Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Dwa duze zera

Pracowałem od jakiegoś czasu w sklepie z artykułami do malowania, znajdującym się na samym rogu niczego. I mój szef, pan Robert, oczekiwał ode mnie tylko jednej rzeczy – żebym tam po prostu był. Oczywiście nie stosowałem się do tego jedynego prostego polecenia i otwierałem przeważnie spóźniony. Raz otworzyłem sklep dopiero po godzinie. Kiedy przyszedłem – czułem się okropnie, bo to był poniedziałek, a ja dałem poprzedniego dnia srogo w palnik – facet stał przed drzwiami i kopcił papierosa jednego za drugim. Pod jego stopami leżało kilkanaście martwych petów. Spostrzegł mnie, przez chwilę nic nie mówił, bo kończył faję i odezwał się dopiero po tym, jak zdeptał tlący się odpad podeszwą.

– Czy ja aż tyle od ciebie wymagam Mielczarek? – zapytał bardziej znudzony niż wściekły. – Aż tyle? Być na czas?

– Przepraszam, panie Robercie – wyznałem z udawaną skruchą i wcisnąłem mu pierwszy, lepszy kit. – Mój brat miał wczoraj urodziny i trochę wypiliśmy. Trochę tylko.

– Jaki brat?

– Mój brat. Starszy. Dawno się nie widzieliśmy. Wrócił na przepustkę.

– Z wojska?

– Z więzienia.

Mężczyzna pokiwał tylko głową i zapowiedział, że to moje ostatnie spóźnienie. Zgodziłem się z nim, ale na drugi dzień znowu przyszedłem wstawiony i pół godziny po czasie. Tym razem nie powiedział nic. Na początku następnego tygodnia po prostu wparował do sklepu z jakimś chłopakiem.

– To jest Emil – wyznał jakby dumny z siebie. – Od dziś będziecie pracować we dwóch.

– To nieźle... – zacząłem, ale przerwał mi, mówiąc dalej, czy też to ja chciałem się mu wciąć.

– I będzie z tobą pracował, aż wszystkiego go nauczysz. Masz mu wszystko pokazać, gdzie co leży, jak się kasę liczy i tak dalej. Mam nadzieję, że szybko to opanuje.

Posłał Emilowi uśmiech niczym kochanek, ale tamten się nie zarumienił.

– A jak już wszystkiego się nauczy? – zapytałem naiwnie, dobrze znając odpowiedź.

– Wylecisz stąd Mielczarek. Wylecisz.

Pan Robert wziął jeszcze Emila na zaplecze – nie wiem, może się tam całowali – w każdym razie wrócili stamtąd uhahani od ucha do ucha. Gościu śmiał się, jakby zaraz miał się zakrztusić. Kiedy szef zostawił nas samych, obejrzałem sobie tego nowego bardzo dokładnie. Zdawał mi się być beznadziejnym typem. Szeroka, nalana twarz, małe oczka i tłuste włosy. Uszy odstające, które z chęcią odfrunęłyby do nieba. I ta jego postawa – zgarbiony i niski, z balonową oponką na brzuchu i chudymi jak patyki rękami. Pomyślałem, że w całym swoim życiu nie zrobił pewnie ani jednej pompki. Kiedy się do mnie odezwał, zniechęcił mnie jeszcze bardziej.

– To co mam robić, kolego?

Pierwsze co kazałem mu zrobić, to dokładnie wyszorować kibel – nad którym ja nie pochyliłem się ani razu przez dwa miesiące pracy, więc możecie sobie wyobrazić jak to musiało wyglądać i śmierdzieć. Kiedy skończył – zajęło mu tragicznie dużo czasu – powiedziałem, że ma przelecieć podłogi.

– Wymyć cały sklep? – zapytał z miną przerażonego buldoga.

– Cały sklep – potwierdziłem i wróciłem na swoje miejsce, czyli na obrotowe krzesło, będące miejscem mojego wielogodzinnego spoczynku.

Zaczął myć te podłogi antycznym mopem z drewnianym kijem i zauważyłem po pół godziny, że ani razu nie wymienił wody. Wyszedłem na środek i spojrzałem na zwykle szare kafelki. Były teraz czarne.

– Ty, Emil! – zawołałem.

Wychynął zza jednego z regałów.

– Myłeś już kiedyś podłogę?

– Ani razu. To jest mój pierwszy raz.

Mogłem go o to, kurwa, podejrzewać.

Ponownie poinstruowałem go co i jak – pokazałem nawet, robiąc w kilka sekund więcej niż on przez pół godziny – i ponownie wróciłem na swój wygodny tron. Nadrabiałem zaległości w lekturach, czytałem sobie Buszującego w zbożu Salingera. Pod koniec dnia, jeszcze przed zamknięciem, obejrzałem krytycznym okiem jego dzieło. Kiepsko mu poszło.

– Na którą jutro mam być? – zapytał, kiedy wyszliśmy przed sklep.

– Na dziewiątą – oznajmiłem. – Możesz być na dziewiątą. Ja się pewne trochę spóźnię.

Nie zrobiłem nawet trzech kroków, kiedy zawołał za mną:

– To jak wejdę do sklepu?

Wzruszyłem ramionami i wróciłem do siebie, na pokój w akademiku. Cały wieczór przegrałem w karty z moim współlokatorem, nie rozmawiając przy tym zbytnio. Może dlatego, że Matas był Litwinem i nie za bardzo mówił po polsku. Ja co prawda umiałem po angielsku, ale on nie. Migowego nie znałem. Dlatego siedzieliśmy cicho, a karty były naszym uniwersalnym językiem. Tak samo jak wódka. No więc głównie graliśmy w wojnę. Nie wiem czy Matas umiał grać w coś innego. Zresztą, nie było to aż tak ważne.

Następnego dnia przyszedłem wyjątkowo na czas. Emil już czekał pod wejściem jak potulny piesek i tak samo radośnie przywitał mnie u drzwi – może merdałby przy tym ogonem, gdyby taki posiadał. Podał mi rękę, ale go zignorowałem. Weszliśmy do środka i pomyślałem, że chyba nie powinienem być dla niego aż tak surowy, mimo że koleś ewidentnie przyszedł ukraść mi robotę – ostatecznie nie był niczemu winien. Ale kiedy zobaczyłem jego damski chód, jego ślimacze ruchy przy każdej prostej czynności i kiedy po raz kolejny wyskoczył z jakimś głupim pytaniem, to ostatecznie zmieniłem zdanie. Nie mogłem go polubić. Nie dało się, cholera.

Przez cały tydzień kazałem mu robić najróżniejsze, kompletnie bezsensowne rzeczy. Kiedy przychodził do kasy i opierał się o blat, zapuszczając żurawia na to co robię, wysyłałem go do magazynu, do pobliskiego sklepu czy coś takiego. Irytował mnie swoim zachowaniem, swoim jestestwem. Był jak ludzki rzep, przylepa. Przyklejał się do człowieka i to wnerwiało cię niesamowicie, bo emanowała od niego aura przegrywu i przykrego potu. Opowiadał mi pierdoły ze swojego życia, znaczy starał się opowiadać – przeplatane żartami po których tylko on się śmiał – bo w ogóle nie słuchałem. Często gadał o jakiejś Ewie, która miała być niby jego dziewczyną. Z historii wynikało, że jest nieziemską laską, więc mu nie wierzyłem.

Drugiego tygodnia w poniedziałek tak jak zwykle czekał na mnie grzecznie pod drzwiami. Zapomniałem się i podałem mu rękę. Uścisnął ją tak mocno, że prawie poczułem ból. Miałem ochotę pieprznąć go w ten głupi łeb, bo widziałem, że włożył w ten uścisk potężny wysiłek – zdradziła to jego krzywa gęba. Zrobił to celowo albo był po prostu idiotą. Podejrzewałem to drugie.

Ruch w sklepie był zawsze niewielki. Zwykle kilku stałych bywalców, którzy oglądali codziennie te same zakurzone półki, licząc chyba, że ujrzą na nich pewnego dnia samego Chrystusa. Ale w ten poniedziałek do sklepu weszła nieznana mi dziewczyna. Zanim ją zobaczyłem, usłyszałem w wiatrołapie stukot jej obcasów. Pojawiła się nagle, wyłoniła się z mroku i zaczęła kroczyć po sklepie z wyrafinowaniem damy z lat minionych. Miała ciemne włosy, a biały kapelusz wisiał jej z tyłu głowy. Nie była wysoka, obfite piersi ściśnięte zostały pod szarą koszulką, a różowa plisowana spódnica, którą miała na sobie, nie zdołała ukryć jej dorodnych bioder i pośladków. Gapiłem się na jej ciało z przyjemnością. Dziewczyna nie spojrzała na mnie od razu. Przeszła pomieszczenie kilka razy zanim się odezwała.

– Czy jest Emil?

Nie załapałem od razu o kogo jej chodzi – tyle mnie interesował.

– Jestem ja – odpowiedziałem. – Może być?

– Przyniosłam mu śniadanie. – Zignorowała moją zaczepkę z bolesnym chłodem.

Emil wyczłapał się nagle z jakiegoś kąta i takim dziwnym, komicznym półbiegiem zbliżył się do dziewczyny. Wyciągnął ręce jakby chciał ją uściskać, ale ona cofnęła się.

– Cześć Ewo – powiedział, śmiejąc się przy tym nerwowo.

Zerknął na mnie niepewnie.

– Trzymaj – oznajmiła, podając mu aluminiowe zawiniątko.

Emil wziął od niej kanapki i dalej stał jak wryty.

– Co się mówi Emil? – pomogłem mu.

– Dzięki – wydukał.

Ewa nie dała po sobie niczego poznać. Odwróciła się tylko i pewnym krokiem udała do wyjścia. Opuściła sklep bez słowa.

– To moja dziewczyna – zaczął Emil.

– Mówisz? – rzuciłem od niechcenia. – A kibel dziś szorowałeś?

– Ale jak? Dziś kibel? Znowu?

Pokiwałem głową jak znudzony mędrzec, który potwierdza prawdę oczywistą. Chłopak spuścił łeb i poszedł w stronę zaplecza. To podła zagrywka, ale nie było mi go szkoda za grosz. No może trochę.

Ewa nie pojawiła się w sklepie do końca tygodnia, ale w sumie zapomniałem o niej następnego dnia, więc nie robiło mi to różnicy. Nasz szef, pan Robert, wpadł któregoś dnia zapytać jak idzie postęp w nauce nowego padawana. Powiedziałem mu, że Emil jest bystry jak woda w klozecie i szybko się uczy. Facet był wyraźnie zadowolony. Ja znacznie mniej.

No i pewnego ranka Emil nie stawił się do pracy punktualnie. Przyszedł prawie po godzinie z nietęgą miną i jeszcze bardziej zgnębioną postawą. Zatrzymał się przy mnie i wiedziałem, że coś leży mu na sercu. Gówno mnie to obchodziło, ale otworzył się bez pytania.

– Stary, jak ja ją kocham – wyrzucił desperacko.

– Kogo? – zapytałem, autentycznie nie wiedząc, o kogo mu chodzi.

– No Ewę. Kocham ją na zabój.

– Aha.

– Nie mogę przestać o niej myśleć, w dzień czuję się źle, nie mogę spać w nocy. W głowie mam tylko jej obrazek. Jest dla mnie wszystkim. Ale coś się zmieniło. Jest jakaś inna, obca. Zrobiła się zimna, niemiła. Nie była taka. Naprawdę coś się zmieniło stary. Nie wiem o co chodzi. Boję się, że kogoś ma.

– Kiepska sprawa.

– Wychodzi gdzieś dzień i w nocy, w ogóle się nie widzimy. Drzwi do pokoju ma zawsze zamknięte. Kiedy pukam i wiem, że na pewno jest w środku, odpowiada mi cisza. Piszę do niej, ale ona nie odpisuje. Kiedy dzwonię, zawsze ma wyłączony telefon. Myślę, że naprawdę kogoś ma, poznała jakiegoś faceta. To doprowadza mnie do szału. Próbowałem się z tego powodu nawet zabić.

– I co? Udało się?

Popatrzył na mnie załzawionymi oczyma. Pomyślałem, że sprawa naprawdę jest poważna.

– Od jak dawna tak się zachowuje? – spytałem.

– Od jakiegoś tygodnia – oznajmił i zaszlochał. – Nie wiem co robić, Marcel! Pomóż mi!

Poradziłem mu, żeby to przeczekał, że kobiety czasami tak mają. Potem odpuściłem mu szorowanie kibla i łaskawie pozwoliłem, żeby sobie posiedział na zapleczu. Oczywiście nie powiedziałem o tym szefowi. Nie byłem konfidentem. Każdy ma prawo mieć gorszy dzień. Mnie zdarzały się one trzydzieści razy w miesiącu.

No ale następnego dnia ta łamaga w ogóle nie przyszła. Po cichu liczyłem na to, że pan Robert wparuje z niezapowiedzianą wizytą i zrzednie mu ten wąsaty ryj, kiedy spostrzeże brak swojego kochasia. Jednak to nie on odwiedził sklep, a Ewa. Wkroczyła z gracją, ubrana bardzo podobnie jak ostatnio, tym razem jednak jej spódniczka kończyła się znacznie wyżej, a koszulka miała głęboki dekolt.

– Macie tu może pędzle? – zapytała niewinnie, obrzucając mnie nieznacznym spojrzeniem, kiedy ja patrzyłem na jej odsłonięte cycki.

Pewnie, że pokazałem jej gdzie mamy pędzle. To była ciasna alejka, bardzo zagracona, więc staliśmy blisko siebie. Czułem bijące ciepło z jej ciała, rodzaj grawitacji działający na mnie hipnotycznie. Niby przypadkiem trąciła mnie swoim biustem. A potem na dokładkę odwróciła się do mnie tyłem i nachyliła się, przydając tej marnej chwili jakiejś boskości. Miałem ochotę coś z tym zrobić, ale wychowano mnie na dżentelmena. Pozwoliłem sobie jedynie podziwiać widoki.

– Myślałam, że będzie tutaj coś ciekawszego – stwierdziła w końcu, prostując się.

Wróciliśmy na główną salę. Szedłem za nią,wciąż gapiąc się na jej krągłą dupcię, pracującą pod tym kusym materiałem. Naprawdę potrafiła poruszać się na tych obcasach. Większość kobiet chodzących w wysokich butach sprawia wrażenie paralityczek. Jest w tym coś smutnego.

– Gapisz się na mój tyłek? – zapytała nagle bez ogródek.

– Emil to twój chłopak? – odbiłem piłeczkę.

– Nie.

– On uważa co innego.

Westchnęła ciężko, a odsłonięte miło piersi uniosły się i opadły słodko.

– Wynajmuję pokój w tym samym mieszkaniu co on – powiedziała. – To wszystko.

– Przyniosłaś mu przecież śniadanie.

– Zostawił je w kuchni i dzwonił do mnie potem, żebym mu je przyniosła. Wydaje mi się, że zrobił to specjalnie.

– Gość ma na twoim punkcie obsesję. Powinnaś być dla niego milsza.

Nie odpowiedziała na to. Przysunęła się do mnie i ponowiła wcześniejsze pytanie, które celowo pominąłem. W jej jasnych oczach czaiło się coś niedobrego.

– To jak było? Gapiłeś mi się na tyłek czy nie?

– Może.

– A chciałeś za niego złapać?

– Nie wiem.

Ujęła moją dłoń i położyła ją sobie na prawym pośladku. Był strasznie miękki, prawie rozlewał się pod moimi palcami. Cofnąłem się po chwili, ale nie dlatego, że mi się to nie podobało. Usłyszałem dzwonek – znaczyło, że ktoś wszedł do sklepu. Jakaś stara baba, jedna z tych, które przesiadują tutaj po godzinie i niczego nie biorą. Zachowanie Ewy również momentalnie się zmieniło. Odsunęła się ode mnie i powiedziała, że musi już lecieć, bo ma coś ważnego do załatwienia. Nie zatrzymałem jej. Jedynie Bóg wie co siedziało w głowie tej dziewczyny. Nie miałem zamiaru tego roztrząsać.

Przez kolejne dni pracowaliśmy z Emilem na pół gwizdka. Powoli wdrażałem go w tajniki dobrego sprzedawcy. Mój koniec zbliżał się wielkimi krokami. Chłopak był jednak ciągle rozkojarzony, wolno się uczył i pan Robert wyrażał już oznaki poirytowania – denerwowało go to, że wciąż byłem potrzebny. Ale, jak na wszystko, nadszedł czas i na mnie. To miał być mój ostatni dzień, ostatni piątek. Sklep był już otwarty i zjawiłem się jak zwykle spóźniony. Za ladą siedział Emil. Wyglądał na przybitego, oczy miał zaczerwienione i podkrążone. Nie zapytałem go co się stało. Kazałem mu zjeżdżać z mojego miejsca. Zrobił to i zaczął temat.

– Pamiętasz Ewę, moją dziewczynę?

– No.

– Rozstaliśmy się.

– Przykro mi.

– Powiedziała mi, że nie jestem odpowiednim dla niej facetem, że w ogóle nie jestem według niej facetem. Powiedziała, że znalazła sobie kogoś lepszego, prawdziwego mężczyznę. Tylko co to znaczy być prawdziwym mężczyzną, co? Co to kurde znaczy? Przecież byłem dla niej dobry i miły. Wyręczałem ją we wszystkim, kupowałem prezenty, a teraz co? Znalazła sobie jakiegoś frajera.

Wytłumaczyłem mu w końcu, że takie rzeczy się zdarzają i że nie ma co się tym przejmować. Poradziłem mu, że jeżeli naprawdę ją kocha, to powinien spróbować z nią porozmawiać, otworzyć się. Stwierdził, że to świetny pomysł i że do niej zadzwoni. Nie dał sobie przetłumaczyć, że to za wcześnie. Wyszedł na zaplecze i nie było go jakieś pięć minut. Wrócił z zadowoloną miną.

– Ewa powiedziała, że może ze mną pogadać za pół godziny, u nas na mieszkaniu – oznajmił podbudowany.

– Jesteś w robocie przecież – przypomniałem mu.

– Wyskoczę na godzinę, dobra? Nie powiesz nic szefowi, okej?

Byłem równym gościem. Obiecałem, że nic nie powiem. Poleciał jak na skrzydłach. Znów zrobiło mi się go trochę żal.

I wcale nie byłem zaskoczony tym, że kilka chwil po jego wyjściu w sklepie pojawiła się Ewa. Teraz wyglądała niczym zwykła ulicznica – wystrojona w skąpe mini, które ledwo zakrywało jej tyłek. Brzuch miała odsłonięty, a na twarzy ostry makijaż. Zatrzymała się przed moim stanowiskiem i uśmiechnęła się.

– Minęłaś się ze swoim chłopakiem – powiedziałem obojętnie.

– On nie jest moim chłopakiem, mówiłam ci już. Wynajmuję tylko pokój w jego mieszkaniu. Dostał je podobno w spadku po zmarłym dziadku. Siedzę na nim, bo prawie nic mu nie płacę – wyjaśniła.

– Czyli go wykorzystujesz.

– Skoro się daje.

Westchnąłem ciężko.

– Słuchaj skarbie, chyba wiem w co tu się gra. Nie bardzo mam ochotę w tym uczestniczyć – wyjaśniłem sucho.

– A w co się gra? – zapytała, udając głupią.

– Z jakiegoś powodu się na nim odgrywasz, bawisz się nim, jego uczuciami. I jestem ci do tego potrzebny. Chcesz mu zrobić krzywdę. Tylko dlaczego?

– Lubię chaos. Lubię być w centrum. To wszystko.

– Skoro tak to w porządku.

Wyszedłem zza lady i poszedłem do drzwi. Odwróciłem kartkę "otwarte" na drugą stronę i zamknąłem sklep. Nie zależało mi już w ogóle na tej robocie, przecież dziś wylatywałem. pan Robert mógł wparować w każdej chwili, ale to też mnie mało obchodziło. Wróciłem do niej. Stała oparta o drewniany blat. Nachyliłem się i pocałowałem jej pomalowane bordową kredką usta, łapiąc ją jednocześnie za tyłek.

– Świnia – rzuciła do mnie, kiedy oderwałem się od niej.

– Słuchaj, na zapleczu jest nieduża kanapa – zacząłem. – Myślę, że powinna się nadać.

– Ty gnoju jeden – odpowiedziała ostro.

Mimo to poszła ze mną na tyły sklepu.

Usiadła na tej wysłużonej, zalatującej kurzem kanapie. Odrzuciła włosy do tyłu i wbiła we mnie swoje niebieskie oczy. Dopadłem do niej, nie mogąc dłużej wytrzymać. Zacząłem ją całować, jej szyję, twarz, usta. Odpowiadała mi zdawkowo, jakby obojętnie i chłodno. Pomogłem jej zdjąć skąpą koszulkę na ramiączka i wprawnym ruchem pozbawiłem ją stanika. Jej piersi były naprawdę ładne – jędrne, z niewielkimi, różowymi brodawkami. Zacząłem łapczywie ssać jeden sutek.

– Ty pieprzona świnio – obraziła mnie znowu.

Pomyślałem, że to element jakiejś gierki, albo mówiąc takie rzeczy, czuła się lepiej ze samą sobą. Nie myślałem jednak o tym za dużo. Miałem tu coś lepszego niż rozmyślanie.

Moja lewa dłoń powędrowała między jej rozchylone nogi. Okazało się, że nie miała na sobie majtek. Chwilkę bawiłem się jej łechtaczką, a potem wsadziłem jej palec do środka. Było tam bardzo ciasno, bardzo mokro i gorąco. Zaczęła cicho pojękiwać. Przerwałem zabawę i wstałem, potem zdjąłem swoją koszulkę i odpiąłem pasek od jeansów. Zsunąłem je razem z bokserkami.

– Chyba nie myślisz, że pozwolę ci go wsadzić! – wyrwała z oburzeniem.

No i właśnie to zrobiłem. Przewróciłem ją na plecy i zadarłem jej mini. Rozchyliła szeroko nogi i wszedłem w nią głęboko. Zawyła, przyjmując mnie po raz pierwszy. Potem już jęczała i dyszała, biorąc to co dla niej miałem. Wsadziłem język w jej usta i całowaliśmy się i pieprzyliśmy jak króliki. Minęło trochę czasu i teraz to ona była na górze. Ujeżdżała mnie z pasją i zaangażowaniem. Co chwila powtarzała:

– Ty gnoju! Ty pieprzony gnoju!

Nie spodziewałem się tego, co po chwili zrobiła. Otwartą dłonią, z całej siły, walnęła mnie w twarz. Zapiekło. Potem spróbowała po raz drugi, ale się uchyliłem.

– Co ty wyrabiasz? – zapytałem, a ona ani na chwilę nie przestawała po mnie skakać.

– Jesteś wrednym skurwielem, zacząłeś pieprzyć mnie bez pytania!

Zacząłem zastanawiać się kto tu kogo tak naprawdę pieprzy.

Kiedy po raz kolejny spróbowała mnie uderzyć, złapałem ją za rękę, wywinąłem i obróciłem całą na brzuch, przygniatając swoim ciężarem. Miałem ją teraz.

– Nienawidzę cię! Nienawidzę!

Nie przestawałem jednak ani na moment, bo czułem, że jestem tuż, tuż. Naprawdę była niezła w te klocki. No i chwilę później skończyłem, prawdziwa rozkosz, promienie pierwszego, zimowego słońca oblewające połacie śniegu. Odezwała się dopiero, kiedy z niej zszedłem.

– Było w porządku – oznajmiła cicho.

– Tak – przyznałem. – Było w porządku.

– Muszę już lecieć – wyznała i zaczęła się ubierać.

Otworzyłem sklep i wróciłem na swoje miejsce za kasą. Ewa wyszła, nie żegnając się ze mną, a Emil już się dzisiaj nie pojawił.

Weekend minął mi za szybko. Tylko trochę myślałem o tym, co zdarzyło się na tyłach sklepu. Nie będzie co opowiadać dzieciom. W poniedziałek rano obudził mnie telefon. Dzwonił pan Robert.

– Mielczarek musisz przyjść dziś do pracy – odezwał się na powitanie.

– A co z Emilem? – zapytałem.

– Nie ma go. I nie będzie.

– W takim razie chcę podwyżkę.

– Nie przesadzaj Mielczarek.

– W takim razie dowidzenia panie Robercie.

Rozłączyłem się. Nie minęła sekunda jak znowu zadzwonił.

– Dobra. Dam ci podwyżkę. Ale zaczniesz przychodzić do pracy punktualnie, jasne?

– W porządku.

Było przed dziewiątą, więc wstałem z łóżka i zacząłem wsuwać na siebie spodnie. Za oknem świeciło słońce. Dzień wydawał się ciepły. Matas przekręcił się w łóżku, gadając coś pod nosem w obcym języku. Wszystko zostało po staremu.




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Marcin M.

To jest to seksowne, ale zabawne. Lubię ten tekst. Nie wiem dlaczego.

Zachęcam do odwiedzania mojego profilu, czytania innych tekstów i włażenia na bloga. Narzekam tam na wiele spraw i wrzucam opowiadania, które nie nadają się tutaj ze względu na brak erotycznych wątków.


Komentarze


Brak komentarzy! Bądź pierwszy:

Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach