Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Przelotnej znajomosci pewne konsekwencje, a wlasciwie ich brak

Tutejsze lane piwo mi nie podchodziło, było nijakie i musiało być chrzczone, bo nie czułem w nim gazu. Mieli za to dobre ceny i może dlatego zahaczałem tutaj prawie każdego wieczora od prawie miesiąca. Przyklejony do baru, wypijałem jedno czy dwa piwa i gapiłem się
w zawsze lecący na ekranie mecz. Właściwie nic mnie nie obchodziły te mecze. Byłem znudzony
i z tych nudów je oglądałem, bo nie było nic lepszego do roboty. Czasami rozmawiałem z ludźmi, ale tylko czasami, bo jakoś mnie do nich nie ciągnęło. Potrafiłem im się za to przyglądać, długo
i bacznie obserwować, i robiłem to dziś, znaczy przyglądałem się, ale byli jacyś mało ciekawi, poza paroma damskimi wyjątkami. Próbowałem też zagadywać do barmanki, kiedy ta miała chwilę wolnego, ale nic z tego nie wychodziło. Znała mnie, zdążyła już poznać. A kiedy ludzie się lepiej poznają, nagle tracą sobą zainteresowanie. Ja również powoli traciłem swoje.

I po prostu ją zobaczyłem. Weszła do baru. Cudowne stworzenie składające się na umysł, ducha i ciało. Głównie na ponętne, kuszące, parujące seksem ciało. Poczułem to jej ciało
i bijący od niego żar, mimo że stała kilka metrów dalej – poczułem jak zaczynam płonąć. Była jak ogień, prawdziwa, pierwotna siła, odurzająca i hipnotyzująca wszystkich w nią patrzących. Rude, kręcone loki i pełna figura. Tańczące płomienie. Wijący się wąż. Omiotła spojrzeniem cały lokal. Zatrzymała się na mnie. Patrzyła chwilę. Siedziałem na wprost.

– Kim jest ta ruda? – spytałem barmana, z którym zdążyłem się zakumplować. Mówili na niego Bobek. Bobek odkładał na nowsze auto, miał masę znajomych i wielkie jak moje głowa bicepsy. Miał też pod ladą kij do bejsbola; wiem, bo raz widziałem jak go użył.

– Która ruda? – odezwał się, nachylając głowę.

– No tamta. Zaraz przy wejściu.

Spojrzał gdzie mu wskazałem, skierował tę łysą glacę. Długo tam patrzył. W końcu się odezwałem.

– No i?

– Nie znam jej. Pierwszy raz ją tutaj widzę.

– Szkoda. Mógłbyś mnie przedstawić.

Parsknął tylko, szczerze i ciepło, postawił przede mną piwo, trzecie albo czwarte,
a potem zajął się innym klientem. Piłem powoli i przyglądałem się siedzącej samotnie czystej gracji, wzdychającej i patrzącej co jakiś czas w telefon. Chyba na kogoś czekała. Miała na sobie czarną koszulkę Stones'ów i krótkie, poszarpane, jeansowe spodenki. Założona noga na nogę, piękne, błyszczące uda i łydki. Znów powiodła wzrokiem po barze i znów patrzyła na mnie przez chwilę, teraz dłuższą. Wydawało mi się, że posłała mi uśmiech. Ja się uśmiechnąłem. Trochę trwały te nasze dziwaczne podchody. Ludzie zdążyli się przewinąć kilkukrotnie. W końcu wstała, przeszła przez cały lokal i stanęła tuż przy mnie. Zawołała na barmana, najpierw raz, potem drugi – było głośno, dudniły zewsząd ludzkie głosy. Stanęła na palcach, wychyliła się – jej łydki, uda i pośladki wyciągnęły się jak struny – i zaczepiła Bobka. Zamówiła piwo z sokiem. Usiadła na stołku obok.

– Miałem już zapytać, czy postawić ci piwo, ale zapatrzyłem się na twoje nogi – rzuciłem, bo to było nieuniknione, moja rozmowa z nią. Ciągnąłem do ognia, do ciepła, które oferował.

– Tak? No i co sądzisz? – odparła. Miała głos taki sam jak całą resztę.

– Że masz najgorętsze nogi stąd do Paryża – wyznałem.

– A czemu do Paryża?

– Bo tam najdalej byłem.

Zachichotała życzliwie i pokręciła z niedowierzaniem głową, a potem napiła piwa przez słomkę. Było w tym coś magicznego.

– No co? – spytałem, śmiejąc się. Alkohol chyba zaczynał działać. Albo to ona. – Aż tak słabo?

– Słyszałam lepsze teksty – odpowiedziała i zwróciła się twarzą do mnie. Teraz dopiero obejrzałem jej oczy. Miała czarne jak węgiel oczy. Niesamowite oczy.

– Marcel – przedstawiłem się i podałem jej rękę.

– Róża. – Uścisnęła moją. Miała całkiem solidny chwyt.

– Jakżeby inaczej – stwierdziłem, a potem dodałem. – Czekasz na kogoś Róża?

– Można tak powiedzieć.

– Chłopak, mąż, ojciec, dziadek, brat, wujek?

– Któryś z nich.

Napiłem się piwa i pomyślałem, że to przecież oczywiste. Taka kobieta musiała do kogoś należeć, albo to ktoś musiał należeć do niej. Byłem pewien, że to drugie pasowało bardziej.

– A ty? Co tutaj robisz? – zapytała, jakby obojętnie, ale czarna otchłań jej oczu przewiercała mnie na wylot.

– Siedzę i piję. I patrzę na ludzi.

– I tyle?

– Czasami z nimi gadam. Ale rzadko. Częściej patrzę w ten wiszący tam u góry ekran.

Na zielonym tle niebieskie i żółte ludzki biegały w te i we wte. Nikt nie był znudzony, ludziki goniły za białą kropką i świetnie się bawiły.

– Fan piłki, co? – strzeliła z szyderą.

– Nie bardzo – przyznałem.

– Czyli tak po prostu siedzisz, pijesz i patrzysz na ludzi?

– W twoich ustach brzmi to głupiej, niż w rzeczywistości jest.

– Tak już mam. Kpię ze wszystkich i ze wszystkiego. I zawsze uchodzi mi to na sucho.

Sprzedała mi cudny uśmiech, zrobiło mi się gorąco. Objechałem ją z ostentacją z góry na dół i sam się uśmiechnąłem. Istny pożar kobiecości. I te śliczne, rude, kręcone włosy.

– Nie dziwię się.

Przyszła kolej na nią, teraz ona obejrzała dokładnie całego mnie i chyba coś tam ciekawego znalazła.

– Wiesz co, może pomińmy tę całą grę i przejdźmy do sedna sprawy – oznajmiła, poprawiając się na krześle, poprawiając swoje zgrabne nogi.

– Jak wolisz – rzuciłem od niechcenia, bo gra wciąż jednak trwała. Zmierzająca nieuchronnie do jednego.

– Możemy to zrobić, nie ma sprawy. Właściwie chciałam to zrobić od dawna.

– Zrobić co?

– Przespać się z nieznajomym.

– Przespać?

– Fakt, może nie przespać, a zaliczyć kogoś obcego, zwyczajnie bzyknąć.

Przyjrzałem się jej. Byłem w niemałym szoku, ale nie okazałem tego. Takie rzeczy,
w prawdziwym świecie, nie mają prawa się wydarzyć. A jednak. Afrodyta o rdzawych włosach zstępuje z Olimpu, wchodzi do zwykłego, polskiego baru i siada obok mnie. Potem proponuje zabawę.

– Dlaczego? – spytałem głupio.

– Dziewczyny też mają prawo, a tym bardziej ochotę na takie numery – odparła, wzruszając ramionami. – To takie dziwne?

– A ten chłopak-brat-wujek?

– Właśnie ten chłopak-brat-wujek.

Napiłem się piwa, zrobiłem duży łyk. Za duży. Już dobrze wiedziałem, w co się tutaj cholera gra. Za dobrze.

– To chyba złe – wydusiłem, chociaż nie byłem do tego przekonany w stu procentach, do tego, że powinienem to powiedzieć.

– Zależy jak na to spojrzeć. Z mojego punktu widzenia? Dobre – oznajmiła. Nagle poczułem jej stopę na swojej nodze. – Nie byłoby problemu, gdybym ci nie powiedziała, że ktoś jest, co?

– Nie – przyznałem.

Westchnęła teatralnie, a potem zgrabnie odgarnęła włosy. No i wyrzuciła mi w końcu.

– Co to za cholerna, popieprzona męska solidarność? Przecież nie wiesz nawet, o kogo chodzi! Chyba nie muszę ci mówić, że jest dupkiem do kwadratu, nie?

– Może. Nie znam typa.

– Typ mnie znów wystawił!

– Słuchaj, nie chcę żebyś potem żałowała...

– Ej, a może od razu grzeszyła, co? Jeden już taki był i umarł na krzyżu, kolejnego nie będzie. Nie potrzebuję moralizowania tylko porządnego bzykania. Określ się. Inny chętny zaraz się znajdzie.

Nie było co się zastanawiać, nie było nad czym. W sytuacjach jak ta trzeba płynąć
z prądem, złapać nadarzającą się okazję i ją wykorzystać. Życie na ogół nie jest takie kolorowe, ani dla facetów, ani dla kobiet. Szczególnie kiedy jest się samemu.

– Skoro już musisz, to niech to będę ja, w porządku.

Dopiliśmy swoje piwo, zapłaciłem Bobkowi i nie biorąc reszty, wyszliśmy z baru. Była ciepła, letnia noc. Lokale pękały w szwach, śmiech niósł się pomiędzy murami, ulice pełne były ducha. Czułem się dobrze, dawno się tak nie czułem. Poczułem się jeszcze lepiej, kiedy włożyłem jej dłoń w tylną kieszeń, a ona nie oponowała.

– Idziemy do mnie czy do ciebie? – spytałem. Rude włosy błyszczały w miejskim świetle, mieniły jak płomienie.

– Masz auto? – To pytanie sprawiło, że poczułem jak coś przyjemnego, ale też bardzo dziwnego, łaskocze mnie w brzuchu.

– Mam.

– Blisko?

– Zaparkowane niedaleko.

– Możemy to zrobić w aucie.

– Skoro ci to nie przeszkadza...

To było szalone, nierealne, ta cała sytuacja była jak z kiepskiego filmu. W prawdziwym życiu nie powinno się to zdarzyć, taka sytuacja nie mogła przecież zaistnieć. Dwoje ludzi chcących tylko zaspokoić pierwotne potrzeby, nic więcej. Czułem się dziwnie, obco, jak nie ja. Spojrzałem nią. Była obok, prawdziwa, przecież ją trzymałem. To nie sen. Na pewno nie. Nic już chyba nie dziwi w kulturze napiętnowanej seksem. Świat odarto z niewinności.

Poszliśmy na parking. Mijałem wielu facetów z kobietami, ale żadna nie równała się
z moją. Miałem fart, byłem szczęściarzem. Przynajmniej przez chwilę.

– Pewnie myślisz, że jestem jakaś łatwa, nie? – powiedziała nagle.

– Jesteś nie mniej łatwa niż ja – odparłem.

– Facetom wolno to robić, bo mają społeczne przyzwolenie na takie skoki. Kobiety natomiast postrzega się wtedy jak zwykłe dziwki.

– Tak to się utarło.

– Faceci tak to utarli.

Miała sporo racji, ale nie powiedziałem jej o tym, bo znaleźliśmy się przy samochodzie i moją głowę owładnęła wizja kilku najbliższych chwil. Auto stało na uboczu, do środka wpadało niewiele światła, jedynie tyle ile było potrzebne. Z zewnątrz, z ulicy, nikt nie mógł nas zobaczyć. Otworzyłem jej drzwi, wszedłem zaraz za nią i usiadłem obok. Nie gadaliśmy więcej, nie było takiej potrzeby.

Zaczęliśmy się całować, wargi miała słodkie i miękkie, a język zwinny jak kot. Pomogłem ściągnąć jej tę koszulkę Stones'ów, pomogłem ściągnąć jeansowe spodenki, ona pomagała rozebrać mnie. Całowałem ją, całowałem wszędzie i jeździłem ręką po gorącym, nagim ciele i czułem, że to jest dobre, takie proste i dobre. Zdjąłem jej stanik i dwie miłe piersi zaczęły się do mnie uśmiechać, puszczały oko, jedna i druga. Przywarłem do nich ustami i to było pierwotne, ale było też boskie. Po chwili nie mieliśmy na sobie bielizny i siedzieliśmy teraz nadzy jak ci pierwsi przed obliczem Boga. Ja i ona. Nieznajoma Róża. Oczy czarną nocą. Włosy czerwoną krwią. Ciało boskim tworem. Adam i Ewa. Wygnańcy z raju, chcący odnaleźć własny.

Zupełnie nie było sensu tak tego rozumieć.

Bo w końcu usiadła na mnie i chociaż zaczęła subtelnie, to po chwili rozkręciła się
i pracowała biodrami coraz szybciej i szybciej. Nagle przestało mieć to jakikolwiek poetycki wydźwięk, bo nie było miłosnych uniesień, danse macabre kochanków, połączenia dwojga dusz. Był tylko ogień. Płonęła w zwyczajnym, fizycznym akcie, a ja płonąłem razem z nią. Jeździła po mnie jak szalona, skakała dziko i brutalnie. Trzy, cztery minuty i zawyła głośno, a ciałem targnął dreszcz. Opadła na mnie wciąż gorąca i mokra, oddychała ciężko, sprzedała kilka tanich buziaków. Potem niezgrabnie zeszła z moich ud i odwróciła swoje wciąż boskie ciało plecami. Pochyliła się, oparła o fotel i wypięła w moją stronę święcący na biało tyłek.

– Teraz ty sobie ulżyj – rzuciła ot tak, rzuciła, jakby to była rzecz w świecie najzwyklejsza.

Zrobiłem to więc, ulżyłem sobie jak rozkazała i nie było w tym nic poza zaspokojeniem popędu, nic poza dogodzeniem pierwotnym, jaskiniowym instynktom. Zwykły zwierzęcy akt. Do tego właśnie to sprowadziliśmy, ona i ja. Czasami tak to po prostu wygląda.

– Włosy masz farbowane? – spytałem już po wszystkim. Siedzieliśmy teraz częściowo ubrani, a ona paliła przez otwartą szybę. Czułem się dziwnie, trochę nieswój. Na pewno gorzej niż przed tym wszystkim.

– Tak. Oryginalnie jestem blondynką – odparła, zaciągnęła się i wypuściła dym przez uchyloną szybę.

– A co robisz, kiedy nie odwiedzasz barów i nie siedzisz z nieznajomym w aucie?

– Ty tak na serio? – zapytała pełna kpiny. – Nie musimy przecież gadać, zrobiliśmy swoje i było miło, naprawdę. Ale okej, skoro będzie ci lepiej, to pracuję w sklepie, na kasie. A ty?

– Piszę różne teksty i staram się je opchnąć gdziekolwiek.

– Co głównie?

– Opowiadania.

Uśmiechnęła się nieznacznie i to był drwiący uśmieszek. Nie winiłem jej za to.

– No i co robisz, żeby wzięli takie twoje opowiadanie? – spytała lekko znudzona.

– Dodaję trochę seksu. Na seksie zawsze da się zarobić – powiedziałem.

– A to nie jest w literaturze gorszące albo tabu?

– W ogóle jest to gorszące i tabu. To jedna z tych rzeczy, którą się robi, wszyscy robią,
a o której się nie mówi, nikt nie mówi.

Dopaliła papierosa i wywaliła go przez okno. Pomachała ręką, chcąc rozgonić dym,
a potem przeciągnęła się i ziewnęła ciężko.

– To śmieszne, nie? – oznajmiła po chwili.

– Co jest śmieszne? – Nie wiedziałem o co jej chodzi.

– Że ludzie tak bardzo gloryfikują seks, robią z niego taką mistyczną, duchową sprawę.
I niepotrzebnie łączą go z miłością. Seks i miłość to dwie różne sprawy.

– Czasami tak. Ale nie zawsze.

– Miałeś nie moralizować! – wytknęła mi. Nie chciałem nikogo moralizować. Zamknąłem się.

Pozbieraliśmy resztę ubrań – ja nieśpiesznie założyłem jeansy, a ona włożyła czarną koszulkę. Mogliśmy teraz wyjść, nie było sensu siedzieć dłużej, więc wysiadła, a ja zaraz za nią. Zamknąłem auto. Prezerwatywę wywaliłem do kosza.

– W sumie bym się jeszcze czegoś napiła. Idziemy gdzieś? – spytała ochoczo.

Popatrzyłem na nią, przyjrzałem się dokładnie. Cały ogień jaki w sobie miała nagle gdzieś zgasł, zgasł dla mnie, musiał wygasnąć na tylnym siedzeniu auta. Nie wydawała mi się już tak atrakcyjna jak wcześniej, ta Ewa kusicielka, ze swoim owocem poznania. Rudowłosa Róża, która naprawdę jest blondynką, teraz była, bo była. Nie miałem ochoty już nigdzie iść, mimo to się zgodziłem. Wróciliśmy do tego samego baru. Przerzedziło się.

– Często to robisz? Znaczy powiedziałaś mi, że zawsze chciałaś to zrobić, ale chyba mnie wrobiłaś – wyznałem już, kiedy siedziałem na moim ulubionym miejscu przy barze.

– Uwierzyłeś? – spytała z udawaną czułością. – To słodkie.

– To jak? – ponagliłem lekko zirytowany tym, że dałem się nabrać.

– Od czasu do czasu. Dziewczyny mają swoje potrzeby. Nie mniejsze niż faceci – oznajmiła dobitnie.

– W to nie wątpię – przyznałem. – A ten cały chłopak? Istnieje?

– Istnieje.

– To gdzie teraz jest?

– Tam, gdzie powinien być każdy porządny mężczyzna. Czeka w domu.

Uśmiechnąłem się tylko, bo ciekawe miała to pojmowanie, to podejście do sprawy. Niecodzienne i inne. Liberalne. Świeże. I chyba też mało kobiece. Tak mi się wydawało, ale ja patrzyłem na to tylko z perspektywy zwykłego faceta. Co ja tam mogłem wiedzieć o świecie
i kobietach i rozumieniu tego wszystkiego.

Posiedzieliśmy i wypiliśmy jeszcze trochę, rozmowa przestała się kleić, więc w końcu poszliśmy każde w swoją stronę, bo nic już nas nie łączyło, nic nie trzymało.

Później widziałem ją raz czy dwa w tym moim barze – siedziała ze swoim kolesiem, śmiali się i pili, a ona udawała, że mnie nie widzi, nie patrzyła w moją stronę, nie spojrzała ani razu. Pomyślałem, że może naprawdę nic między nami nie zaszło.

Bobek postawił przede mną piwo, gadałem trochę z przypadkowymi ludźmi, przyglądałem się im, potem patrzyłem tępo na mecz i próbowałem zagadywać barmankę. No i piwo nadal mi nie podchodziło. Wieczór taki sam jak inne.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Marcin M.

Opowiadadnie pochodzi ze zbioru Parada myśli nocnych, który możecie sobie pobrać z mojego profilu tutaj.

Zachęcam także do odwiedzania mojego bloga!

A debiutancka powieść Sztuka latania wyszła już w wersji e-book! Jeżeli ktoś lubi czytać wersje elektroniczne to zachęcam do zakupienia! Więcej na moim profilu.

(książką dostępna przedpremierowo na stronie wydawcy w promocyjnej cenie, wersja papierowa ma się ukazać do końca kwietnia)


Komentarze

Dobrze sie czyta. Dużo szczegółów. Dokładnie jak opisał bohater. Opowiadanie z wplecionymi seksem

oczo3121/07/2022 Odpowiedz

Bardzo fajne opowiadanie, dobrze napisane i bardzo fajne dialogi.
Polecam i czekam na kolejne.


Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach