Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Braterstwo cz.3

Rankiem żartom nie było końca. Zauważyłem, że Ada, która wcześniej nie tolerowała humoru związanego z seksem, teraz sama pozwalała sobie na przeróżne dwuznaczności, jakby otwartość naszych nowych znajomych zupełnie zmieniła jej podejście do tych spraw. Z jednej strony byłem zaskoczony taką przemianą, z drugiej podobała mi się pewność siebie, jaką okazywała – chociażby nie wstydząc się nagości podczas mycia. W Polsce to było nie do pomyślenia. Nawet kiedy na dzikiej plaży przebierała się w kostium, to musiałem zasłaniać ją ręcznikiem plażowym, żeby jakiś przechodzień przypadkiem nie zobaczył piersi, tyłeczka, czy cipki. Tutaj w afrykańskim upale wszystko się odmieniło. Jakby w końcu uwierzyła, że naprawdę jest piękną kobietą. Nasi towarzysze podróży traktowali nagość z taką naturalnością, że i my zaczęliśmy podchodzić do niej swobodniej.  

     Po śniadaniu i kawie zwinęliśmy obozowisko i ruszyliśmy w dalszą drogę. Mbu powiedziała, że około południa dojdziemy do dużej wioski, gdzie handluje się wszystkim, co potrzebne do życia. Niby wszystko mieliśmy, ale zawsze wizyta na targu to miła odmiana od monotonii marszu po bezdrożach. Czas do południa zleciał błyskawicznie, bo poprosiliśmy naszą przewodniczkę, o nauczenie nas kilku słów niezbędnych do nawiązania jakiejkolwiek komunikacji z jej pobratymcami.  
- To nie jest takie proste – odpowiedziała – większość plemion posługuje się różnymi językami. Mogę wam przybliżyć tylko mowę naszego ludu.

Nie mieliśmy nic przeciwko temu, a nauka znakomicie skróciła nam czas podróży i zanim się obejrzeliśmy, wyszliśmy z lasu zbliżając się do wioski. Nie było tam wydzielonego placu handlowego, a właściwie była nim cała miejscowość. Pod każdą chatą siedział ktoś, kto oferował wyroby rękodzieła – były tam kolorowe tkaniny, wypalane z gliny garnki, kute wyroby kowalskie, ozdoby z kolorowych paciorków, rzeźbione w drewnie maski i figurki, ale także owoce, mięso suszone, skóry zwierząt, bębenki i wyroby z poroża. Wielu z tych rzeczy nie wolno wywozić z Afryki, lecz mimo to postanowiłem zamienić swój wysłużony kij z akacji, na coś ładniejszego i dającego większe poczucie bezpieczeństwa. Krótko mówiąc – wypatrzyłem bardzo ładnie zdobioną dzidę, do której oczy mi się zaświeciły. Poprosiłem Mbu, by pomogła mi w negocjacjach, lecz odmówiła twierdząc, że wojownik nie sprzeda broni kobiecie. Trudno – przystąpiłem do rozmów sam. Nie było łatwo, bo zasób słów, które były zrozumiałe dla nas obu nie był zbyt wielki, ale wspomagając się gestykulacją, doszliśmy do porozumienia. Dzida kosztowała mnie latarkę czołową i termos,  uznałem jednak, że będzie z niej lepszy użytek. Dumny z zakupu dołączyłem do dziewczyn. Nietrudno było je znaleźć, bo jak to kobiety - kręciły się koło ciuchów. Nie zamierzałem brać w tym udziału. Dobrze wiedziałem ile to potrwa, widząc mnogość przeróżnych wzorów, tkanin, odcieni i fasonów. Nie! – to nie dla mnie.  

     Rozejrzałem się za Markiem – stał kilka chałup dalej, przy kobiecie handlującej ozdobami.  
- Co kupujesz? – zagadnąłem podchodząc do niego.
- Bransoletki.
- Dla Mbu?
- Jedną dla niej, jedną dla mnie. I koraliki.

     Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jego styl. Rzeczywiście szyję przyozdabiały przeróżne rzemyki, a na lewym nadgarstku nosił dwie bransoletki ze skóry. Teraz przymierzał podobną na prawy nadgarstek i koraliki na kostkę u nogi. Pomyślałem, że nam też przydałyby się takie afrykańskie akcenty, więc wybrałem dla Ady koraliki z idealnie wygładzonych paciorków wykonanych z dwóch różnych gatunków drewna – jedne ciemne, drugie jasne, a dla siebie dwie bransoletki, z takiej samej skóry jak rzemienna owijka mojej dzidy. Jedną na rękę, drugą na kostkę. We własnym mniemaniu stawałem się afrykańskim wojownikiem.

     Ada kupiła sobie dwie barwne tkaniny, które podobnie jak ta podarowana jej przez Mbu, owinięte wokół ciała, służyły za całe kobiece ubranie. Podczas gdy zastanawiała się nad ich wyborem, Mbu na sąsiednim straganie kupiła jej jeszcze jeden prezent – pamiątkę z Afryki. To był rzeźbiony w hebanie bożek płodności – niewielka, dziesięciocentymetrowa figurka szamana z naturalnej wielkości penisem (według miary afrykańskiej), siedząca na własnym worku mosznowym, wypełnionym jądrami proporcjonalnymi do męskości.  

- Z jego pomocą, dzida twojego wojownika zawsze będzie duża i twarda – z powagą zapewniła Mbu wręczając figurkę.
- A jak nie będzie, to użyję tej – odpowiedziała ze śmiechem Ada. Odpowiedział jej perlisty śmiech Mbu.
- Chyba nie narzekasz na twardość twojego wojownika? – wtrąciłem.
- Nie - jest twardy jak skała! Najbardziej wtedy, gdy słyszy szczytującą Mbu – dalej się brechtały, a mi zrobiło się cholernie głupio. Nie spodziewałem się, że Ada wczoraj zauważyła, jak pobudzająco na mnie działa jej nowa koleżanka.
- Byłyście tak blisko i głośno, że miałem wrażenie, jakbym kochał się z wami dwoma.
- Ha, ha! Możesz sobie pomarzyć!
Akurat do marzeń tego rodzaju wcale nie musiała mnie zachęcać – przychodziły samoistnie. Myślę, że większość facetów chciałaby się kochać w trójkącie, lub jeszcze liczniejszej konfiguracji. A jeśli w takim układzie znalazłaby się czarnoskóra, długonoga piękność pokroju Mbu i drobna blondyneczka, tak śliczna jak Ada, to czego można chcieć więcej?!
- Ok. Zjedzmy coś i ruszajmy dalej – zmieniłem temat na mniej czerwieniący uszy i lico.
- To co? McDonald’s, czy KFC? – zaśmiała się Mbu.
- Obojętnie, byle dużo i smacznie – wtrącił się Mark, który właśnie do nas dołączył.

     Zapach przyrządzanego posiłku doprowadził nas do chaty, przy której zaoferowano nam placki smażone na blasze, będące dodatkiem do potrawki drobiowej. Czyli jednak bardziej KFC. Rozsiedliśmy się dookoła kociołka i zjedliśmy porządne porcje świeżo przygotowanej potrawy. Posileni wyruszyliśmy w dalszą drogę. Mbu poinformowała nas, że to była ostatnia osada na naszej drodze – dalej mieliśmy iść przez całkowicie niezaludniony obszar, aż do terenów od dawna zamieszkiwanych przez jej plemię. Byliśmy bardzo podekscytowani, gdyż zostało zaledwie dwa dni marszu. Staraliśmy się każdą chwilę poświęcać nauce języka – to w żadnym stopniu nie przeszkadzało w podziwianiu krajobrazów, a bardzo cieszyło Mbu. Zwłaszcza jak wymawialiśmy jakieś słowo, w sposób zupełnie zmieniający jego znaczenie. Dla równowagi od czasu do czasu sprawdzaliśmy, jak ona i Mark poradzą sobie z językiem polskim – efekt był równie komiczny.  

     Przed wieczorem zaczęliśmy się rozglądać za jakimś miejscem dogodnym do rozbicia obozowiska. Chodziło głównie o wodę. O ile w tę do picia zaopatrzyliśmy się w wiosce, to zużyć ją do mycia byłoby głupotą. Niestety natrafiliśmy zaledwie na wyschnięte koryto rzeki. Wiedziałem, że warto kopać w takim miejscu, bo szansa natrafienia na wodę tuż pod powierzchnią była większa, niż w każdym innym miejscu poza korytem. Podzieliliśmy się pracą – Mark zbierał gałęzie na ognisko i zabezpieczenie obozowiska przed drapieżnikami, dziewczęta rozbiły namioty i przygotowywały posiłek, a moim zadaniem było zorganizowanie wody. Dokopałem się do niej dość szybko, choć jedynymi narzędziami były nóż i dłonie, lecz żeby można było się umyć musiałem znacząco powiększyć wykop. Woda nie napływała zbyt szybko i była bardzo mętna, lecz nie ma co narzekać - w takich warunkach najważniejsze, że była mokra. Próbowałem jeszcze powiększyć tę prowizoryczną łazienkę, gdy nadeszły dziewczyny.  

     Pomogły sobie przy rozwiązaniu supełka, który trzymał na szyjach ich proste sukienki, a te opadły niczym kurtyna w teatrze. Tylko kurtyna opadając zasłania, a tu stało się zupełnie odwrotnie. Stałem w wygrzebanym zagłębieniu, po kostki w żółto-pomarańczowej wodzie, więc dwie kolorowe, cipki ukazały mi się tuż przed oczami.  Dziękowałem Bogu za tę skromną premię, jaką wynagrodził trud włożony w pozyskanie wody! Nozdrza chłonęły intensywny zapach kobiecości, przesiąknięty feromonami. Przełknąłem ślinę, ale Ada ochłodziła moje zapędy, podając plastikową miseczkę i prosząc o jej napełnienie. Zaczerpnąłem do pełna i wyprostowałem się powoli, racząc wzrok widokiem niesamowicie długich, czarnych nóg, zakończonych tak cudownym zwieńczeniem.

- Tu jestem! – odezwała się Ada z uśmiechem, ale i lekkim wyrzutem. Na buzi Mbu też wykwitł uśmiech zadowolenia. Zauważyła jak bardzo działają na mnie jej kobiece wdzięki. Odniosłem wrażenie, jakby wypięła piersi, chcąc je bardziej uwydatnić. Zaczynałem sztywnieć, krew pulsowała w całym penisie, jajka się obkurczyły, a oddech stawał się coraz płytszy. Mbu przejęła podawaną miseczkę i wylała jej zawartość na szyję i ramiona Ady. Woda spłynęła po ciele wąskimi strużkami, a mnie przywołała do rzeczywistości dopiero miseczka podstawiona pod nos. Zacząłem ją regularnie napełniać i podawać dziewczynom, a one polewały się nawzajem, namydlały ciała, cudownie poruszając się przy tym. Dla mnie to było niczym najpiękniejszy spektakl – dwie śliczne panny, o tak diametralnie różnym wyglądzie, lecz poruszające się z niespotykaną gracją. Podziwiałem piersi Mbu, tonące w dłoniach Ady, były takie obfite, takie kuszące, mięciutkie i śliczne. Cierpiałem niewymownie, nie mogąc dotykać tych wspaniałości. Nie to, żeby nie podobały mi się piersi Ady – po prostu już przywykłem do ich widoku. Natomiast w piersiach Mbu, pociągała mnie nie tylko ich wielkość i kształt, ale przede wszystkim kolor. Zaprzęgnięty do pracy niczym niewolnik, podawałem wodę, za nagrodę mając tylko piękne widoki. Moja męskość chciała więcej.

     Tymczasem do dziewczyn dołączył Mark. Zrzucił gatki i polewał rozgrzane słońcem ciało kolejnymi wydobywanymi przeze mnie porcjami wody. Nie zachwyciło mnie to - zwłaszcza, że zamiast boskich cipek, teraz przed oczami miałem jego dyndającego fiuta.
- A ty nie zamierzasz się umyć? – zapytała Ada.
- Za chwilkę – odpowiedziałem, wstydząc się obnażyć przed wszystkimi swoją erekcję.  
- Widzimy twój namiot. Nie krępuj się!  – zaśmiała się Mbu.
No tak! Tego nie można ukryć, będąc w luźnych porciętach. Zdjąłem je, wyciągając bestię, która jak uwolniona nagle sprężyna, uderzyła w podbrzusze z głośnym klaśnięciem.  
- Wyjdź! Ja teraz będę czerpał wodę – zaproponował Mark.

     Chętnie skorzystałem, bo aż kleiłem się od potu. Po nawilżeniu się kilkoma porcjami wody, zacząłem rozprowadzać mydło. Na plecach poczułem ręce pomagające mi w myciu – byłem pewien, że to Ada, dopiero gdy dłonie po biodrze zsunęły się w okolice nabrzmiałego organu - myjąc, masując i pieszcząc zobaczyłem, że są czarne. Spojrzałem niepewnie na Marka, lecz ten tylko się uśmiechnął i podał miseczkę z kolejną porcją wody. Poszukałem wzrokiem Ady – ledwo hamowała śmiech. Musiałem mieć nietęgą minę. Ale dość! – pomyślałem, nie będą tu sobie ze mnie robić podśmiechujek. Złapałem Adę za biodra, odwróciłem plecami do mnie i zdecydowanym ruchem wprowadziłem namydlonego penisa w jej wypiętą kobiecość.

Ooooo! – wyraziła swoją aprobatę, gdy wypełniłem ją sobą. Zaczęła pojękiwać, nie bacząc na obserwujących nas przyjaciół. Spojrzałem na Marka, stał nie odrywając wzroku od Ady – jego ptak zrywał się do lotu, naprężony, lekko wygięty w lewo, co widząc Mbu, wskoczyła do dołka z wodą i nadstawiła wypięty kuperek naprzeciw. Mark wszedł w nią powoli, lecz bardzo szybko się rozkręcił, wbijał się, wciąż obserwując mnie i Adę. Ja zresztą też chłonąłem obrazy, podniecające jak pornos, tylko sto razy bardziej. Widok seksu na żywo jest nieporównywalny z płaskim, wyreżyserowanym, sztucznym produktem wytwórni filmowych. Obraz jest trójwymiarowy, gesty i dźwięki są naturalne, w dodatku czujesz zapachy, a nawet lekki ruch powietrza wywołany aktem kopulacji. Mbu nakręcała moją wyobraźnię już od dłuższego czasu, lecz teraz, kiedy widziałem ją w sytuacji intymnej, wrażenia estetyczno-erotyczne spotęgowały się do tego stopnia, że zawyłem jak kojot i wypełniłem norkę Ady przeogromnym wytryskiem. Może i byłem zbyt szybki, ale czasem tak jest, kiedy napięcie jest nie do zniesienia. Aby nie pozostawić partnerki w stanie niezaspokojenia, przywarłem do jej ust, a palcami dokończyłem robotę. Po szczytowaniu zwiotczała w moich ramionach, gdy miękkie nogi odmówiły posłuszeństwa. W międzyczasie usłyszałem odgłosy dochodzącej drugiej pary.  

     Zaspokojeni, śmiejąc się i żartując dokończyliśmy mycie, przepraliśmy przepocone ubrania i udaliśmy się na kolację przy ognisku. Umęczeni całym dniem marszu, szybko poszliśmy spać. Rano po śniadaniu zwinęliśmy obozowisko i ruszyliśmy w drogę. Pozostało już tylko pół dnia marszu, według zapewnień Mbu. Szliśmy przez spalone słońcem morze niskich krzewów, wyschniętych i całkowicie pozbawionych liści. Pomyślałem, że niewielka iskierka spowodowałaby pożar nie do ogarnięcia, a my bylibyśmy bez żadnych szans na przeżycie. Na szczęście po trzech godzinach krajobraz zaczął się zmieniać, a na horyzoncie pojawiła się zieleń lasu. I właśnie tuż przed tym lasem zostaliśmy otoczeni przez grupę siedmiu nagich wojowników.  

     Zatrzymaliśmy się, niepewni ich reakcji, gdyż dzidy trzymali w gotowości do ataku, dopiero gdy odezwała się Mbu, rozpoznali w niej swoją rodaczkę. Jednak nie mogę stwierdzić, że od razu zaczęli nas traktować przyjaźnie – prowadzili nas leśną ścieżką w kierunku wioski, trzymając wciąż dzidy w pogotowiu. Po dotarciu do ogromnej polany, zobaczyliśmy domostwa składające się jedynie z dachów na słupach, zupełnie odkryte i pozbawione jakichkolwiek ścian. Widok białych wzbudził naturalną ciekawość i po chwili staliśmy na środku placu, a wokół nas zbierali się wszyscy mieszkańcy wioski. Wszyscy byli nadzy, od noworodków, po najstarszych staruszków. Na ich ciałach jedyną ozdobą były koraliki na szyjach oraz bransoletki na nadgarstkach i kostkach nad stopami. Wszyscy wojownicy mieli dzidy oprócz jednego starszego, który wspierał się na długim kiju, jednak pozbawionym ostrych końców. To on odezwał się pierwszy:

- Dlaczego przyprowadziłaś tu białych?
- To mój mężczyzna – odpowiedziała Mbu, wskazując na Marka.
- A tamci?
- To przyjaciele. Chcą poznać nasze obyczaje.
- Nasze obyczaje nie pozwalają nic ukrywać! Dlaczego jesteście zakryci?
- Tam skąd przyszliśmy, wszyscy chodzą zakryci.
- Ale teraz jesteście tutaj.
Mbu rozwiązała supełek trzymający jej sukienkę, a ta opadła odsłaniając ciało.
- Zdejmijcie ubrania – zwróciła się do nas – oni uważają, że mamy coś do ukrycia.
Zrobiliśmy, jak kazała. Ton, jakim była prowadzona rozmowa z tym wodzem, czy szamanem, wskazywał, że nie ma żartów. Rozebraliśmy się w mgnieniu oka.  
- Nie ufamy wam – odezwał się wódz – pójdziecie do kóz, a rada starszych postanowi, co z wami zrobić.

     Mając przy sobie Mbu, spodziewaliśmy się większej gościnności, a takie zimne przyjęcie wskazywało, że możemy zostać wygnani, zaakceptowani, albo nawet zjedzeni. Jednak możliwość decydowania o sobie i swoim losie, zostawiliśmy na tamtym spalonym słońcem pustkowiu przed lasem. Teraz ostre końcówki dzid wskazywały nam kierunek, w jakim mieliśmy się udać. Wojownicy odeskortowali nas do zagrody dla kóz, znajdującej się na skraju wioski, otoczonej plątaniną kolczastych gałęzi, chroniących przed drapieżnikami, ale też utrudniających ewentualną ucieczkę. Zostaliśmy w niej zamknięci, nadzy, głodni i co tu dużo mówić – trochę przestraszeni szorstkim przyjęciem. Po kilku godzinach spędzonych w palącym słońcu, bez żadnej ochrony, bez odrobiny cienia, nasza trójka miała piekące oparzenia skóry. Tylko dla Mbu słońce nie stanowiło problemu. Wyczekiwaliśmy jego zajścia jak zbawienia.  

     Wieczorem usłyszeliśmy dźwięki bębnów i śpiewy. Zapytałem Mbu, co to dla nas oznacza?
- Wojownicy tańczą by wprowadzić się w trans. Wtedy przemówią do nich duchy przodków, radząc jak postąpić z nami.
- A jak duchy każą nas zabić?
- To znowu będą tańce.
- Bo będzie wyżerka?
- Mhm… Może…
- Ciebie to nie przeraża?
- I tak kiedyś trzeba umrzeć, więc jak to różnica?
- No tak! Lepiej teraz, bo można nakarmić głodujących! Taki dobry uczynek – kpiłem z jej podejścia do życia.  

     Zaśmiała się perliście, a jej wielkie piersi zafalowały i rozedrgały się. Nagle dotarło do mnie jak wiele się zmieniło w ciągu tych kilku godzin. Już nie reagowałem erekcją na widok nagiego ciała. Przecież widziałem ich w wiosce wiele. Młodych i starszych, jędrnych, pięknych, wysokich, niskich, szczupłych i pełnych, o przeróżnych kształtach piersi i pup. Teraz siedziałem obok nagiej piękności i także nie reagowałem na jej widok seksualnie. Może trochę w tym przeszkadzała paląca skóra na plecach i karku, może zmęczenie. Choć wspominając wczorajszy wieczór, to same trudy podróży nie przeszkodziły w dzikiej kopulacji. Z pewnością coś się zmieniło. Ucichły bębny.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Obi1

Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach