Kategorie opowiadań


Strony


Forum erotyczne





Mily wieczor robotnika

Tyranie od siódmej do siedemnastej, dzień w dzień, z sobotami w kratkę, odciskało na Jacku piętno fizycznego i psychicznego bólu. Oczywiście nie rekompensowały tego śmieszne ochłapy w postaci regularnej wypłaty, które wcale nie były formą nagrody, a robiły z człowieka współczesnego niewolnika pod krawatem. Już dawno zrozumiał, że tak to wszystko ustawiono, aby starczało ci na żarcie, dach i jakieś ciuchy, na używane auto, kawałek dupy raz na tydzień, butelkę lepszej whiskey od święta i jedne wakacje w roku, ale cholera nie na coś więcej. Masy musiały przecież pozostać masami, pracować i umierać w gnoju i znoju, tuczyć tych kilku cwaniaków siedzących na szczycie drabiny.

Jacek był zwykłym robolem, pracował przy budowie i naprawie dróg, no był jednym z tych co to stoją w żółtych kamizelkach odblaskowych oparci o szpadel w kurewskim słońcu, spaleni na wiór i śmierdzący potem gorzej niż menele na dworcu. Był jednym z tych facetów, których podła robota zamieniała na te kilka godzin w prymitywa gwiżdżącego na przechodzące kobiety, opowiadającego sprośne żarty, śmiejącego się w głos, klącego, bekającego, pierdzącego i plującego gęstą śliną przez ramię. Oczywiście jak większość fizoli uważał się za kogoś lepszego, traktując tę pracę jako przestój na drodze do zostania jakimś dyrektorem w salonie samochodowym czy prezesem firmy zajmującej się spawaniem sklepowych wózków. Jacek miał brzydką i przeciętną twarz, na tyle przeciętną, że zapominało się o niej chwilę po jej ujrzeniu. Był nawet wysoki, ale się garbił, dłonie miał wielkie jak goryl, również łydki i stopy. Jedynie oczy zdradzały różnice między nim, a zwierzęciem. Nikt z mijających go na ulicy nie pomyślałby, że ten facet napisał licencjat z filozofii, konkretnie pracę o determinizmie, którą obronił z wynikiem bardzo dobrym. Oczywiście poza niewiele znaczącą satysfakcją i papierem nic mu z tego nie przyszło. Do kopania rowów wystarczyły dwie silne ręce.

Wrócił na chatę jakoś w pół do szóstej. Rozebrał się jeszcze w korytarzu i swoje śmierdzące na kwaśno ciuchy wrzucił do pralki, którą od razu wstawił. Potem całkiem nagi polazł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął puszkę taniego piwa. Napił się, włączył głośno radio i wrócił do łazienki, zabierając piwo ze sobą. W lustrze nad umywalką obejrzał swoje ciało i zaczął zastanawiać się jak to możliwe, że przy takim trybie życia nadal wyglądał jak kapitan amerykańskiej drużyny futbolowej. Miał dobre geny, cholera, miał dobre geny.

Pod prysznicem słuchał stacji nadającej na okrągło muzykę klasyczną, konkretnie V Symfonii Beethovena. Mył się, co jakiś czas sięgając po puszkę, którą postawił sobie na bambusowej półce trzymającej się na przyssawki. Potem ogarnął łazienkę z nadmiaru wilgoci, wytarł się ręcznikiem, owinął nim i poszedł do kuchni po drugie piwo. Ściszył trochę radio i udał się do salonu. Czekał aż zrobi się pranie. Chwilę później, ktoś zapukał do drzwi. Spojrzał na zegar i pomyślał, że to nie może być Ewelina. Byli umówieni na siódmą.

– Siemasz stary – powiedział chudy gość, kiedy Jacek otworzył mu drzwi.

– No cześć.

– Zajęty jesteś? Mogę wejść?

– Właź.

Przyszedł do niego Edek, ale nikt nie mówił mu Edek tylko nazywali go Laluś, bo była z niego naprawdę wielka pierdoła. Mieszkał tylko z matką i nie pracował rzecz jasna, pomimo tego, że był niewiele młodszy od Jacka. Podobno w liceum wygrywał jakieś olimpiady matematyczne i wróżono mu karierę programisty, ale gdzieś po drodze się to wszystko rozmyło. Laluś twierdził, że to przez jedną konkretną sytuację, a mianowicie, któregoś dnia poślizgnął się na kafelkach w łazience i przydzwonił łbem w umywalkę. Od tamtej pory miał wielkiego guza na głowie, który za cholerę nie chciał się wchłonąć. Wtedy też przestawiło mu się coś we łbie. Miał wtedy siedemnaście lat. Teraz miał dwadzieścia pięć.

– O! Pijesz piwo! – zauważył rezolutnie.

– Jasne, że piję. Jestem dorosły.

– Matka nie pozwala mi pić w jej obecności. Mówi, że picie to zbrodnia. Jeden z grzechów głównych.

– To się od niej wyprowadź.

– I gdzie niby pójdę? Do ciebie?

– Zapomnij.

– No właśnie. A słuchaj… Mogę se wziąć jedno?

– Bierz.

Laluś poszedł do kuchni, a potem wrócił z puszką piwa i usiadł obok Jacka. Przez chwilę gapił się na niego jak głupek. Jego brązowe oczy wydawały się martwe, może nie martwe, ale jakby uśpione.

– Ale ty masz chłopie giry – odezwał się nagle Laluś.

– No chyba mam.

– Cię kręcę, jak jakiś jebany Miś Yogi, bez jaj.

Laluś wyzerował na szybko piwo, tak szybko, że nawet zrobiło to na Jacku wrażenie, a potem beknął i zgniótł puszkę. Zapytał czy może wziąć drugie. Jacek pozwolił mu wziąć ostatnie.

– Co to teraz leci z tego radia? – zapytał, kiedy wrócił z drugim piwem.

– Szostakowicz.

– Kto to?

– Taki rosyjski kompozytor.

– Żyje jeszcze?

– Nie.

– Ja tam lubię słuchać Justina Timberlake'a. Albo Biebera. Znasz ich?

– Znam.

– Lubisz?

– Nie.

– No ja tam lubię słuchać popu.

Laluś pociągnął duży łyk piwa, odbeknął zdrowo i ryknął jak do głuchego:

– Cholera nie ma drugiego takiego jak ty, bez kitu!

– Co masz na myśli?

– No nie znam nikogo kto by pracował na budowie, pił tanie piwo z puszki, wyglądał jak małpa, a jednocześnie miał dyplom z filozofii, pisał wiersze i słuchał tej całej gry na fortepianie. Jesteś niezły pacjent.

– Dzięki.

Potem Laluś zaczął opowiadać o tym jak lata dronem po osiedlu i zagląda ludziom w okna. To było jego nowe hobby, a miał już ich naprawdę wiele, zwykle jakieś nudne, dziwne czy nawet posrane. Drukował na przykład memy z neta i kartki przechowywał w klaserze. Na jakiś czas przeszedł na freeganizm i jadł tylko po śmietnikach. Łaził też sobie po restauracjach, zamawiał żarcie, a potem po prostu wychodził zanim zdążyli mu je przynieść. Łapał pająki i trzymał je w słoikach i karmił tłustymi muchami, które sam zabijał. Liczył raz nawet liście na jedynym drzewie, które rosło pośrodku blokowiska. Jeżeli chodzi o te zabawy z dronem, to podobno był już jego trzeci, bo dwa poprzednie strącili mu wkurwieni faceci, podglądanych babek. Jacek nie pytał skąd brał kasę na te zabawki, ale nie bardzo go to też obchodziło, więc siedział cicho, kiedy on nadawał i nadawał.

– No i podglądam sobie tak tych ludzi i powiem ci, że nie uwierzyłbyś co człowiek potrafi robić, kiedy myśli, że jestem całkiem sam – powiedział.

– Wierzę.

– A ile babek już nago widziałem, chłopie. Wyczaiłem taką jedną, cholera jasna, ale ona ma bimbały. Dwa razy ją widziałem jak się przebierała w sypialni. Cyce jak dwie dynie. Nigdy nie widziałeś takich cycków, mówię ci.

– Jasne stary.

– Tak się napaliłem na nią, że kombinuję, co tu zrobić, aby się do nich dobrać. W sensie co mam zrobić, żeby ją poznać, a potem przelecieć. Ma dzieci i chyba męża, ale i tak nie mogę przestać o tym myśleć. O tych wielkich cycach znaczy.

– To choroba.

– Nie. To pożądanie.

Potem kazał się Lalusiowi zmywać. Kiedy wyszedł, pralka skończyła pracować. Jacek rozwiesił wszystko starannie na balkonie, oglądając jednym okiem jakąś sąsiadkę z bloku naprzeciwko, która opalała się w czerwonym bikini. Potem wrócił do mieszkania i wzuł jeansy i ubrał błękitną koszulę z lnu. Podobno wyglądał w niej całkiem dobrze, tak mu kiedyś powiedziała Ewelina. Błękit mu niby pasował. Zawsze była z nim szczera, więc nie miał powodu, aby jej nie wierzyć.

Kilka minut później do jego drzwi zapukała właśnie ona, Ewelina. Miała dwadzieścia pięć lat i około metra siedemdziesięciu. Przyszła w białych butach na płaskiej podeszwie, kolorowych haremkach i obcisłej cielistej koszulce na ramiączka. Twarz miał pomalowaną, ale tak delikatnie, chociaż zrobiła sobie czarne, grube kreski odchodzące od jej brązowych oczu. Farbowane na blond włosy sięgały jej do ramion, opadały łagodnymi falami.

– Zmieniłaś fryzurę – zauważył. – Ładnie.

– To nic takiego.

– Wyglądasz świetnie, nie kłamię.

– Dzięki.

Dała mu buziaka w usta i weszła do środka. Nie posiedzieli jednak zbyt długo w mieszkaniu, skorzystała tylko z toalety i poszli na kolację do pobliskiej pizzeri. Czasami tam chodzili. Właściciel znał ich, tak samo jak obsługa. Lokal był sympatyczny, miał sympatyczny wystrój, sympatyczną muzykę i pracowali tu sympatyczni ludzie. Nawet mydełko w kiblu i ręczniki wydawały się sympatyczne. Jacek zamówił im jedną dużą pizzę na pół, dla siebie piwo, a dla niej colę. Ewelina jadła tyle co nic i nie przepadała za alkoholem. Wywoływał u niej zaparcia.

– Jak ci minął dzień? – zapytał.

– Tak jak każdy inny – odparła, lekko wzdychając.

Lubił słuchać jak wzdycha. Wydawało mu się to takie delikatne.

– Nudno? – spytał.

– Nudno.

– A jak twoja praca licencjacka?

– Wciąż w martwym punkcie. Nie wiem czy w ogóle kiedyś skończę pisać to gówno.

– Fakt. Administracja nie jest zbyt pociągająca.

– Chyba to po prostu rzucę.

– Nie szkoda ci tych trzech lat?

– Nie wiem. Trochę szkoda.

– No to musisz się przemęczyć. Zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko.

– Chyba masz rację.

Kiedy przyniesiono im pizzę, Jacek domówił drugie piwo. Zaczęli jeść i obserwować co działo się za oknem. Widok wychodził na ruchliwą ulicę. Ludzie łazili w te i we wte, zupełnie jakby byli postaciami z gry obdarzonymi sztuczną inteligencją. Ich twarze niewiele mówiły o tym, co siedzi w ich głowach. Być może nie siedziało nic. Nic takiego.

– Jak czuje się ojciec? – zapytał.

– Wciąż kiepsko – odparła. – Byłam dziś rano w szpitalu go odwiedzić. Spał. Pójdę też jeszcze wieczorem i może zostanę do rana. Nie lubi budzić się w ciemności całkiem sam. Zaczyna wtedy krzyczeć.

– Podwiozę cię.

– Przecież pijesz.

– Wytrzeźwieję.

Ewelina miała tylko ojca, który długo wychowywał ją z jej babką. Babka odeszła na raka kilka lat temu. Teraz ojciec zapadł na własnego. Lekarze wróżyli mu dwa, góra trzy miesiące życia. Rak pożerał go w zastraszającym tempie, niezwykłym wręcz z punktu widzenia medycyny. Podobno była to u nich choroba dziedziczna.

– Napisałeś jakiś nowy wiersz? – Teraz to ona zadała mu pytanie.

Lubili tak sobie nieśpiesznie rozmawiać. O niczym i wszystkim.

– Na razie nie – odpowiedział.

– Lubię twoje wiersze.

– Chyba tylko ty.

– Chyba tylko ja je czytałam. Jedna osoba.

– Jedna za dużo.

– Podobał mi się ten o ptaku.

– Mnie też.

– Powinieneś go gdzieś opublikować.

– Chyba nie. Zresztą i tak dziś nikogo nie obchodzi poezja.

– W sumie racja.

Po kolacji wybrali się jeszcze na krótki spacer do pobliskiego parku. Jakiś czas patrzyli jak starszy gość karmi gołębie. Ewelina powiedziała mu, że jest w tym coś radosnego. On uważał odwrotnie. Potem wrócili do mieszkania. Jacek brał szybki prysznic, kiedy Ewelina czekała na niego w salonie. Kiedy wyszedł, zaczęła się rozbierać. Lubił patrzeć jak się rozbiera. Lubił widok jej nagiego ciała. Wkrótce oboje stali nadzy. Usiadł na kanapie, a dziewczyna zapytała go czy ma wziąć do ust.

– Byłoby miło – powiedział.

Uklękła więc między jego nogami i zaczęła powoli ssać jego penisa. Połykała tylko główkę, trzymając całość tuż u nasady. Co jakiś czas odgarniał jej włosy, bo lubił patrzeć na jej twarz w trakcie, lubił patrzeć jak jej wargi otulają czule bordową, brzydką żołądź. Twarz Eweliny była naprawdę ładna, nie piękna ani olśniewająca, ale ładna. Całkiem delikatna, taka zwyczajna w dobrym tego słowa znaczeniu. Potem kazał jej się położyć na plecach i zaczął ją lizać.

– Nie musisz… – wyszeptała.

– Ale chcę. Też musisz coś z tego mieć.

Pokiwała głową, a kiedy zaczął jeździć językiem po jej cipce zamknęła oczy i zaczęła cicho postękiwać. Kiedyś zapytał ją czy udaje, ale odparła, że naprawdę sprawia jej to przyjemność. Czasami jednak zastanawiał się o czym myśli, a właściwie o kim myśli podczas minety. Podejrzewał, że był ktoś taki. Zawsze zamykała oczy i odpływała w krainę fantazji. Tego był akurat pewien.

Kiedy udało mu się doprowadzić ja do orgazmu, poleżała chwilę z szeroko rozłożonymi nogami jakby odpoczywając. W końcu poleciła, aby założył prezerwatywę. Kiedy to robił, Ewelina przybrała już odpowiednią pozę na kanapie. Oczekiwała go z wypiętym tyłkiem, stoicka i piękna niczym posąg greckiej bogini. Zaszedł ją od tyłu i wsadził go do środka. Zaczął ją posuwać. Nie hamował się, chociaż kiedyś, na samym początku ich znajomości, był bardziej delikatny, ale przekonała go, że wcale nie musi. Mógł ją brać, mocno i szybko, zwierzęco niemal. Nie trwało to nigdy jednak zbyt długo, ale nie przeszkadzało mu to. Tak po prostu lubił, właściwie tak i tylko tak. Psy znają się przecież na rzeczy. Małpy też.

Nie miał pojęcia jak to robiła, ale zawsze wiedziała, kiedy jest blisko. Nie musiał niczego mówić. Być może słyszała jego przyspieszony oddech, może coś zmieniło się w sposobie w jaki ją penetrował, a może dawał jakiś znak, którego nie był świadomy. Wtedy pytała go jak i gdzie chce skończyć. Czasami strzelał w gumę, a czasami – zależnie od humoru – ją ściągał. Teraz też to zrobił i kazał jej przed nim uklęknąć. Wzięła go jeszcze nagiego na krótko w usta, podrażniła językiem, szarpnęła dłonią parokrotnie, a potem on spuścił się jej na twarz, na te pomalowane usta, wklęsłe policzki, kocie oczy, błyszczące włosy.

To rajcowało go najbardziej. Rajcowało kiedy zostawiał na jej ładnej, umalowanej buzi swój gorzki brud.

– Dziękuję – powiedział, a potem pomógł jej trafić do łazienki.

Chwilę w niej została, słyszał lecącą w kranie wodę, a kiedy wróciła po makijażu nie było śladu. Jej skóra lekko się zaczerwieniła, tak samo jak płatki nosa, a nawet uszy. Widać było trochę przebarwień na czole i brodzie, małych brązowych plamek. Oczy lekko jej łzawiły. Włosy odgarnęła do tyłu, za uszy. Mimo tego twarz promieniowała czymś miłym.

I to było w niej najlepsze. Że będąc prostytutką wcale nie wyglądała jak kurwa. Nie chodziła na solarę, nie malowała paznokci na opalizujący kolor, nie nosiła lateksu, nie miała tatuaży, nie powiększyła sobie ust, nie zrobiła cycków ani dupy, nie paliła, nie klęła, nie gadała o seksie jak o czymś podłym. Widząc ją na ulicy, w sklepie, barze czy rynku nie pomyślałbyś, że ta dziewczyna sprzedaje się za kasę. Taka trochę dziewczyna z sąsiedztwa, młoda kobieta z normalną wagą, normalnym biustem i normalnym tyłkiem. Żadna królowa balu, powierzchownie materiał na dobrą, fajną żonę. Zero fałszu, zero wulgarności, zero grzechu.

Pogadali jeszcze chwilę, a potem Jacek zapłacił jej ustaloną sumę i zamówił podwózkę do szpitala. Dał jej oczywiście jeszcze na przejazd.

– Nie musiałeś – odparła.

– Pewnie, że musiałem.

– Kiedy się zobaczymy?

– Już za mną tęsknisz?

– Trochę tak. Lubię cię Jacek. Naprawdę.

– Ja też cię lubię.

– Serio?

– Serio.

Pożegnali się, a potem wyszła, zostawiając po sobie słodki zapach perfum, który lubił. Uśmiechnął się, poszedł do kuchni, otworzył lodówkę i napił się jeszcze piwa. Włączył radio. Muzyka klasyczna. Wrócił do salonu i usiadł. Potem zauważył coś czarnego pod poduszką. Wyciągnął to. To były jej majtki. Koronkowe figi. Przyłożył je do twarzy i powąchał. Zdecydowanie pachniały Eweliną.

Uśmiechnął się pod nosem. Do siebie. Do tych czterech ścian. Do świata.

Czuł się całkiem dobrze, lepiej niż zwykle.

 




Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!





Marcin M.

Zachęcam do czytania innych moich tekstów i odwiedzania mojego bloga.

Tam dzieje się więcej, niewiele więcej, ale więcej.


Komentarze

rsc751/10/2023 Odpowiedz

Całkiem udane obyczajowe opowiadanie. Nie spodziewałem się na tej stronie takiego poziomu. Moim zdaniem bardzo dobrze


Twój komentarz






Najczęsciej czytane we wszystkich kategoriach