Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Kapsel Berliner Kindla

Któregoś leniwego wieczora zadzwonił do mnie dobry kumpel. Siedziałem właśnie przed laptopem, powoli próbując wystukać coś na klawiaturze – coś co miałoby jakieś ręce i nogi. Siedziałem przy butelce piwa i było to właściwe określenie, bo piwo stało nieotwarte. Stało tak sobie udając obojętność. Odebrałem telefon.

– Hej stary, co robisz? – Usłyszałem rozbawiony głos po drugiej stronie.

– Siedzę i piszę, no prawie piszę – wyznałem.

– Nieźle. Co byś powiedział na wypad do Berlina? Dziś? Mam tam kilka spraw do załatwienia – powiedział Erwin. Erwin był moim kompanem ze studiów.

– Do Berlina? No nie wiem.

– Na dwa, trzy dni, nie więcej. Będzie gdzie spać.

– Zastanowię się.

– Czyli, że się zgadzasz?

– Nie wiem. Nie.

– Nie to znaczy tak. Będzie fajnie, zobaczysz. Przyjadę po ciebie za godzinę.

Rozłączył się, a ja popatrzyłem na to co miałem i zamknąłem stronę. Potem wyłączyłem laptopa. Chwyciłem za butelkę piwa i wstawiłem ją do lodówki.

Dwie godziny później gnaliśmy już A2 w stronę niemieckiej granicy. Ja prowadziłem, a Erwin siedział obok i palił skręta. Widać było, że ma się dobrze. Mnie natomiast dobrze jechało się jego nowym audi.

– Chcesz zajarać? – spytał mnie, odchylając się na siedzeniu.

– Nie palę takiego czegoś – odparłem cierpko.

Nie odpowiedział. Podgłosiłem muzykę – grało coś z rocka – i wdepnąłem na gaz. Auto pociągnęło do przodu jak szalone. Licznik pokazywał sto osiemdziesiąt, a wskazówka ciągle szła w górę. Zerknąłem na siedzącego kolegę – w sumie to leżącego. Chyba miał zamknięte oczy i nucił refren pod nosem. Odleciał.

Oderwałem od niego oczy i spojrzałem na drogę. W tym samym momencie ktoś zjechał na lewy pas, wyskoczył tuż przed maskę. Dałem ostro po hamulcach i ledwo wyhamowałem, jednocześnie cały czas trąbiąc. Co za palant! Nawet nie dał kierunku!

– Może jednak? – Wyciągnął papierosa w moją stronę.

– Już Ci mówiłem. Nie palę.

Chwilę później zaciągałem się skrętem. Miał mocny smak. Zrobiłem za mocny wdech i zakrztusiłem się, a z oczu poleciały mi łzy. Nie umiem palić, nigdy nie umiałem.

– Dobry co nie? – zapytał z uśmiechem szelmy.

– Ta. Zajebisty. – Wylałem trochę sarkazmu.

Wziąłem jeszcze potem kilka buchów i po paru kilometrach białe pasy na drodze zaczęły się dziwnie wić. Zamrugałem. Znów były na swoim miejscu.

– Erwin – powiedziałem tylko, a on zamruczał. – Nie dawaj mi więcej tego gówna.

Dobrze, że wjechaliśmy do miasta nocą. Drogi może i nie były puste, ale jazda po metropolii w dzień jawiła się jako istna katorga. Jakoś nie przepadałem za miejską jazdą. Ciągłe te światła, ograniczenia, zakazy, nakazy i stopy. Ludzie jeżdzący jak wariaci, gnający jeden przez drugiego, na łeb, na szyję. To nie dla mnie. Wolę gdy mam przed sobą pustą, prostą i długą asfaltową ścieżkę.

W końcu, po pół godzinnej jeździe w kółko, znaleźliśmy miejsce parkingowe. Zostawiłem a6 pomiędzy dwoma volkswagenami. Dalej też stały same niemieckie auta – coś na kształ nowoczesnego niemieckiego patriotyzmu.

Do mieszkania ciotki Erwina mieliśmy jakieś dwadzieścia minut piechotą. Była noc, a ja stałem w krótkich spodenkach i koszulce. Zimno jak diabli. Myliłem się myśląc, że wielkie miasta nigdy nie śpią. Na ulicach nie było prawie nikogo. Szliśmy w milczeniu i Erwin tylko dwa razy wspomniał, że jest nieziemsko głodny. Pomyślałem, że ja w sumie też bym coś zjadł. Zatrzymaliśmy się przy starych, odrapanych drzwiach. Odszukaliśmy nazwisko i zadzwoniliśmy.

– Ciotka wie, że przyjeżdżasz? – zapytałem naiwnie.

– Nie.

Kilka minut później wciąż staliśmy pod kamienicą. Ciotka nie odbierała telefonu.

– To na pewno tutaj? – Zaczął padać deszcz i mogłem śmiało powiedzieć, że po prostu pizgało.

– Chyba. Może się pomyliłem. Czternaście?

Czternastka wisiała nad nami jak byk.

– Wracamy do samochodu. Przyjdziemy tutaj rano – zaproponowałem.

Erwin pokiwał głową, ale na odchodne nacisnął przycisk jeszcze raz. Odeszliśmy. Z odległości kilku metrów usłyszałem przytłumiony kobiecy głos. Chyba jednak uda nam się wyspać.

Mieszkanie Arlety, bo tak miała na imię ciotka, było małe, ale dwupokojowe. Spojrzałem na podłogę, ściany i sufit. Zdecydowanie przydałby się tutaj remont.

– Mogłeś mnie uprzedzić, że przyjedziesz Erwin. Tym bardziej, że jesteś z kolegą.

– Przepraszam ciociu. Nagła sprawa.

Pokiwała głową z dezaprobatą. Nie wiem ile miała lata, ale wyglądała gdzieś na czterdzieści. Miała farbowane blond włosy – na górze zaczynały się już ciemniejsze odrosty – brązowe oczy i okrągłą twarz z pieprzykiem nad górną wargą. Nie była gruba ani chuda. Stała w dwuczęściowej piżamie, dzięki czemu dostrzegłem, że była posiadaczką pokaźnego biustu i konkretnych bioder. Nasza obecność zbytnio jej nie krępowała.

– Będziecie spać tutaj. – Otworzyła drzwi i pokazała nam lokum. – Jest tylko to łóżko, dlatego jeden musi spać na podłodze.

– Poradzimy sobie. Dzięki ciociu.

Powiedziała nam "dobranoc" i zamknęła nasz pokój.

– Fajna co nie? – rzucił Erwin i walnął się na wyro.

– Fajna – odparłem krótko.

– Spałeś kiedyś ze starszą? – zapytał bez skrępowania.

– Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Ja też nie. A chciałbyś?

– Może.

– Ja też. Może.

Ani ja, ani on nie pociągnął tego tematu, więc zapanowała cisza. Między nami zawsze unosiła się dziwna atmosfera swobody i wzajemnego zrozumienia. Mogliśmy gadać o wszystkim. Nie pamiętam też by mnie kiedyś zdenerwował.

– Idę do łazienki. Jutro przedstawię cię z Berlinem – oznajmił, ziewając.

Pokiwałem głową i ułożyłem koc na dywanie. Nie lubiłem spać na twardym. Położyłem się, trochę powierciłem, żeby odpowiednio ułożyć. Już po sekundzie wiedziałem, że to nie będzie dobra noc. Erwin przyszedł po dwudziestu minutach, a ja powoli zaczynałem zasypiać. Wstałem i udałem się do łazienki. Była równie obskurna co reszta mieszkania, ale dało się wytrzymać. Wszedłem pod prysznic i włączyłem gorącą wodę. Tak, tego mi było trzeba. Spłukałem się zimną – zawsze tak robię – umyłem zęby, załatwiłem i wyszedłem na korytarz. W kuchni było zapalone światło. Zatrzymałem się w progu, a moim oczom ukazał się niezły widok. Krągłe pośladki ciotki były wypięte w moją stronę. Kobieta grzebała w lodówce. Ku mojemu rozczarowaniu wyprostowała się zaraz i zamknęła drzwiczki. Odwróciła się, a na jej twarzy spostrzegłem zaskoczenie.

– No co tam? – spytała, patrząc na mnie uważnie.

– Ma pani wodę?

Odwróciła się, ponownie eksponując swoje wdzięki. Wyciągnęła plastikową butelkę z lodówki.

– Proszę – powiedziała i podała mi ją.

– Dziękuję – odparłem lekko zdezorientowany.

– Coś jeszcze? – Dopiero teraz spostrzegłem, że miała też całkiem pociągający głos.

– Nie. To wszystko. Dobranoc.

– Dobranoc.

Uciekłem do pokoju. Erwin spał przy zapalonym świetle, chrapał w najlepsze. Zgasiłem je i położyłem się na podłodze. Myślałem o Arlecie. I o mnie z nią. Ja i ona nago w jednym łóżku. Myślałem o cieple jej miękkiego ciała. Jakby to było? Na pewno niesamowicie. Z tego wszystkiego dostałem wzwodu – zupełnie jak nastolatek. Westchnąłem i przekręciłem się na drugi bok. Minęło sporo czasu zanim udało mi się zasnąć.

Zbudziliśmy się przed jedenastą. Podobno rano była u nas ciotka i zostawiła nam drugą parę kluczy – miała wrócić po piątej. Zjedliśmy jajecznice i wypiliśmy herbatę. W łazience opryskałem twarz i poprawiłem włosy. Założyłem marynarkę i eleganckie buty, które spakowałem do torby. Wielkie miasto wymagało przecież wielkiej elegancji. Przed dwunastą wyszliśmy z mieszkania. Miejska dżungla od razu przywitała nas wszystkim co oferowała – hałasem, tłokiem, zapachem spalin i uczuciem bycia totalnie małym.

Erwin skłamał, ale spłynęło to po mnie – sam często kłamię i nie jestem z tego dumny. Okazało się, że nie miał czegoś ważnego do załatwienia. Chciał po prostu zabalować. Był piątek, posiadał pieniądze i energię, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby sobie poużywać. Usiedliśmy przy stoliku pod jednym z lokali. Zamówiliśmy dwa piwa. Nieźle, szybko zaczynamy. W samo południe.

– Przyjdzie do nas mój znajomy – oznajmił, nalewając sobie piwa do kufla, które przyniosła kelnerka. Była azjatką, przynajmniej na azjatkę wyglądała.

– Co tutaj robi? – spytałem i zacząłem przelewać ze swojej butelki.

– Mieszka.

Pokiwałem głową i rozejrzałem się. Poza nami nikt nie pił. Zerknąłem na kapsel od piwa. Berliner Kindl. Obrazek z bobasem. Napiłem się i musiałem przyznać, że dobre to piwo. Później bawiłem się trochę tym kapslem, obracałem w palcach. W końcu schowałem go – nie wiem czemu – do tylnej kieszeni jeansów.

Kilka przechodzących osób taksowało nas wzrokiem. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej różnorodności ludzkich twarzy. Wszędzie zmierzające dokądś ludzkie twarze. Nosy, usta, uszy, czoła i oczy zupełnie do siebie niepodobne. Istny tygiel.

Dzień był pochmurny, ale nie padało. Można powiedzieć, że pogoda nam sprzyjała. Zatrzymaliśmy się w kolejnym lokalu, większym i bardziej luksusowym. Sami kolesie pod krawatem, z wypindrzonymi partnerkami u boku. Było po pierwszej. Pora na lunch. Kolega Erwina zjawił się po kilku minutach. Był blondynem o niebieskich oczach i wąskiej szczęce z jakąś taką zajęczą wargą. Wysoki i chudy. Prawdziwy drągal. Okazało się, że Thomas – tak miał na imię – nie mówił zbyt dobrze po angielsku, więc Erwin, chcąc nie chcąc, został tłumaczem. Został też moim sponsorem.

– Skąd się znacie? – spytałem. Tak naprawdę mnie to nie obchodziło. Wtrąciłem się do rozmowy bo z tej którą prowadzili, niczego nie rozumiałem.

– Z konwentu w Poznaniu. Thomas też lubi te pierdoły związane z fantastyką.

Znów dostaliśmy Berliner Kindla. Uniosłem kufel i powiedziałem "na zdrowie".

– Na zdrowie! – powtórzył Thomas z uśmiechem. Z "dr" zrobił charczące "h".

Po obiedzie wyszliśmy na miasto. Brukowane ulice pełne ludzi, przywodziły na myśl prawdziwą powódź. Tonąłem w tym tłumie, czułem po prostu jakbym się topił. Byłem już trochę wstawiony – zwykle nie piję o tak wczesnej porze. Denerwowało mnie to ciągłe zatrzymywanie się na pasach, których wcale nie było. Nie wiedziałem czy tutaj jest przejście na drugą stronę ulicy, czy obok, czy w ogóle go nie ma.

Erwin i Thomas zaczęli się z czegoś śmiać. Spytałem o co chodzi. Wskazali na to, a ja powędrowałem tam wzrokiem. Na grubego faceta – wyglądał mi na Greka – krzyczał jakiś obdartus. Kiedy podeszliśmy bliżej zobaczyłem, że ma mokre spodnie i uwaloną katanę. Bluzgi po niemiecku, które składały się z trzech słów, przewijał polskim epitetami. Był konkretnie nawalony i jechało od niego na kilometr. Kiedy go mijaliśmy spojrzał mi w oczy. Usłyszałem za plecami, jak wyzywa mnie od zasranych nazistów.

Nigdy nie widziałem Reichstagu – jedynie na zdjęciu, gdzie jakiś radziecki sołdat wieszał flagę ZSRR na dachu budynku i nie wiem czy to się liczy. Thomas robił za przewodnika. Opowiadał, a Erwin tłumaczył jego słowa, ale nie byłem zbytnio zainteresowany jego gadką. Potakiwałem tylko głową udając, że słucham. W końcu znaleźliśmy się pod barokowym molochem. W oczy rzucał się wielki napis "Dem Deutshen Volke". Spojrzałem po tłumie. Mnóstwo ludzi mówiących różnymi językami. Zbieranina z całego świata. Jaskrawi, głośni i aroganccy. Śmiali się i robili selfie. Narodowi niemieckiemu. Nie bardzo na taki wyglądaliśmy.

Musiałem się odlać, czułem ostry nacisk na pęcherz, ale w pobliżu nie było żadnych toalet. Na szczęście nieopodal rosły drzewa i krzaki. Byłem wstawiony. Na trzeźwo nawet bym o tym nie pomyślał. Zniknąłem w gąszczu i zacząłem robić swoje. Dziwna sprawa. Nie tak dawno masy pysznych Niemców paradowało tutaj głęboko wierząc, że są kamieniem węgielnym tysiącletniej Rzeszy. Teraz byłem w samym jej sercu i stałem tak, lejąc na te kamienie, na echo niespełnionych marzeń i ambicji. Ja. Polak.

Wróciliśmy do miasta i od razu wparowaliśmy do jakiegoś ciemnego lokalu pełnego podejrzanych typów. Było mi wszystko jedno. Usiedliśmy, a Thomas oznajmił nam, że zaraz przyjdzie jego kumpel. Zamówiliśmy po kolejnym piwie. Zanim je skończyliśmy, dosiadł się do nas jakiś Turek.

– Ich bin Yusuf – przedstawił się i wyciągnął do mnie dłoń.

– A ja Marcel – odparłem po polsku i uścisnąłem ją.

Powiedziałem Erwinowi żeby zamówił cztery Berliner Kindle. Okazało się, że Yusuf nie pije. Podobno Allach mu zakazał. Kiedy dostaliśmy trzy browary złapałem za kufel i wzniosłem pełen sarkazmu toast. Za Allacha rzecz jasna. Nic do niego nie miałem – Yusufa i Allacha – po prostu chciałem być zabawny.

Yusuf w porównaniu do Thomasa, mówił płynnie po angielsku, więc mogłem z nim pogadać. Trochę ponaigrywałem się z niego, bo kiedy wypiję robię się bardzo cyniczny i wulgarny. Turek nie pozostawał dłużny.

– Czy to prawda, że słowem "kurwa" wyrażacie wszystkie emocje? – zapytał, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby.

– Tak – przyznałem krótko.

Zaśmialiśmy się. To był ciepły, serdeczny śmiech.

Yusuf wyglądał jak typowy berliński arab, których pełno na ulicach. Czarne, idealnie wystylizowane włosy – był przed chwilą u fryzjera czy jak? – ciemny zarost i czarna skórzana kurtka. Do tego czarne oczy, w sumie to cały był czarny. Tylko te zęby miał białe. Porównując go z Thomasem, nie dziwię się, że niemieckie dziewczyny wolą ich.

– Jak to jest Yusuf, jesteś cholera Niemcem czy Turkiem? – zapytałem, patrząc mu w oczy.

– Żadnym z nich – przyznał.

– To jak? – Byłem mocno zdziwiony.

– Jestem berlińczykiem. Nigdy nie byłem w Turcji. Ani w Niemczech.

– Jak Kennedy?

– Nie. On był pączkiem.

Trafnie, bardzo trafnie, pomyślałem.

– Może byś się jednak napił?

Pokiwał stanowczo głową.

We czwórkę opuściliśmy lokal. Wypiłem dziś chyba dziesięć piw – przyznaję, dałem ostro w palnik. Wiedziałem, że muszę przystopować. Gdybyśmy walili wódkę, już dawno wymiotowałbym do śmietnika. Szliśmy teraz ulicą w stronę jakiegoś imbisu. Nasz śniady przyjaciel zarzekał się, że to najlepszy kebab po tej stronie Berlina. Byłem głodny i lubiłem śmieciowe jedzenie, więc ochoczo przystałem na tę propozycję. Podczas gdy wgryzałem się w pszenną bułkę z mięsem, warzywami i ostrym sosem, przyglądała nam się szemrana grupa. Zjedliśmy i posiedzieliśmy, jakby celowo ich prowokując swoją obecnością. Zaczęli nagle głośno komentować, a najgłośniej najmniejszy i najgrubszy. Wyglądał trochę jak owłosiony orzech.

– Co on mówi? – spytałem Yusufa.

– W skrócie, że mamy wypieprzać – wytłumaczył.

– Aha. Jak powiedzieć, że jest ciotą?

Powiedział mi, a ja powtórzyłem to kilka razy na głos, patrząc w stronę gościa-orzecha. Gdybym nie był pijany, nie robiłbym takich głupot. Ale byłem. Turcy – chyba – zaczęli się podnosić. Stało ich sześciu albo siedmiu. Popatrzeliśmy po sobie.

– Spierdalamy! – rzucił nagle Erwin i zaczął po prostu biec.

Zerwaliśmy się z miejsc. Pędziliśmy ile sił w nogach. Najszybszy był Yusuf, ja tuż za nim, a Erwin i Thomas zostawali w tyle. Raz po raz oglądałem się przez ramię. Rzucali w nas tureckimi kurwami, a ja darłem się w kółko, że z nich cioty. Ubiegliśmy jeszcze trochę nim dali nam spokój. Minutę później stałem z głową wetkniętą w kosz. Czułem się fatalnie i chciałem wracać. Erwin zgodził się, że mnie odprowadzi, ale sam postanowił jeszcze zostać na mieście.

Ponownie znalazłem się w mieszkaniu na Jagowstrasse, które okazało się być puste. Kiedy wszedłem zegar wiszący na ścianie wskazywał za dziesięć ósmą. Zdjąłem buty i wlazłem do łazienki. Zwymiotowałem ponownie i wziąłem prysznic. Czułem, że po tej lekkiej przebieżce alkohol krąży w moich żyłach ze zdwojoną mocą. Wyszedłem prawie nagi i położyłem się na podłodze w pokoju. Zanim zasnąłem usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi do mieszkania.

Nocną ciszę przerwał przeciągły jęk zawiasów. Obudziłem się i poleżałem dłuższą chwilę, dochodząc do siebie. W końcu usłyszałem w łazience odgłos szumiącej wody. Podniosłem się z posłania i nie myśląc za dużo dałem ponieść nogom. Wyszedłem na korytarz i zapaliłem światło. Oślepiło mnie. Potem nacisnąłem na klamkę od drzwi łazienki. Była otwarta. Stanąłem w progu i spojrzałem na kąpiącą się za prysznicową szybą Arletę. Przyglądałem się jej dosyć długo. W końcu wyłączyła wodę. Dopiero kiedy wychodziła z kabiny spostrzegła, że tutaj jestem.

– Zajęte – rzuciła w moją stronę, zasłaniając swoje piersi.

Nie zareagowałem. Patrzyłem na jej nagie ciało. Kobieta cofnęła się i przymknęła przezroczyste drzwi.

– Możesz wyjść z łazienki? – zapytała. Ton miała twardy.

– Mogę – odparłem. – Ale nie chcę.

– Jeżeli za sekundę stąd nie wyjdziesz zacznę krzyczeć – oznajmiła ostro. – Nie żartuję.

Odwróciłem się więc, wyszedłem z łazienki i ukryłem w pokoju.

Posiedziałem w nim jakąś chwilę, położyłem nawet spowrotem, ale postanowiłem nagle, że nie mogę tutaj zostać, nie po tym co zaszło. Spojrzałem na godzinę w telefonie – było po czwartej. Ubrałem się i spakowałem rzeczy do torby, zajęło mi to kilka minut. Łóżko Erwina nadal stało puste. Miałem już wychodzić, kiedy usłyszałem jak ciotka Arleta zaklucza swój pokój. Zatrzymałem się przed jej pokojem. Powinienem coś zrobić, cokolwiek, pomyślałem. Zapukać, powiedzieć kilka słów, przeprosić albo po prostu się pożegnać. Stałem przez chwilę skonsternowany. Odwróciłem się w końcu i opuściłem to mieszkanie. Mogłem zrobić wszystko, a nie zrobiłem nic.

Na zewnątrz padało. Było mi zimno, a moja marynarka całkiem przemokła zanim doszedłem na stację. Wsiadłem w metro i pojechałem na dworzec – Berlin Hauptbahnhof. Kupiłem bilet do domu w automacie. Pociąg czekał już na peronie. Czekał jakby właśnie na mnie.

Maszyna ruszyła praktycznie od razu. Odetchnąłem głęboko, spokojnie. Pragnąłem zostawić Berlin daleko za sobą. Miałem dosyć tego miasta i jej mieszkańców. Wytrzymałem tu jeden dzień. To nie dla mnie. W tym ludzkim kotle nie było miejsca dla kogoś takiego ja. Berlin przeżuł mnie, połknął i wydalił. Na całe szczęście.

Odnalazłem swoje miejsce i rozłożyłem się wygodnie w fotelu. Nagle poczułem, że coś uwiera mnie w pośladek. Uniosłem się i sięgnąłem tam ręką, wyciągając to z kieszeni. To był kapsel. Popatrzyłem na niego. Dzieciak siedzący w kuflu. Śmieszny kapsel od piwa. Tylko tyle.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Marcin M.

Opowiadanie pochodzi ze zbioru Parada myśli nocnych. Zachęcam do wbijania na profil!

Wydałem swoją debiutancką powieść Sztuka latania i chciałem Was zachęcić do kupowania. Cena nie jest wygórowana chyba, spokojnie możecie sobie znaleźć na odpowiadajacej wam księgarni internetowej. Na razie dostępna tylko jako e-book (druk ma wyjść jakoś w maju, chociaż w naszym kochanym kraju ostatnio jest problem z papierem i trzeba czekać na drukarnie, więc może być różnie). W każdym razie uważam, ze jeżeli lubicie czytać coś ciekawego, z domieszką erotyki, to powinno Wam przypasować.


Komentarze

Jak to się dobrze czytało!
Wręcz rewelacyjnie.


Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach