słyszeć z twoich ust. Mam nadzieję jednak, że gust co do ubioru mi się nieco poprawił?

– A to na pewno, to na pewno. I… Twoje oczy. Kiedy w nie spojrzałem wydały mi się znajome, ale coś z nimi robiłaś, prawda?

– A jakie miałam, kiedy się widzieliśmy ostatnim razem? – spytałam lekkim, kokieteryjnym niemal tonem, ale w głębi zamarłam.

– Ciemnobrązowe, niemal czarne. A teraz te złote obwódki dookoła nich i… – Vin nachylił się nad stołem i zgoła nieprzyzwoicie przyglądał się moim oczom. – Te czerwone refleksy. Poznaję je. Doktor Sint, prawda?

Odetchnęłam z ulgą. W środku, bo na zewnątrz skinęłam głową i uśmiechnęłam się. Doktor Sint był znanym w okolicy czarodziejem-lekarzem, który specjalizował się w drobnych, acz trwałych modyfikacjach ciała. Nie korzystałam z jego usług, bo i tak me ciało prędzej czy później odrzuciłoby jego magię. Moje oczy, jak i reszta mego ciała, podlegały innym procesom.

– Powiedzmy, że coś w tym guście. O, nasze drinki chyba idą. Co zamawiałeś?

– Specjał baru. – Vin zasiadł ponownie na swoim miejscu i obejrzał się przez ramię. – Myślisz, że dobrze wybrałem?

– Najlepiej jak to było możliwe.

Mat przyniósł nam dwa niemal identyczne drinki. Były one wymyślnie przyozdobione dziesiątkami owoców przeróżnych kształtów, kolorów i smaków, a podane zostały w mieniącym się wielobarwnie krysztale. Efekt niesamowitości potęgowała spływają po szkle delikatna mgiełka, której źródłem były idealnie kwadratowe kostki lodu.

Barman zostawił nam nasze zamówienie, skłonił się nisko i puścił mi oczko. W innych okolicznościach westchnęłabym z rezygnacją na jego mało subtelną sugestię, ale dzisiaj…dzisiaj czułam, że może mieć rację.

– W takim razie za spotkanie – rzucił Vin z uśmiechem.

Dźwięk szkła rozniósł się po naszej małej, prywatnej loży. Oboje upiliśmy parę łyków. Moje oczy błysnęły z zachwytem. Od razu rozpoznałam subtelne nutki kryjące się pod bogatym, owocowym bukietem. Jednocześnie zaczęłam w myślach chwalić i ganić Mata za skomponowanie tak egzotycznej mieszanki, domyślałam się bowiem jak na mnie wpłynie.

– Więc…co robisz w Panoramie Vin? Skąd wiedziałeś, że mnie tu znajdziesz?

– Poszukuję rubinów, granatów, szmaragdów i księżycowego srebra. W ilości…znacznej. Pewien gnom, prowadzący sklep nieopodal, poinformował mnie, że może mieć to czego poszukuję. Dzisiejszego popołudnia dał mi cynk bym zjawił się tu o dziewiętnastej i spotkał się ze swą starą koleżanką z czasów akademii. – Mężczyzna upił parę łyków przez metalową słomkę i uśmiechnął się szeroko. – W życiu bym jednak nie zgadł, że chodzi o ciebie! Ulotniłaś się tak nagle po swojej graduacji, iż byłem przekonany, że więcej cię nie ujrzę.

– Och, Gast jest świetnym informatorem – odpowiedziałam, zakładając niesforne pasemko włosów za ucho i uśmiechnęłam się kącikami ust. – On wie dużo o dużej ilości rzeczy.

Chociaż na zewnątrz byłam spokojna w środku mnie się gotowało. Po pierwsze dlatego, iż Gast odgrywał rolę jeno pozoranta. Należał do Bractwa, którego i ja byłam członkinią. Teoretycznie miałam wyższą względem niego pozycję, ale w praktyce Gast podlegał bezpośrednio pod jedną z hrabin Bractwa. Hrabiny, której w paradę wchodzić nie chciałam. Sam jednak gnom nie był nikim ważnym, chociaż informatorem był znakomitym. Skąd do cholery wiedział, że będę tego wieczoru w Panoramie? Sama zadecydowałam o tym godzinę przed wyjściem. Na pewno nie myślałam o tym w popołudnie.

Drugi powód był bardziej prozaiczny. Egzotyczna mieszanka owoców i alkoholi działała cuda na zmysły. Kwaśna słodycz rozchodziła się po całym moim ciele burzą synestetycznych doznań, od języka przez czubek głowy i w dół aż po same palce u stóp. Objawiało się to lekkimi dreszczykami, gęsią skórką oraz, jak zgadywałam, błyszczącymi oczami. Nie był to efekt samego alkoholu czy cudownego smaku. Mało kto o tym wiedział, ale mieszanka syropów oraz kryształów tworzących lud działało w połączeniu jako silny empatogen. Oraz afrodyzjak.

– Niesamowity bukiet – mruknął nieco nieprzytomnym głosem Vin, po czym potrząsnął głową. – Wybacz, rozkojarzyłem się. Tak, Gast jest niezły. Już mi parę rzeczy załatwił.

– Legalnie?

– Pracuję dla wojska, pamiętasz?

– Czyli legalnie, ale nie do końca. – Uśmieszek wypłynął na me usta. Z każdym kolejnym łykiem miałam wrażenie, że świat nabierał kolorów, a temperatura otoczenia niebezpiecznie rośnie.

– Coś w tym guście. Nikt mi za to procesu nie wytoczy.

– I jak rozumiem, zdaniem Gasta, mogę ci w tym pomóc?

– A i owszem. Rzekomo pracujesz dla Bractwa. Prawda to?

Schowałam swój krzywy uśmiech za owocami i kostkami lodu. Bractwo. Szerokie pojęcie, pod którym kryło się naprawdę wiele. Oficjalnie rozpoczęło swoją działalność jako loża wolnomularska, która stopniowo rozciągnęła swoje wpływy i objęła patronatem artystów, rzemieślników oraz alchemików. Ratusz miejski regularnie dostawał również spis przedsiębiorstw, które wchodziły w skład bogatego portfolio Bractwa. Bary, restauracje, kantory, zakłady produkcyjne pod Cloudfire, część portu lotniczego oraz rzecznego. Wszystko zarządzane przez sprawnie działające, wyjątkowo zgrane związki zawodowe wespół z prywatnymi inwestorami zrzeszonymi w Bractwie.

Papier, jak to mawiają, przyjmie wszystko. Ja jednak znałam swoją organizację lepiej niż większość mogła. Na poziomie finansowym trudno było doszukać się czegoś nadzwyczajnego. Jednak prawdziwym celem Bractwa była władza, specyficznie pojmowana przez samą lożę.

– Prawda, prawda – odpowiedziałam kiedy już upiłam parę łyków i przywołałam na twarz piękny uśmiech. – Nie ręczę za szmaragdy, ale granatów, rubinów i księżycowego srebra mamy dostatek. Pytanie co oferujesz w zamian.

– Interesują was pieniądze?

– Znasz odpowiedź zapewne.

– Istotnie. Dlatego mam coś lepszego.

Vin uśmiechnął się i rozejrzał dookoła. Pochylił się nieco nad stołem i sięgnął za pazuchę fraka, po czym wyciągnął sakiewkę. Kiedy ją rozsupłał ze środka wypadło wielokrotnie owinięty przedmiot, który zaczął skrupulatnie rozwijać. Uznałam te środki zaradcze za przesadzone, lecz zmieniło się to w chwili, gdy mężczyzna uchylił ostatni kawałek materiału.

Skryty kamień błysnął purpurą, która to zaraz pod wpływem ciepłych świateł umieszczonych w loży rozproszyła się w fiolety i czerwienie. Aż westchnęłam lekko nie mogąc powstrzymać zachwytu. Obserwowałam przez chwilę cudowny kamień, podziwiając bijący od niego hipnotyzujący blask.

– Królewski rubin. Myślałam, że obrót nimi jest ściśle kontrolowany przez ratusz – szepnęłam zachwycona.

– I tak i nie. Przepisy nic takiego nie przewidują, ale w praktyce ich liczba jest tak niewielka, że zawsze ktoś im się przygląda w stołecznej radzie, a skarbiec odnotowuje wszelkie transakcje z ogromną pilnością.

– Skąd więc jeden z nich znalazł się w twoim posiadaniu?

– To już moja prywatna sprawa. – Vin uśmiechnął się i zakrył swój drogocenny skarb. Patrzyłam na to z pewnym żalem, ale doskonale go rozumiałam. – Rzecz w tym, iż jestem blisko przełomu, by na jego wzór tworzyć kopie. Nie są doskonałe, rzecz jasna, ale we właściwościach niezwykle podobne.

To była ważna informacja i niesamowicie silna karta przetargowa. A także tajemnica, która lepiej, by nie wyszła za szybko na światło dzienne. Im szlachetniejszy kamień tym większy był jego potencjał w rzemiośle magicznym. Chociaż ani protezy ani sztuczne twory nie wymagały ich do funkcjonowania, tak potrafiło to wielokrotnie zwiększyć ich zdolności, czas działania jak i wiele innych właściwości. A to dopiero początek ich zastosowań.

Mało zaś było kamieni na świecie o większym potencjale niźli królewski rubin. Nawet diamenty, uznawane przez wielu za złoty standard, nijak się miały wobec tych cudownych kryształów.

Rozejrzałam się szybko dookoła, po czym chwyciłam za swój kielich. Podniosłam się i skinęłam głową na Vina, który z zaciekawieniem przechylił głowę na bok. Wiedziałam jednak, że zaraz ruszy za mną, toteż bez chwili zwłoki ruszyłam w stronę jednego z ochroniarzy w rogu. Mężczyzna odsunął się bez słowa widząc mnie, a ja ułożyłam dłoń na drewnianej boazerii. Vincent już otworzył usta, by rzucić jakąś kąśliwo-żartobliwą uwagę, ale nie dałam mu na to szansy. Przelałam cząsteczkę energii w ukryty mechanizm, a ściana przed nami rozsunęła się na boki.

– Witaj w Panoramie, Vin – powiedziałam z szerokim uśmiechem, kiedy koła zębate obracały się z cichym zgrzytem.


***


Po bliższym przyjrzeniu kamień różnił się od królewskiego rubinu. Jego blask nie był tak nieskazitelny i marniał w ciemności. Niemniej jednak dalej emanował energią, a nawet nie był odpowiednio obrobiony. Nie byłam ekspertką w tym względzie, lecz wiedziałam, że odkrycia Vincenta są na wagę złota. Zwłaszcza, iż jego oferta była wcale dobra. W zamian za priorytetowe dostawy rubinów i granatów obiecał dwadzieścia procent przerobu przekazywać z powrotem do Bractwa po uprzednim ich uszlachetnieniu.

Grzechem, w mojej skromnej ocenie, byłoby nie skorzystać.

– Niesamowite. Więc to tym się zajmowałeś, kiedy znikałeś w tym swoim maciupeńkim warsztacie? – zapytałam obracając mieniący się kamień w dłoni.

– Wtedy pragnąłem stworzyć prawdziwe życie z magii. Skończyło się na pobudzaniu wzrostu róż.

– Ach, to dlatego zawsze miałeś dla mnie najpiękniejsze kwiaty?

– Więc pamiętasz. – Vin dopił swojego drinka i odstawił szklankę na stół. Kiedy się uśmiechał miał niesamowicie urocze dołeczki.

– Wiele rzeczy pamiętam. A ty co zapamiętałeś o mnie najlepiej?

Mój przyjaciel zamyślił się na chwilę. Zrzucił z siebie kamizelką i rozpiął guzik koszuli. Nie dziwiłam mu się. W małym pokoju było ciepło. Naturalnie moglibyśmy otworzyć przyciemniane okna, ale hałas miasta nie był czymś, czego pragnęliśmy. Moje myśli coraz bardziej podążały w jednym, konkretnym kierunku, podobnie jak i mego przystojnego towarzysza wieczoru.

– To jak błyszczałaś na zajęciach praktycznych. Zdecydowanie.

– Och, dalej masz mi za złe jak posłałam cię na łopatki na oczach studentek pierwszego roku?

– Wprost przeciwnie. – Mężczyzna uśmiechnął się i upił parę łyków, po czym spojrzał na mnie z charakterystycznym błyskiem w oku. – Wówczas zacząłem doceniać piękno silnych, niezależnych kobiet.

– Cóż za prosty, a miły komplement. Dziękuję – odparłam, nie mogąc oderwać wzroku od jego pięknych oczu.

– Ależ proszę ciebie bardzo Nad. Muszę również dodać, że wprost zszokowałaś mnie na balu połowinkowym.

– Tym jak pięknie tańczę?

– Między innymi. Rzadko wychodziłaś z nami gdziekolwiek, toteż tak naprawdę dopiero wtedy ujrzałem jak zwinnie się poruszasz. – Jego oczy ponownie błysnęły zawiadacko. – Ale tym, co mnie po dziś dzień interesuje to to, czy koronki twoich pończoch kończyły się skandalicznie nisko, czy też może była to sprytna iluzja mody.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Nadalia

Hej! To moje pierwsze opowiadanie z, mam nadzieję, dłuższego cyklu. Dajcie proszę znać, czy powinnam pisać dalej, co powinnam zmienić - to mój pierwszy erotyk, więc proszę o wyrozumiałość!


Komentarze

JaO 16/07/2023 Odpowiedz

Czekam z niecierpliwością

Angel16/07/2023 Odpowiedz

Pisz dalej, masz potencjał. Chętnie dowiem się co było dalej 😈

Marcin17/07/2023 Odpowiedz

Super Pisz dalej śmiało

Agnieska17/07/2023 Odpowiedz

Napisałaś fajne opowiadanie. Zauważył je też na pokatne.pl Zastanów się czy to był dobry pomysł iść właśnie tam. Sama widzisz jakie uwagi tam otrzymujesz. Oni tam wiedzą lepiej od ciebie jak masz pisać. Z najlepszej erotyki zrobią Nad Niemnem!


Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach